Logo Przewdonik Katolicki

Klamki do nieba

Ks. Mariusz Pohl
Fot.

Kładziemy na nich dłoń każdego dnia, przez całe życie niezliczoną ilość razy. Nie sposób otworzyć drzwi, nie sposób wejść do jakiegokolwiek domu, nie dotykając klamki. A jednak element ten zwykle uchodzi naszej uwagi. Może dlatego, że współczesne klamki z aluminium czy mosiądzu są tak ergonomiczne i pozbawione wyrazu, że po prostu nie zauważamy ich istnienia. Być może tak...

Kładziemy na nich dłoń każdego dnia, przez całe życie niezliczoną ilość razy. Nie sposób otworzyć drzwi, nie sposób wejść do jakiegokolwiek domu, nie dotykając klamki. A jednak element ten zwykle uchodzi naszej uwagi.



Może dlatego, że współczesne klamki z aluminium czy mosiądzu są tak ergonomiczne i pozbawione wyrazu, że po prostu nie zauważamy ich istnienia. Być może tak powinno być, bo ostatecznie klamka jest tylko elementem pomocniczym, służebnym i właśnie wtedy pełni najlepiej swoją funkcję, gdy nie zatrzymuje na sobie naszej uwagi.
Ale tym bardziej warto zwrócić wzrok na klamki nietypowe, zwłaszcza te znajdujące się w starych kościołach, zakrystiach i kaplicach. Gdy wchodzimy do wnętrza, zwykle kierujemy oczy przed siebie, szukając kropielnicy z wodą święconą albo głównego ołtarza. Nawet gdy drzwi są zamknięte na klucz i bezskutecznie szarpiemy za klamkę, bardziej koncentrujemy się na swoim rozczarowaniu i złości niż na pięknej antabie, ozdobnym okuciu zamka czy fantazyjnej osłonie dziurki od klucza. Niepotrzebnie się irytujemy: klamki, zamki i kłódki służą przecież do zamykania drzwi, a właściwie pomieszczeń za drzwiami, więc właśnie w takich okolicznościach wiernie pełnią swą funkcję.
A może raczej należałoby powiedzieć: służą do otwierania? Może klamka jest tym symbolicznym elementem, który otwiera nam dostęp do przestrzeni sakralnej, pozwala nam wstąpić do nieba już tu, na ziemi? Przekroczenie progu kościoła i wejście do mrocznej kruchty, przeżegnanie wodą święconą, przyklęknięcie przed Najświętszym Sakramentem, to jest jakby wejście do innego świata. To znacznie więcej niż prywatna audiencja u Ojca Świętego. A jednak nie musimy starać się o przepustki, nie trzeba czekać w długiej kolejce, nie ma tu kontroli antyterrorystycznej - tylko klamka, drzwi i już jesteśmy u Boga. Spróbujmy tę łatwość docenić i częściej przekraczać progi otwartych kościołów.
Niestety, w dzisiejszych czasach jesteśmy bardziej wyczuleni na staranne zamykanie niż otwieranie. Nic dziwnego, to pierwszy, podstawowy sposób ochrony przed złodziejami. Ale nie poprzestajemy na tym: zamykamy się także przed ludźmi, przed sąsiadami, nawet przed rodziną; chowamy się w swojej oazie świętego spokoju i prywatności, pod numerem telefonu komórkowego jesteśmy coraz mniej dostępni. Do pewnego stopnia jest to niezbędne, ale jakże łatwo przekroczyć granicę, za którą zaczyna się samotność. Do czasu nie jest ona dokuczliwa, bo przecież w każdej chwili możemy wyjść na miasto, do znajomych. Ale w którymś momencie może się okazać, że nie ma już do kogo wyjść. Ani i do nas nikt przyjść nie zechce. Zamknęliśmy się sami w swoim świecie, pozwoliliśmy zardzewieć klamce u naszych drzwi.
Kolejną bolesną sytuacją jest to, że z obawy przed kradzieżami i profanacjami pozamykaliśmy także nasze kościoły. W ten sposób osamotniliśmy Chrystusa, ale jeszcze bardziej skazaliśmy na samotność sami siebie. Trudno powiedzieć, czy otwarte drzwi świątyń od razu ściągnęłyby złodziei albo tłumy modlących przed tabernakulum, ale na pewno zamknięte drzwi są dla nas wygodnym alibi, zwalniającym z modlitwy i adoracji, czy choćby tylko pamięci o Bogu.
Przyjrzyjmy się z bliska kościelnym klamkom. Ile wrażliwości, miłości i poczucia własnej godności musieli mieć cieśla, kowal i ślusarz, którzy przed wiekami robili drzwi do kościoła i potrafili zadbać o każdy szczegół. Zostawili na wieki swoją bezimienną wizytówkę w postaci pięknej klamki, zawiasów, zasuwy. Każdy detal trzeba było ręcznie wykuć z rozgrzanego żelaza. I nie chodzi tylko o wspaniałe, bogate odrzwia do największych świątyń i sanktuariów, ale także o kute klamki do małych wiejskich kościółków. Przecież wystarczyło zamontować w drzwiach byle co, a jednak ludowy artysta włożył całe serce i duszę, by wyczarować z żelaza fantazyjne kształty i ornamenty.
Klamki te zwykle nie wymagają specjalnej konserwacji ani malowania. Choć to zwykłe żelazo, rzadko kiedy jest zardzewiałe. Ludzie na to nie pozwolą. Tysiące dotknięć i mocnych uścisków skutecznie zabezpieczają przed korozją czy choćby patynowym nalotem. Główna część klamki jest zawsze czysta, wygładzona, srebrzysta; zdradza, w którym miejscu ludzie kładą swą dłoń. Dopiero u nasady, przy samej desce drzwi, pojawia się ciemny osad. Co innego klamki w bocznych, nieużywanych wrotach: tu kurz i pajęczyny wyraźnie świadczą, że te drzwi są na głucho zamknięte. Pomyśleć, że są kościoły, w których wszystkie klamki zardzewiały nieużywane, a bramy zarosły pajęczynami...
Nieraz po drugiej stronie drzwi kryje się cały mechanizm wymyślnego zamka. Nie jest to nic skomplikowanego jak dzisiejsze patenty. Nie kryją w sobie żadnych tajemnic, bo może zakładano, że do miejsca świętego i tak nikt nie odważy się włamać. Wszystko więc widać jak na dłoni: kilka wygiętych blaszek, sprężyn, zapadek, jakieś nity i bolce. Ale zamek ten działa już ze sto albo dwieście lat, był otwierany kilkadziesiąt tysięcy razy, smarowany, czyszczony, do dziś nie odmówił posłuszeństwa. Przetrwał długie lata, oparł się remontom, modernizacjom, malowaniu. Może dlatego, że kolejni proboszczowie zwracali bardziej uwagę na ołtarze, ściany i posadzki niż na klamki i zamki w drzwiach. Dopiero ostatnie lata przyniosły zalew nowoczesnych zamków antywłamaniowych, choć trzeba przyznać, że zazwyczaj montuje się je nisko przy ziemi lub wysoko ponad głową, aby nie psuły efektu starych okuć. Chwała i za to.
Kładąc dłoń na starej klamce, warto pomyśleć o wszystkich, którzy tymi samymi drzwiami do tej świątyni kiedyś wchodzili. Starzy, młodzi, grzesznicy i święci, żałobnicy na pogrzeb i rodzice z dzieckiem do chrztu… Dziś większość z nich już nie żyje. Ale ślady ich odcisków palców gdzieś na tej klamce pozostały, Bóg o nich wie i wie, co się z nimi teraz dzieje.
My tego nie wiemy, ale sami przekraczamy kościelne progi, by pójść na Mszę, wyspowiadać się, pomodlić, przyjąć Ciało Pańskie, wyżalić się przed Bogiem w milczeniu. Ta chwila naszej obecności, nasza modlitwa, wiara, gdzieś tu pozostawią swój ślad, uświęcą to miejsce, wzmocnią Kościół. A klamka pozostanie wiernym, choć niemym świadkiem tych chwil modlitwy - naszego wkładu w budowanie Kościoła.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki