Logo Przewdonik Katolicki

Pomoc pilnie potrzebna

Piotr Wójcik
PGR „Cerekwica”, 1976 r. fot. NAC

Na obszarach popegeerowskich wciąż panuje marazm i brak nadziei, spowodowane bezrobociem, niskim wykształceniem i emigracją. Nowy rządowy fundusz ma to zacząć zmieniać jeszcze w tym roku.

Państwowe gospodarstwa rolne, znane lepiej jako PGR-y, do dziś funkcjonują w społecznej wyobraźni jako naczelny dowód na to, że polska transformacja gospodarcza została przeprowadzona bezdusznie. Miejscowości, w których niegdyś działał lokalny PGR, często do dziś się nie podniosły ekonomicznie, a ich mieszkańcy to w przeważającej części osoby na różne sposoby wykluczone.
Podczas trzeciej edycji obchodów Ogólnopolskiego Święta „Wdzięczni polskiej wsi”, które miały miejsce w Bralinie, w województwie wielkopolskim, premier Mateusz Morawiecki zapowiedział uruchomienie programu wsparcia dla miejscowości popegeerowskich. Miejsce wybrał nieprzypadkowo, gdyż w okolicach Kępna działało wiele PGR-ów, także w samym Bralinie.
Mógłby ktoś zapytać, po co trzydzieści lat po upadku komunizmu tworzyć plan dla obszarów popegeerowskich. Przecież to musi być musztarda po obiedzie: co złego miało się w tych miejscowościach wydarzyć, to już się wydarzyło. Ta intuicyjna diagnoza nie byłaby jednak trafna. Pomimo upływu trzech dekad sytuacja na terenach popegeerowskich wciąż bywa fatalna.
Rolnicy z przymusu
Państwowe gospodarstwa rolne były dominującą formą organizacji dużych podmiotów gospodarczych na wsi. W latach 1945–1989 działało ich ponad 11 tys., przy czym ich wielkość była przeróżna. Niektóre obejmowały zaledwie kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych, inne kilkanaście tysięcy. Były rozsiane po całej Polsce, jednak szczególnie gęsto były one zlokalizowane w północnej i zachodniej Polsce, m.in. na terenach dzisiejszych województw zachodniopomorskiego i warmińsko-mazurskiego. Po 1989 r. zaczęły one masowo upadać, gdyż nie potrafiły się odnaleźć w nowej rynkowej rzeczywistości, a ówczesne rządy nie przygotowały dla nich żadnych planów wsparcia lub przynajmniej racjonalnej restrukturyzacji. Ich pracownicy zostali pozostawieni sami sobie, w postępującym marazmie i braku nadziei.
Czym się one różniły od innych obszarów wiejskich, których sytuacja ekonomiczna po przełomie również była nie do pozazdroszczenia? Obszary PGR-ów były na terenach wsi ciałem obcym, zlokalizowanym tam na mocy decyzji administracyjnych i politycznych, a nie w wyniku procesów społecznych. Jak zauważają trzy autorki publikacji Młodzież z osiedli popegeerowskich a kształtowanie społecznych zasobów lokalnych z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, osiedla mieszkaniowe tworzone pod PGR-y były strukturami heterogenicznymi, czyli zamieszkiwanymi przez ludność z przeróżnych środowisk i rejonów kraju. Trafiali więc tam często ludzie, dla których życie na wsi i rolnictwo były czymś zupełnie nowym, a sami też bywali traktowani przez miejscowych z nieufnością.
Dodatkowo w PGR-ach panowała dosyć spora rotacja pracowników, więc wielu z nich traktowało okres zatrudnienia w nich jako krótkotrwałą „przygodę”. „To powszechne poczucie tymczasowości panujące wśród rodzin pegeerowskich w porównaniu z zasiedziałymi rodzinami rolników indywidualnych nie sprzyjało społecznej integracji mieszkańców” – piszą autorki badania. Tak więc gdy PGR-y upadły, pozostawieni w nich ludzie byli pozbawieni oddolnych sieci wsparcia, które na wsi tradycyjnie były całkiem silne.

