W prawie świeckim „bezbronni dorośli” to ludzie, którzy nie są w stanie zadbać o siebie samodzielnie, bez pomocy innych osób, ze względu na swoją niepełnosprawność umysłową lub fizyczną. To ludzie z zaburzeniami poznawczymi wynikającymi na przykład z zespołu Downa lub procesu starzenia, demencji, znajdujące się w stanie nieświadomości, ofiary przemocy, analfabeci, ludzie z trudnościami komunikacyjnymi czy trudnościami w uczeniu się. Uważa się, że upośledzenie funkcji poznawczych naraża ich na większe niż zwykle ryzyko przemocy, zarówno w rodzinie, jak i w szerzej rozumianym środowisku, również w instytucji. To ludzie, którzy nie mają zdolności, żeby samemu o siebie zadbać w wystarczający sposób oraz żeby się obronić. Ich status prawny zależy od stopnia upośledzenia funkcji poznawczych. Często mają wyznaczonych opiekunów, którzy podejmują w ich imieniu decyzje dotyczące miejsca przebywania czy opieki medycznej.
Oczywiście tacy ludzie również są członkami wspólnoty Kościoła i teoretycznie to właśnie oni mogą być tymi dorosłymi, którzy są szczególnie podatni na wykorzystanie, również w Kościele. Tak się jednak nie dzieje. Kiedy w Kościele mówimy zatem o ochronie bezbronnych dorosłych, pojęcie to ma inne, szersze znaczenie.
Nie tylko małoletni
Po raz pierwszy pojęcie osoby bezbronnej pojawiło się w Kościele w 2016 r. w motu proprio papieża Franciszka Come una madre amorevole. Wtedy jeszcze nie wywołało ono zainteresowania ani większej dyskusji. W 2019 r. w motu proprio Vos estis lux mundi (VELM) papież ponownie użył pojęcia „persona vulnerabile”, w nowej wersji tego dokumentu z 2023 r. zmienione na „adulto vulnerabile”, co tłumaczone jest powszechnie jako „dorosły bezbronny”.
Intencją papieża było wskazanie na fakt, że wykorzystaniu seksualnemu w Kościele podlegają nie tylko osoby małoletnie, ale również dorośli – i oni również wymagają ochrony prawnej. Papież uznał w ten sposób, że krzywdy wyrządzane niektórym dorosłym w Kościele powinny być traktowane jak przestępstwo, za które sprawcy powinni zostać ukarani. Podobnie jak karani powinni być przełożeni, którzy o przestępstwie wiedzą i je ukrywają.
Nie tylko chorzy
Problematyczne wciąż jeszcze jest rozumienie słowa „vulnerabile” – i trzeba się dziś zgodzić na to, że trochę czasu będzie musiało zająć jego skonkretyzowanie i jasne określenie, kto dokładnie do tej kategorii należy lub nie. Słowo to można tłumaczyć jako „kruche”, „wrażliwe”, „podatne na zranienie”. VELM wyjaśnia, że to „każda osoba chora, z ułomnościami fizycznymi lub umysłowymi albo pozbawiona wolności osobistej, co faktycznie, nawet przejściowo, ogranicza jej zdolność rozumienia lub chcenia, czy też w inny sposób przeciwstawienia się agresji”. To również jest definicja ogólna i bardzo szeroka, bo zasadnym będzie pytanie, jak mierzyć przejściowe ograniczenie rozumienia i chcenia?
VELM z 2023 r. uporządkował jedno: oddzielił osoby używające rozumu w sposób ograniczony od „adulti vulnerabili”. Mamy więc bez wątpienia do czynienia z osobami, które są zdrowe, dorosłe i zasadniczo mają umiejętność podejmowania decyzji – a tylko czasowo ta ich umiejętność zostaje upośledzona: na przykład przez środki odurzające, zły stan psychiczny lub manipulację, której zostały poddane.
Seks, władza, sumienie
Dyskusje nad precyzją słów trzeba pozostawić prawnikom. Istotne dla zrozumienia, kim są bezbronni dorośli i jak powinno wyglądać działanie Kościoła w ich ochronie, jest przyjęcie, że nadużycia wobec nich zdarzać się mogą na trzech płaszczyznach. Nie dotyczą jedynie sfery seksualnej, ale również sfery władzy i sumienia. Wykorzystania te mają również swoją wewnętrzną logikę i porządek. Wykorzystanie seksualne wobec osób dorosłych bardzo rzadko występuje w Kościele jako gwałt na przypadkowej osobie. Jest ono zwykle poprzedzone duchowym uwiedzeniem, zdobywaniem zaufania, manipulacją: tym, co się nazywa nadużyciem władzy i sumienia. Przez zmiany w prawie papież przypomina zatem i podkreśla, że karane muszą być wszystkie trzy rodzaje nadużyć – również wówczas, gdy nie dochodzi (jeszcze) do przestępstwa na tle seksualnym. Co więcej, nawet jeśli nadużycie władzy i sumienia nie ma na celu doprowadzenia do nadużycia seksualnego, również powinno być surowo karane jako działanie, które jest pogwałceniem wolności i godności człowieka, ingerencją w jego duchową intymność.
