Nie chcę zaprzeczać, że ta scena miała miejsce. Ceremonię otwarcia oglądałem bardzo uważnie. Jako spektakl na otwarcie sportowej imprezy była nowatorska i to warto też odnotować. Z kolei rozpalającą naszą wyobraźnię scenę obejrzałem kilkanaście razy, ale już po tym, kiedy rozpętała się burza o moment przypominający kompozycyjnie ostatnią wieczerzę. Celowo nie piszę o odniesieniu do fresku Leonarda da Vinci, bo to nie o ten obraz nam przecież chodzi – mamy na myśli kompozycję postaci siedzących za stołem lub wokół stołu, z centralną postacią Jezusa i zgromadzonych wokół niego uczniów.
Odpowiedzialność artysty
Oglądając otwarcie igrzysk po raz pierwszy nie zauważyłem jednak tej kompozycji, później ciążyła już nad nią klątwa interpretacji. Tak jak opisany naukowo błąd poznawczy – klątwa wiedzy – tak ukute tutaj pojęcie klątwy interpretacji będzie polegało na tym, że twórca zakłada, że jego odbiorca będzie miał taką samą wiedzę na temat inspiracji i odbioru samego dzieła co on sam. Ponadto podawana wiele razy interpretacja tej sceny sprawiła, że nie da się jej już odkleić od innych znaczeń. Nie wierzę reżyserowi spektaklu Thomasowi Jolly’emu, że było to nawiązanie do Uczty Bogów Jana Harmensza van Bijlerta – inne motywy rysowane były zbyt grubą kreską, by nagle niuansować sprawę niszowym dziełem. Wierzę jednak, że ta część widowiska (bo trwała ona łącznie dwadzieścia parę minut) mogła nawiązywać do dionizyjskich uczt, rytualnego chaosu i rubasznej zabawy, w kontrapunkcie do tego, co nastąpiło po tej części. Ale o tym za chwilę.
Oprócz bardzo szerokiej wolności twórczej artysty za jego działaniami powinna iść troska o dobrostan widza. Choć może to niektórym sprawiać przykrość, to nie nasze religijne odczucia będą tutaj przedmiotem ochrony. Wszakże również częścią dobrostanu odbiorcy może być jakiś poznawczy wstrząs, nawet przeprowadzony w atmosferze skandalu. Dobro, które możemy wyciągnąć z tej sytuacji, to przypomnienie sobie faktu, jak ważne są dla nas symbole, jak towarzyszą one naszemu doświadczeniu i postrzeganiu świata. Nie da się również nie zauważyć pewnej wspólnoty, o której już być może zapomnieliśmy, dla której wartości religijne i gra z nimi są ważne.
Wracając jednak do odpowiedzialności artysty, nawet jeśli kompozycja trwała kilka sekund, nawet jeśli centralna postać nie jest wcale w aureoli czy w nimbie, ale w glorii, w której ukazywano boga Apolla, nawet jeśli nieco obsceniczny Bachus jest częścią dionizyjskiej uczty, to świadomy i wykształcony artysta mógł przewidzieć, że jeden obraz może obrazić czy wywołać oburzenie. Dodajmy, że niepotrzebne, bo zażarta dyskusja internetowa w znakomitej większości nie odnosiła się do całej ceremonii. Obrażeni „ucztą” całe widowisko spisali na straty, zarzucając mu ideologiczną indoktrynację, a entuzjaści spektaklu na wyścigi jęli obrażać tych pierwszych.
Szersze spojrzenie
I tak już dużo napisałem o tych kilku sekundach, ale zanim przejdę dalej, jeszcze dwie krótkie uwagi. Po pierwsze, jak wspomniałem, nie zauważyłem najpierw tej kompozycji, bo cała rzecz miała miejsce w połowie czterogodzinnej ceremonii otwarcia i nastąpiła w szybkim przejściu od występu rapera, po którym nastąpił najazd kamery na most. Po kilkukrotnym obejrzeniu tego momentu byłem przekonany – i nadal jestem – że najpierw lekko z lotu ptaka, a potem poprzez najazd pośród artystów widać, że mamy tu do czynienia nie ze stołem, a z modowym wybiegiem, a postacie usadowione po dwóch jego stronach odnoszą się do kolorowych bywalców pokazów mody, w który zresztą za chwilę ta scena się zamieniła.
Natomiast – to po drugie – kontrowersja wyniknęła ze zdjęcia zrobionego z konkretnego ujęcia i pozostawionego bez odniesienia do dalszych części widowiska. Specyfiką spektakli plenerowych jest ich dynamika oraz fakt, że widz może je oglądać z różnych stron. Gdy pokazywano obraz z innej kamery albo patrząc z poziomu Sekwany, kadr ten zupełnie już nie działa. To przypomniało mi sytuację z 2000 r., w której Piotr Uklański zaprezentował w Zachęcie swoją wystawę „Naziści”, przedstawiającą wizerunki aktorów w rolach nazistów, a Daniel Olbrychski potraktował te fotosy szablą. Bez podania kontekstu takie działanie było krzywdzące dla wizerunku aktorów na zdjęciach. Myślę, że analogicznie jesteśmy niesprawiedliwi, oceniając całe widowisko otwarcia igrzysk i jego twórców po jednym kadrze.
