W połowie tegorocznego lipca pewien podróżnik chciał w ciągu tygodnia odwiedzić dziesięć kościołów w jednym z regionów naszej ojczyzny. Okazało się, że otwarte w taki sposób, iż mógł wejść i nie tylko zwiedzić wnętrze, ale też pomodlić się w ciszy i skupieniu przed ołtarzem, były tylko dwa, w tym miejscowa katedra. W jednym kościele niemal dosłownie „pocałował klamkę”. Choć było wczesne niedzielne popołudnie, wszystkie wejścia do kościoła były zamknięte na głucho. A co z pozostałymi siedmioma kościołami? Z nimi jest kłopot. Trudno powiedzieć, czy należy je zaliczyć do otwartych, czy jednak do zamkniętych. Dało się w nich przekroczyć główną bramę, ale nie można było wejść dalej niż do przedsionka.
Tego rodzaju rozwiązanie można spotkać w wielu parafiach na terenie całego kraju. Zazwyczaj przy zamkniętych, częściowo przeszklonych drzwiach lub przy kracie zagradzającej wejście do nawy głównej, umieszczony jest klęcznik. Można więc się pomodlić. Można też zajrzeć do wnętrza świątyni, zobaczyć z daleka ołtarz, ambonę, ławki, obejrzeć pobieżnie cały wystrój. Czasami w przedsionku dostępne są za darmo rozmaite religijne publikacje (w tym niesprzedane egzemplarze czasopism katolickich). Zdarza się, że na zainstalowanym w przedsionku kościoła stojaczku znajdują się foldery z opisem jego historii i prezentacją najbardziej wartych obejrzenia obrazów lub rzeźb.
Profilaktyka bez realnych podstaw?
Pięć lat temu, jeszcze przed wybuchem pandemii COVID-19, na forum jednego z katolickich polskich portali pojawił się wątek: „Czy rzeczywiście kościoły muszą być zamykane po Mszy Świętej?”. Inicjator dyskusji zastanawiał się, czy nie mamy do czynienia z profilaktyką, „która nie ma realnych podstaw, a która jedynie działa przeciw samemu Kościołowi i wierze”.
W kolejnych postach uczestnicy internetowej rozmowy jako uzasadnienie zamykania kościołów w ciągu dnia podawali przede wszystkim względy bezpieczeństwa. Wskazywali na zagrożenie nie tylko ze strony złodziei, ale również możliwość profanacji. Pewna internautka wymieniła kradzieże, zniszczenia, świętokradztwa lub niegodne zachowania ze złą intencją albo bez niej. Napisała, że biorąc pod uwagę to, co się dzieje nie od dziś, ale „narasta w postaci braku kultury, szacunku do sacrum, a także do zabytku albo dobra publicznego”, obawia się, iż są podstawy do zamykania. Wyrażając żal z takiej sytuacji, zwróciła uwagę, że nie wszystkie przypadki wyżej opisanych przestępstw lub zagrożeń są nagłaśniane.
Opisała też dające do myślenia wydarzenie, którego była uczestniczką. Otóż w pewnym wiejskim kościele z ciekawym starym wyposażeniem, proboszcz prosił zwiedzających: „Ludzie, nie róbcie zdjęć, bo ktoś je zobaczy i wkrótce wszystko ukradną. Na zamówienie”.
Aby uniknąć problemów
W 2018 r. podkom. dr Marek Łuczak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie na łamach policyjnego czasopisma zwracał uwagę, że przestępstwa kradzieży zabytków sakralnych nie są skodyfikowane w polskim Kodeksie karnym. „Zaliczają się one do przestępstw przeciwko mieniu i w obecnym stanie faktycznym stanowią promil liczby przestępstw z tego działu, jednakże są niezmiernie ważne dla historii i dziedzictwa narodowego” – napisał. Dodał, że ze względu m.in. na statystykę ten ważny obszar jest często marginalizowany w działalności organów ścigania. W tym kontekście trzeba przypomnieć, że z kościołów kradzione są nie tylko zabytki czy przedmioty służące do kultu, ale często łupem złodziei padają skarbonki z datkami składanymi przez wiernych na różne cele.
W zeszłym roku jedna z firm ubezpieczeniowych, która chroni majątek ponad 120 instytucji kościelnych w naszym kraju, w materiale sponsorowanym publikowanym w mediach katolickich radziła, jak się zabezpieczać przed kradzieżami w kościołach. „Aby uniknąć problemów, wystarczy trzymać się paru zasad bezpieczeństwa” – przekonywał przedstawiciel firmy. Według niego odpowiednie zabezpieczenia utrudnią zadanie złodziejowi, a gdyby nawet je pokonał, nie będzie problemów z odszkodowaniem. Wśród porad ubezpieczyciela znalazły się takie oczywistości, jak wyposażanie oszklonych drzwi w zamek, którego nie da się otworzyć po zbiciu szyby, albo przymocowanie do podłoża kaset i sejfów z pieniędzmi, jeśli ważą mniej niż tonę.
Przyzwyczajeni parafianie, a przybysze...
