Wielki sukces czy szczyt niesprawiedliwości. W Polsce funkcjonują dwie równoległe opowieści dotyczące tego, jak przebiegała transformacja po 1989 roku. W jednej, czarnej, opowieści mamy całe grupy społeczne, które nie załapały się do pociągu zwanego kapitalizm i demokracja. Przeciwnie, ich życie było mocno osadzone w rzeczywistości PRL, która obiecywała sprawiedliwość społeczną i starała się uprzywilejować szczególnie dwie klasy społeczne – robotników i chłopów. A właściwie chłopów to niezbyt lubiła – wolała, by na wsiach zamiast indywidualnych gospodarstw powstawały państwowe gospodarstwa rolne, słynne PGR-y, w których pracowali pracownicy rolni. Ale gdy upadły wielkie zakłady przemysłowe, na których opierała się wizja gospodarki socjalistycznej, gdy upadły pegeery, nieprzystosowani do nowych realiów robotnicy zostali bez środków do życia. Tymczasem z mediów, od polityków, a nawet naukowców dowiadywali się, że oto nastały czasy ludzi przedsiębiorczych, a kto sobie nie radzi, sam jest sobie winien. Ludzie, których całe życie uczono pokornie wykonywać polecenia przełożonych w fabrykach czy w upaństwowionym rolnictwie, nagle byli krytykowani za to, że nie potrafią się dostosować do nowych realiów, wykazać się przedsiębiorczością. Transformacja więc szła do przodu, oni zostawali z tyłu, coraz bardziej przestraszeni, coraz bardziej sfrustrowani, coraz biedniejsi. Początki transformacji – w swej świetnej książce pod tym właśnie tytułem – Michał Przeperski nazwał „Dzikim Wschodem”. Ale czarna wizja Polski to nie tylko początki transformacji (tego Przeperskiemu nie można zarzucić). Do dziś przecież funkcjonuje opowieść o transformacji jako oszustwie, szalbierstwie, wielkim złodziejstwie, w której dorobili się tylko nieuczciwi albo ci, którzy pochodzili z komunistycznej nomenklatury.
Ale z drugiej strony mamy konkurencyjną opowieść o Polsce jako największym wygranym transformacji, najszybciej rozwijającej się gospodarce Europy i jednej z najszybciej rozwijających się gospodarek świata. To więc opowieść o największym skoku cywilizacyjnym, złotym wieku, niezwykłym osiągnięciu polskiego społeczeństwa, które – głodne bogactwa po ponad czterech dekadach komunizmu – dokonało gospodarczego cudu, potrajając w trzy dziesięciolecia narodowe bogactwo, nadganiając standard życia w krajach bogatego Zachodu. W tej opowieści Polsce wszyscy zazdroszczą, Polska to najlepszy i najbezpieczniejszy kraj do życia, z którego powinniśmy być niepomiernie dumni. Tak jak ta pierwsza opowieść jest odmalowana wyłącznie ciemnymi barwami, tak ta jest wyłącznie różowa albo wręcz pozłacana.
I aż dziwne, że obie dotyczą tego samego kraju, tego samego narodu. Bo właściwie poza datami i tym, że mowa o Polsce, wygląda na to, jakby to były zupełnie inne światy. I może właśnie to jest przyczyną tak głębokiego podziału politycznego w Polsce? Że dwa największe obozy walczą ze sobą nie tyle o wizję przyszłości, ile właśnie o wizję przeszłości. Czyli jakby spór nie szedł o to, kim będziemy, ale kim jesteśmy, bo naszą tożsamości opisuje właśnie to, co przeszliśmy. A to wszak zupełnie dwie różne wizje przeszłości.