Dlaczego nie mówi „nie”
Na czym konkretnie polega bezbronność osoby dorosłej? Albo inaczej: dlaczego osoba dorosła staje się bezbronna: nie mówi „nie”, nie staje w swojej obronie, zgadza się robić rzeczy, których sama z siebie nigdy by nie zrobiła?
Bezbronność ma swoje dwa główne źródła, które muszą się ze sobą spotkać. Pierwszym z nich jest duchowy autorytet lidera, który ma skłonności (choćby ukryte) do przemocy. Drugim jest podatność osoby dorosłej na wpływ autorytetów czy na manipulację. Tu od razu konieczne jest zastrzeżenie: owa podatność nie jest definiowana w kategoriach moralnych jako wina człowieka. Jest to raczej zespół czynników, składających się na jego osobowość: kwestie charakteru, sposób wchodzenia w relacje, wcześniejsze doświadczenia przemocy, relacje rodzinne, podatność na manipulację (z zastrzeżeniem, że w mniejszy czy większy sposób wszyscy mamy w sobie tę podatność, ludzi całkowicie odpornych na manipulację nie ma).
W naturalny sposób bezbronnymi czyni nas zaufanie, jakim darzymy człowieka, który jest naszym spowiednikiem, kierownikiem duchowym czy charyzmatycznym liderem. To zaufanie osłabia nasze mechanizmy obronne i wyłącza zmysł krytyczny. Wychowani w klerykalnym systemie nauczeni jesteśmy, że z księdzem się nie dyskutuje, a na pewno nie wypada stawiać go w kłopotliwej sytuacji, demaskować, dyskredytować, oskarżać. Nauczeni również jesteśmy – choć to mniej dotyczy osób świeckich – tego, że posłuszeństwo jest świętą cnotą, która obowiązuje w sposób absolutny. W zależności od swojej wewnętrznej struktury wielu z tych, dla których ważne jest emocjonalne przeżycie, gotowych jest uwierzyć, że ksiądz, który doświadcza mistycznych przeżyć, nie jest w stanie zrobić nic złego, bo we wszystkim i zawsze kieruje nim Duch Święty.
Bezbronność dorosłych (w świetle prawa) potęguje również przesunięta w czasie granica faktycznej dorosłości, rozumianej nie jako cezura 18 roku życia, ale jako moment faktycznego, świadomego podejmowania odpowiedzialności za swoje życie. Dziś granicę tej dorosłości sytuuje się krótko przed trzydziestym rokiem życia – a to oznacza, że przez blisko dwanaście lat ludzie prawnie dorośli nadal mają jeszcze niezwykle kruchą strukturę i jeszcze bardziej podatni są na wszelkie manipulacje.
Lider z mocą Boga
Autorytet toksycznego lidera, jeśli trafi na potencjalną ofiarę, właśnie w Kościele ma największą szansę rozwinięcia swojego potencjału. To właśnie w Kościele istnieje instytucja spowiedzi i kierownictwa duchowego, a więc dotarcia bezpośrednio do najbardziej wrażliwych i jednocześnie wstydliwych elementów życia człowieka. Dodatkowo lider nie tylko zdobywa w ten sposób wiedzę, ale sam jawi się jako ktoś, kto w imieniu Boga mówi, w jaki sposób człowiek powinien postąpić. Już samo to daje mu ogromną władzę – większą niż w jakiejkolwiek innej ziemskiej instytucji.
Długotrwałość relacji we wspólnotach daje toksycznemu liderowi możliwość działania długofalowego: stopniowego oswajania ofiar, budowania bliskości w taki sposób, żeby nie były zdolne zauważyć, że poddawane są manipulacji i żeby wszelkie bariery przełamywane były stopniowo.
Autorytet Kościoła, jakim toksyczny lider się posługuje, stawia go na pozycji nieomylnego, paraliżując jednocześnie ofiary i uniemożliwiając im obronę. Lider może wręcz zawładnąć duchowym światem swojej ofiary, wypaczyć w nim obraz Boga, wręcz wmówić, że grzech popełniany w określonych okolicznościach jest najwyższym i chcianym przez Boga dobrem.
Katalog niebezpieczeństw
Czy można zatem w jakiś sposób uniknąć stania się osobą bezbronną? Przede wszystkim musimy mieć świadomość, że nie zawsze i nie wszystko jest nadużyciem – że nie każda rzeczywistość, w której czujemy się skrzywdzeni czy rozżaleni, rzeczywiście jest naszą krzywdą. Zdecydowanie nie każdy charyzmatyczny ksiądz jest toksycznym liderem. Podstawowe zaufanie jest fundamentem wszelkich relacji, również relacji w Kościele.
Są jednak takie zachowania i postawy, które tego zaufania nie niszczą i nie wyłączają nas z życia wspólnotowego, a jednocześnie mogą nas chronić.
Jedną z nich jest świadomość, że to my sami jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie. Tej odpowiedzialności nikt z nas nie zdejmie: ani nikt bliski, ani ksiądz. Nasze decyzje muszą pozostać naszymi decyzjami. To my sami jesteśmy odpowiedzialni za czytanie świata, jego interpretowanie i znajdowanie w nim swojego miejsca. Nikt nigdy nie może powiedzieć nam, co mamy robić, zdejmując z nas w ten sposób odpowiedzialność: nawet jeśli twierdzi, że objawił mu to Duch Święty. Duch Święty mówi do każdego z nas oddzielnie, w naszych sumieniach.
Ważne jest przypominanie – co w Kościele dzieje się coraz częściej – że to, co nazywaliśmy „kierownictwem duchowym” jest raczej „towarzyszeniem duchowym” i znów żaden ksiądz nie zastępuje w nim Boga i nie mówi w imieniu Boga.
Równie ważne jest budowanie także w Kościele umiejętności stawiania granic i zdrowego sprzeciwu: tam, gdzie ktoś głosi nieprawdę, i tam, gdzie przekraczane są moje granice. W świeckim świecie ta umiejętność staje się normą, czas więc, żeby nauczyć się tego również w życiu wspólnoty Kościoła.
Najważniejsze jednak wydaje się tu nazwanie, co konkretnie jest przekraczaniem owych granic. W tym kierunku powinna iść teraz praca: w kierunku nazwania, jakie konkretnie zachowania, słowa, gesty duchowego lidera powinny włączać światełka alarmowe informujące nas, że oto ktoś przestaje być tylko towarzyszem w drodze, a próbuje przejąć nad nami władzę. Stworzenie takiego katalogu niebezpiecznych praktyk nie będzie łatwe, bo dużo zależy tu od subiektywnej oceny: wydaje się jednak, że prędzej czy później stanie się konieczne.
Potencjał bezbronności
Rozwiązanie problemów z ochroną bezbronnych dorosłych wydaje się więc być zadaniem wielostopniowym, wciąż ze zbyt wielką liczbą niewiadomych i mnożącymi się po drodze kolejnymi utrudnieniami. Niejasność pojęć, trudności w udowodnieniu winy, łatwość rzucania oskarżeń i trudność w obronie – to wszystko, z czym jeszcze będziemy mieć do czynienia.
Być może w ogóle zacząć więc trzeba od innej strony. Zamiast drobiazgowo nazywać, kto się mieści w tej kategorii, a kto nie – czyja krzywda była popełniona intencjonalnie – czy dane zachowanie na pewno przekroczyło dopuszczalne granice – uznać trzeba, że potencjalnie „bezbronnym dorosłym” jest każdy, kto uczestniczy w jakimkolwiek duszpasterstwie. Przecież nawet jeśli tylko się spowiada raz w roku, na Wielkanoc, również i wtedy stać się może ofiarą duchowej przemocy. Takie uznanie wymagałoby wówczas jednego, zdecydowanego działania: powszechnego wprowadzenia w Kościele instytucji superwizji. Oczywiście spowiedź zawsze będzie z tego wyłączona i jej przykład nie jest nazbyt trafny. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że choć w Kościele mamy do czynienia z przydzielaniem zadań, rozliczalność z nich niemal nie istnieje. Tysiące duszpasterstw zależnych jest jedynie od ich prowadzących i często nawet współbraci czy współksięży w parafii nie interesuje, co się w nich dzieje. Superwizja byłaby narzędziem rozliczania, kontroli, ale również wsparcia księży, którzy sami często mówią o swojej samotności w duszpasterstwie. Jeśli to jednocześnie miałoby się przyczynić do podniesienia bezpieczeństwa w Kościele, do dostrzegania i reagowania na nadużycia w momencie, kiedy dopiero podnoszą one swoją głowę – zanim zdążą zniszczyć ludzkie życie – to z pewnością jest o czym rozmawiać.