W dyskusjach o możliwości zabezpieczenia całkowicie otwartych w ciągu dnia kościołów pojawiają się propozycje odgrodzenia i objęcia alarmem części ich przestrzeni (zwłaszcza prezbiterium), monitoringu z użyciem kamer, a także stworzenia grupy zaufanych wiernych, którzy będą stale dyżurować w kościele. Każde z tych rozwiązań ma jednak nie tylko zalety, ale również wady. Żadne nie daje pełnej gwarancji bezpieczeństwa kościoła, a związane są z dużymi nakładami sił i środków. Te oparte na urządzeniach rzadko dają możliwość skutecznej natychmiastowej reakcji w razie próby kradzieży lub profanacji, bo na ogół nie są związane ze stałą obserwacją. Te, oparte na obecności człowieka, w wielu parafiach przekraczają możliwości czasowe najbardziej zaangażowanych i troszczących się parafian.
W takim kontekście najbardziej optymalnym rozwiązaniem wydaje się ograniczenie dostępności świątyni jedynie do przedsionka. Można zauważyć, że wierni w parafiach łatwo się do niego przyzwyczajają. Mają dostęp do przestrzeni sakralnej, mogą na chwilę wejść i się pomodlić, a równocześnie w ogromnym stopniu zapewnione jest bezpieczeństwo ich kościoła. Otwarty wyłącznie przedsionek nie jest jednak chętnie aprobowany przez tych, którzy pragną w świątyni nie tylko przez moment się pomodlić, ale chcą obejrzeć jej wnętrze, zwłaszcza jeśli chodzi o obiekt zabytkowy lub ciekawy architektonicznie, artystycznie itp.
Kaplica jak cela więzienna
Specyficzna sytuacja ma miejsce, gdy w świątyni trwa codzienna, całodniowa adoracja Najświętszego Sakramentu. Również w takich przypadkach bardzo często kościół pozostaje zamknięty, a kaplica adoracji stanowi część przedsionka albo znajduje się w jakimś z pomieszczeń przylegających do świątyni. Nie zawsze miejsca na oddawanie czci Jezusowi obecnemu pod postacią chleba sprzyjają religijnemu przeżyciu. Zdarza się, że są ciasne (mieszczą się w nich zaledwie dwie, trzy osoby), ciemne, pozbawione odpowiedniego wystroju, a nawet, z racji potężnych krat odgradzających wiernych od Sanctissimum, przypominają cele więzienne.
W takich okolicznościach nie tylko trudno o modlitewne skupienie, ale również rodzi się pytanie o świadectwo rzeczywistego szacunku i czci Najświętszego Sakramentu. Niektórzy mają problemy z akceptacją opisanych przypadków, w których piękny i stanowiący przestrzeń sakralną kościół jest zamknięty, a Pan Jezus w monstrancji umieszczany jest w co najmniej prowizorycznych warunkach. Sugerują czasami, że nie najlepiej świadczy to o wrażliwości religijnej osób, które na tego rodzaju warunki wyrażają zgodę.
Tylko poganie, niewierzący i pokutnicy
Miejsce, które dziś powszechnie nazywane jest przedsionkiem kościoła, dawniej znane było jako kruchta (albo babiniec, ale to zupełnie inna opowieść). Jak wyjaśnił Paweł Krupa OP w serwisie
info.dominikanie.pl, w czasach gdy w Kościele zadawane były ciężkie i długotrwałe pokuty, „pokutujący nie mieli prawa wejść do świątyni, dla nich była kruchta, stąd ta przestrzeń przy wejściu, którą nadal się oddziela, nie tylko dlatego, żeby w zimie było nam w kościele cieplej”. Zwrócił uwagę, że ludzie wchodzący do świątyni mijali tych, którzy nie mogli wejść dalej niż do przedsionka, „budując się ich pobożnością i pokorą”.
Parafia św. Stanisława Kostki w Poznaniu na swej stronie internetowej przypomniała, iż kruchta, czy też przedsionek świątyni, we wczesnym chrześcijaństwie to miejsce, w którym przebywali tylko poganie, niewierzący i pokutnicy. „Kruchta pochodzi od słowa kruszyć, skrucha – chodzi o skruchę, żal, pokutę za grzechy. Do nich dołączali katechumeni po skończonej liturgii Słowa” – wyjaśniono.
Skoro dziś tak często pragnący wejść do kościoła w naszej ojczyźnie muszą się zatrzymać w przedsionku, warto zapytać, czy powszechność takiej sytuacji wpływa w jakiś sposób na ich wiarę i pobożność. Dotyczy to zwłaszcza młodych, którzy doświadczają takiego mocno ograniczonego dostępu do przestrzeni sakralnej, ale nie tylko ich. Pewna starsza kobieta, która po długiej podróży do jednego z mniej znanych sanktuariów zmuszona była patrzeć na czczony tam wizerunek z daleka i przez kratę, nie kryła swego rozżalenia. „Obyśmy kiedyś nie okazali się Kościołem, który utknął w przedsionku i nie może wejść dalej” – powiedziała.