Bezrobocie i brak wykształcenia
Według prof. Moniki Stanny obszary popegeerowskie to wciąż najbardziej „problematyczne” rejony Polski – tzn. charakteryzujące się największym nasileniem problemów społecznych, takich jak bezrobocie, ubóstwo czy bierność zawodowa. „Dziś mieszkańcom terenów popegeerowskich jest trudniej nawet niż mieszkańcom Polski wschodniej, gdzie jest wyższy kapitał społeczny, większa aktywność społeczna, większe poczucie tożsamości lokalnej” – stwierdziła w rozmowie z „Obserwatorem Finansowym”. Jednym z wymienionych przez nią problemów jest starzenie się lokalnych społeczności. Na „obciążenie demograficzne” zwracają uwagę także autorzy raportu „Diagnoza wybranych aspektów życia środowisk popegeerowskich w województwie lubuskim”. W niektórych tamtejszych wsiach na stu mieszkańców w wieku produkcyjnym przypada prawie 60 osób w wieku poprodukcyjnym. Tak jest między innymi we wsiach Dobiegniew, Drezdenko oraz Sława.
Województwa, w których szczególnie gęsto rozsiane były państwowe gospodarstwa rolne, należą obecnie do regionów kraju z największym bezrobociem. Podczas gdy w lipcu w całej Polsce stopa bezrobocia wyniosła 6,1 proc., to w województwie warmińsko-mazurskim aż 10,1 proc., a w zachodniopomorskim 7,9 proc. Niestety, obszary popegeerowskie wyróżniają się wysokim bezrobociem nawet na tle województw, w których leżą. Przykładowo w zachodniopomorskim podregionie szczecinecko-pyrzyckim bezrobocie wynosi aż 13 proc. W leżącym na Mazurach podregionie ełckim stopa bezrobocia wynosi 12 proc. W zasadzie w każdym województwie północnej, zachodniej i środkowej Polski podregiony o najwyższej stopie bezrobocia to rejony, w których zlokalizowanych było najwięcej PGR-ów.
Brak zatrudnienia dla osób mieszkających na terenach popegeerowskich jest efektem nie tylko braku miejsc pracy, ale też bardzo niskiego wykształcenia. Według kolejnego raportu, tym razem analizującego warunki życia na obszarach popegeerowskich w warmińsko-mazurskim, poziom wykształcenia na tamtejszych wsiach jest katastrofalnie niski. Aż 38 proc. mieszkańców ma wykształcenie podstawowe lub gimnazjalne. Jedna czwarta mieszkańców ma wykształcenie zawodowe, a szkołę wyższą ukończyło zaledwie 7 proc. – choć w całym kraju jedna trzecia.

Plan dla popegeerowskich wsi
Na terenach postpegeerowskich powstał zaklęty krąg ubóstwa. Ludzie od zawsze otoczeni brakiem perspektyw często nawet nie wyobrażają sobie, że w ich życiu mogłyby zajść pozytywne zmiany. Nabywanie wykształcenia wydaje się bezcelowe, skoro trudno wokół znaleźć jakieś sensowne zajęcie, którym można by się dzięki wykształceniu parać. Jedynym w miarę rozsądnym zachowaniem jest więc emigracja do miast, w których perspektywy życiowe wydają się przynajmniej nieco jaśniejsze. Jednak dla ludzi wywodzących się z terenów popegeerowskich nawet emigracja do miasta nie kończy problemów. Z powodu niskiego wykształcenia zajmują tam najniżej płatne posady, więc o realnym awansie społecznym nie może być mowy.
Rządowy plan pomocy dla wsi popegeerowskich jest więc nie tylko spóźniony, ale wciąż jednak potrzebny. Nie ma jeszcze szczegółów nowego programu, jednak według zapowiedzi przedstawicieli rządu ma on mieć formę funduszu finansującego inwestycje. O rodzaju inwestycji będzie decydować sama gmina, która złoży do funduszu wniosek o dotację. Możliwe będzie dofinansowanie m.in. budowy drogi, lokalnego żłobka albo docieplenia budynków mieszkalnych na popegeerowskich osiedlach.
Problemem mogą być wymogi kapitałowe i formalne, które trzeba będzie spełnić, żeby uzyskać dofinansowanie. Jeśli będą one zbyt wysokie, gminy nie będą się specjalnie palić do składania wniosków. I skończy się tak jak w przypadku Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych, który miał odbudować połączenia PKS-owe na prowincji, a w ubiegłym roku wydano z niego zaledwie kilka procent zaplanowanych środków. Oby w tym przypadku pieniądze nie pozostały jedynie na papierze, na którym wydrukowano ambitne plany.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki