Słowo przed Słowem to Pani najnowsza książka, będąca pewnego rodzaju wprowadzeniem w lekturę Pisma Świętego. Z jakiej potrzeby się ona zrodziła?
– Z rozmów z ludźmi, jakich spotykałam na różnych warsztatach, rekolekcjach, dniach skupienia, na wykładach czy nawet miałam okazję rozmawiać w trakcie spotkań towarzyskich. Zaobserwowałam wtedy taką bezradność wielu z nich wobec trudnych tekstów Pisma Świętego, niewiedzę dotyczącą tego, czy wszystko w Biblii należy brać dosłownie. Pytali na przykład, czy naprawdę Pan Bóg stworzył świat w sześć dni albo czy wszystkie zwierzęta zmieściły się na arce Noego. To z pewnością ujawnia braki katechezy w szkole czy też braki w nauczaniu dorosłych choćby na niedzielnych Mszach św., gdzie homilie często są mało biblijne. Zatem zamiast narzekać, że jest źle, chciałam zrobić coś, żeby było lepiej. Moja książka skierowana jest do wszystkich, którzy Pismo Święte chcą potraktować na serio.
Na serio, czyli jak?
– Chcieliby zacząć je czytać, ale nie bardzo wiedzą jak. Czują jakiś niedosyt, czują, że jest w Piśmie Świętym o wiele więcej, niż można by się spodziewać. Może jakieś teksty z Pisma albo krążące o Biblii opinie ich odstraszają? W książce staram się rozprawić z mitami, zachęcić do sięgnięcia po Pismo Święte i dać sporo praktycznych wskazówek. Każdy z rozdzialików kończy się zadaniem czy ćwiczeniem, które ma utrwalić to, o czym była mowa, ale w praktyce.
Kto najczęściej sięga po Pismo Święte, w jakich okolicznościach, no i z drugiej strony: czego w tej lekturze brakuje?
– Zapytałabym raczej: czy w ogóle czytamy w Polsce Pismo Święte…
Jak rozumiem, nie czytamy?
– W wielu polskich domach tradycyjnie to Pismo Święte jest, ale jego historia może być podobna do tej, którą Roman Brandstaetter opisał w Lamencie nieczytanej Biblii: zakurzona spoczywa gdzieś w biblioteczce, a mogłaby przyjść z pomocą w wielu problemach.
Dlaczego zatem nie czytamy?
– Ponieważ do lektury Biblii należałoby się przygotować. Mamy skłonność, by czytać Pismo Święte jako jednolity tekst, każdą księgę czy rozdział tak samo. Albo – skoro to księga święta – mamy skłonność do brania każdej biblijnej treści jako absolutnej prawdy, także gdy dotyczy ona takich dziedzin jak astronomia, biologia czy matematyka. A tak nie jest. Biblia to nie podręcznik do geografii itp., ale jej celem jest pokazanie sposobu działania Boga, Jego współdziałania z człowiekiem. Często sięga po obrazy i przenośnie, by nam coś ważnego pokazać. To zresztą jest specyfika środowiska, w którym biblijne księgi powstawały. Myślę zresztą, że głównym powodem niezrozumienia Biblii jest to, że wyjmujemy ją ze środowiska, w którym powstała. Totalnie nie rozumiemy ludzi żyjących w innym od naszego kręgu kulturowym, do tego przed tysiącami lat. Zatem to, co dla nich było w danym opisie oczywiste, dla nas już nie jest. Dlatego czytając Pismo Święte, musimy najpierw zapytać, co to Słowo mówiło do pierwszych odbiorców, a dopiero potem – co mówi dziś do mnie.
Książka jest ułożona w pewnym schemacie, który układa się w rodzaj przewodnika: usłysz Słowo, wejdź w Słowo, czytaj Słowo, wypowiedz Słowo. Dobrze to interpretuję?
– Rzeczywiście jest to schemat bazujący na moim własnym doświadczeniu. Najpierw muszę usłyszeć, a w dzisiejszej kulturze mamy problem ze słuchaniem. Otacza nas bardzo dużo dźwięków, dużo ludzi coś do nas mówi, ale my tego nie słuchamy. Tymczasem słuchanie jest podstawowym elementem wchodzenia w świat Biblii. Hebrajskie „słuchać” – szma – oznacza pochylenie się nad czymś, zatrzymanie, zanurzenie w głębi. Od tego wszystko się zaczyna. Kiedy słuchamy, możemy podjąć decyzję: czy wchodzę głębiej, czy chcę się nad tym zastanowić. Dlatego w schemacie książki drugi etap to „wejdź w Słowo”, czyli pozwól sobie na analizowanie Słowa, na zamieszkanie w nim, zadomowienie. Potem jest „czytaj słowo”, czyli pozwól, aby również wybrzmiało twoimi ustami, daj mu możliwość kontaktowania się z tobą. Ostatnia część „wypowiedz Słowo” oznacza, że Słowo domaga się posłania go dalej, nawet jeśli skierowane jest konkretnie do nas. Chce, by uczynić z niego użytek też dla innych, by nim żyć i w praktyce stosować.
Czytanie Pisma Świętego wielu kojarzy się z kolejną pobożną praktyką, zadaniem do wypełnienia, aby być prawdziwym chrześcijaninem i „zasłużyć” na niebo. Tymczasem, jak Pani mówi i pisze w książce, Słowo może nam się po prostu przydać w codziennym życiu. W jakich sytuacjach może nam się przydać lektura Biblii?
– Aby być prawdziwym chrześcijaninem, przede wszystkim trzeba mieć relację z Panem Bogiem, a bez czytania Jego Słowa to byłoby trudne. Bo jeśli chcesz być z kimś w relacji, to chcesz go poznawać. W przypadku relacji z Bogiem tym sposobem poznawania Go jest właśnie czytanie Jego Słowa. Moje codzienne sięganie po Słowo to jest takie prowadzenie mojego życia w relacji z Panem Bogiem. W otaczającej mnie codzienności i jej problemach siadanie do czytania Pisma Świętego to tak, jakbym siadała do rozmowy z przyjacielem. Ta rozmowa może pomóc mi lepiej przejść przez dany dzień, może nawet lepiej uporać się z problemami, może otworzyć mnie na jakieś nowe wyzwania czy poprowadzić w jakimś zaskakującym kierunku. Tymczasem często chcemy jakby oddzielić naszą religijność od naszej codzienności. A to jest całkowite minięcie się z istotą wiary, która polega na byciu w relacji.
Szczególnie że niektóre fragmenty Pisma znakomicie nadają się do tego, by nimi się modlić.
– Oczywiście! Słowo Boże może nam pomóc, gdy mamy problem z wyrażeniem siebie przed Panem Bogiem, gdy doświadczamy jakiejś oschłości na modlitwie. W takiej sytuacji warto sięgnąć choćby po Psalmy, w których znajdziemy modlitwę na dosłownie każdą okazję naszego życia. Na chwile, gdy jesteśmy radośni i gdy jesteśmy smutni; gdy płaczemy i gdy skaczemy z radości; na moment, gdy ktoś nam bardzo zalazł za skórę i na moment, gdy kochamy cały świat; gdy mamy pretensje do Pana Boga i gdy Mu dziękujemy. Dobre do wyrażenia siebie będą też modlitwy pochodzące z wypowiedzi bohaterów biblijnych.
Ma Pani jakąś radę dotyczącą tego, od czego w ogóle zacząć czytanie Pisma Świętego?
– Przygodę z Biblią dobrze jest zacząć od Nowego Testamentu, który jest nieco łatwiejszy w odbiorze niż księgi Starego Testamentu, co nie znaczy, że jest łatwy. Nie należy jednak omijać Starego Testamentu, bo wtedy ograbiamy Jezusa z całego kontekstu. Poza tym znakomitym pomysłem na początek jest praktyka czytania fragmentów, które danego dnia podsuwa nam w liturgii Kościół. Dziś jest to bardzo ułatwione, bo mamy bezpłatną aplikację w telefonie, w której możemy te czytania samodzielnie odczytać albo odsłuchać, również z komentarzem i wyjaśnieniem do nich. To taka porcja zdrowia na dany dzień, jaką serwuje nam Pan Bóg poprzez Kościół. Polecam tę formę także dlatego, że mamy wówczas świadomość, że nie tylko my stajemy danego dnia z takim Słowem.
---
Maria Miduch
Doktor teologii biblijnej z zakresu judaistyki i hermeneutyki biblijnej, dyrektor Salezjańskiego Instytutu Teologicznego w Krakowie, wykładowca przedmiotów biblijnych w seminariach zakonnych; członkini Stowarzyszenia Biblistów Polskich
---
Słowo przed Słowem. Zachwyć się Pismem Świętym
Maria Miduch
WAM 2024