Trudno byłoby tu streszczać całą ceremonię otwarcia tegorocznych igrzysk, bo była widowiskowa, bogata i momentami zaskakująca, ale warto zwrócić uwagę na dwa jej aspekty. W mojej ocenie właściwa ceremonia otwarcia rozpoczęła się dopiero po około trzech godzinach od rozpoczęcia spektaklu wprowadzającego do tej ceremonii. Karta Olimpijska przewiduje, że na ceremonię otwarcia składają się: wywieszenie flagi olimpijskiej, zapalenie znicza olimpijskiego, przemówienia przewodniczącego MKOl i Komitetu Organizacyjnego igrzysk w danym kraju oraz oficjalna formuła otwarcia wygłoszona przez głowę państwa organizatora. Wyjątkowość tego momentu podkreślał tytuł tego etapu ceremonii nazwany przez organizatora la solennité (uroczystość).
Chrześcijańskie motywy
Co ciekawe, do tej części wprowadzała kobieta mknąca konno wzdłuż Sekwany – trasą, którą wcześniej przebyli na barkach zawodnicy ze wszystkich uczestniczących w igrzyskach krajów i gdzie odbyła się część artystyczna. Galop ten trwał dobre pół godziny, a postać miała na sobie w formie płaszcza flagę igrzysk olimpijskich. Myślę, że to skojarzenie bez przesady: oto do uroczystego, świętego momentu wprowadziła nas Joanna d’Arc, mężna Dziewica Orleańska, obrończyni Francji i katolickiej wiary. To ta postawa i ta wiara przenikała całą historię Francji, jej rozwój, momenty krwawych rewolucji (wyrażone w tytułach części spektaklu: wolność, równość, braterstwo oraz dodane siostrzeństwo), jej styl życia wyrażony w ideach sportu (tutaj znakomite wykonanie pieśni i brawurowy breakdance naszego kontratenora Jakuba Józefa Orlińskiego) oraz świętowania i specyficznie pojmowanej różnorodności (to właśnie ta kontrowersyjna część).
Po opisanych wyżej elementach ceremoniału ogień olimpijski znów ruszył w drogę, niesiony przez gwiazdy sportu różnych kolorów skóry i generacji, także sportowców z niepełnosprawnościami, by dotrzeć do Charlesa Coste’a, urodzonego dokładnie 100 lat temu francuskiego mistrza olimpijskiego w kolarstwie, który z wózka inwalidzkiego przekazał pochodnię Marie-José Pérec i Teddy’emu Rinerowi, ci z kolei odpalili znicz olimpijski, podwieszony na balonie, który wzniósł się w niebo (dodajmy, że po raz kolejny znicz olimpijski nie płonie żywym ogniem – wrażenie płomieni sprawia para wodna podświetlona diodami). W tym momencie znający choć trochę francuską muzykę usłyszeli dobrze znany motyw z pieśni Edith Piaf Hymne a l’amour– hymn do miłości, a jeszcze bardziej zaskoczeni byli jego brawurowym wykonaniem przez nieobecną od lat na estradzie Céline Dion. Właśnie to zwieńczenie ceremonii otwarcia chciałbym bardzo podkreślić.
Przejmujący hymn, wykonany na piętrze wieży Eiffla w Paryżu, mówi o pięknie oddania się drugiemu człowiekowi, o walce o miłość ponad wszystko. Wynosi to, co zobaczyliśmy przez cztery godziny widowiska, na wyższy poziom: to, co doczesne, zamienia w wieczne, a to potrafi zrobić tylko miłość. „Jeśli pewnego dnia życie Ciebie mi wyrwie / Jeśli umrzesz, będąc daleko ode mnie / Nie obchodzi mnie to, jeśli mnie kochasz, / Ponieważ ja również umrę / Będziemy mieć dla siebie wieczność / W błękicie nieskończoności / W niebie nie ma problemów / Czy wierzysz, że się kochamy, mój kochany?”. To nie tylko wyznanie zakochanej kobiety, a wyznanie wiary w to, że jest życie wieczne, które zakończy nasze ziemskie problemy. A ostatnim zdaniem ceremonii otwarcia Igrzysk XXXIII Olimpiady były słowa wyrażające przekonanie, że żaden człowiek nie zrobi tego sam z siebie, przeciwnie: Dieu réunit ceux qui s’aiment! – Bóg złączy tych, którzy się kochają. To On ma zawsze ostatnie słowo. Nie tylko podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich.