Zamach na premiera Słowacji sprawił, że dowiedzieliśmy się o życiu społeczno-politycznym naszego południowego sąsiada nieco więcej. Okazuje się, że społeczeństwo słowackie jest głęboko podzielone. Wydaje się, że spolaryzowane znacznie bardziej niż polskie.
Jestem ostrożny w wyciąganiu pochopnych wniosków. W momencie gdy piszę te słowa, wciąż nie znamy dokładnych motywów, dla których ktoś próbował zastrzelić premiera Słowacji. Wiemy, że nie zgadzał się z prowadzoną przez rząd polityką. Nie wiemy, czy działał sam, czy był przez kogoś inspirowany. Pojawiły się jednak pierwsze niepokojące sygnały. O ile opozycja zjednoczyła się wokół tragedii, wyrażając solidarność z premierem, o tyle jeden z koalicjantów zarzucił politycznym oponentom: to wasza wina! W tym upatruję skutków silnej polaryzacji społecznej, która wydaje się dzisiaj na Słowacji nie do przeskoczenia. I jednocześnie ważny sygnał dla nas, mieszkających w Polsce.
W minioną niedzielę włączyłem telewizor i trafiłem w popularnym programie „Śniadanie Rymanowskiego” na moment sporu między dwoma politykami, którzy wzajemnie zarzucali sobie kłamstwo, formułowali zarzuty o mowę nienawiści. W efekcie trzeci z polityków w akcie protestu wyszedł ze studia. Nie chciał uczestniczyć w dyskusji, która zamiast rozmowy przeradza się w kolejny akt plemiennej walki. Komentuje to wydarzenie na naszych łamach Piotr Zaremba.
Ja chciałem wrócić do problemu narastającej wciąż w Polsce (i nie tylko, jak się okazuje) polaryzacji społecznej i plemienności. W skrócie: polaryzacja społeczna polega na tym, że jedna strona zbyt skrajnie formułuje swoje przekonania, co powoduje, że strona przeciwna również skłonna jest formułować je skrajnie. To prowadzi do rozbicia wspólnoty na dwa bieguny, albo inaczej mówiąc: dwa wzajemnie zwalczające się plemiona. W konsekwencji dochodzi do zerwania więzi społecznych, zaniku współpracy, utraty zaufania. Plemiona okopują się na swoich pozycjach. To jak przeciągająca się i wyniszczająca wojna pozycyjna znana z I wojny światowej.
Przejawem takiej polaryzacji jest przekonanie, że jeśli nie zostali wybrani ci, którzy są zgodni z moimi przekonaniami, to oznacza, że ja jestem po drugiej stronie, w drugim plemieniu. Jestem a priori przeciwko, kontestuję i nie współpracuję.
„W jednej z koncepcji dojrzałości społecznej jest powiedziane, że polega ona na tym, że ludzie respektując zasady demokracji, popierają taki rząd, jaki został wybrany, z jego opcją polityczną, i chętnie z nim współpracują” – mówi prof. Piotr Oleś z Instytutu Psychologii KUL, związany także ze Szkołą Wyższą Psychologii Społecznej w Warszawie. Jego zdaniem „pierwszą zasadą przezwyciężania polaryzacji jest wzajemny szacunek i jakiś podstawowy fundament tolerancji – jeżeli tego brakuje, to siłą rzeczy polaryzacja będzie się pogłębiać”.
Prof. Oleś zwraca też uwagę – w zrozumieniu natury plemienności – na tak zwany podstawowy błąd atrybucji, poznany dzięki badaniom psychologicznym i socjologicznym. „Polega on na tym, że jeżeli ktoś z ludzi myślących podobnie jak ja popełnia jakąś niegodziwość, to uważa się to za przejaw sytuacji, chwili, czynników zewnętrznych, ale jeżeli ktoś z przeciwnego obozu popełnia podobną niegodziwość, to przypisuje mu się to jako stałą jego cechę charakteru i uważa się, że ta osoba już taka jest, że to wynika z jej natury. To w oczywisty sposób prowadzi do tworzenia się grup i właśnie owych plemion, które toczą ze sobą walkę” – wyjaśnia.
Piszę o tym przede wszystkim dlatego, ponieważ jestem przekonany, że wiedza jest jednym z istotnych elementów chroniących nas przed wciągnięciem w polityczny teatr oparty na polaryzacji. Oczywiście, czynników wywołujących polaryzację społeczną i plemienność jest bardzo wiele, i na wiele z nich nie mamy większego wpływu. Niemniej świadomość może nam pomóc w zdystansowaniu się wobec emocji, które chcą w nas wywołać politycy, i co może jeszcze istotniejsze – uniknięciu powielania tego mechanizmu w swoim życiu.
Każdy z nas może w swoim środowisku promować życzliwość. Nawet jeśli wiemy, że ktoś myśli inaczej niż my, ma inną wizję Kościoła, Polski czy świata, życzliwość z całą pewnością pozwala nam się spotkać i porozumieć. Czasem może zaskakiwać, gdy papież przypomina nam o podstawowych życzliwych słowach, jak „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Ale to właśnie od tych prostych słów i gestów życzliwości buduje się mosty zamiast barykad. W ubiegłą niedzielę Franciszek znów do tego nawiązał, apelując, byśmy „mówiąc sobie wzajemnie dobre słowa, stawali się jedni dla drugich echem słodkiego głosu Pocieszyciela”. Wydaje się, że Kościół, zarówno na poziomie wspólnoty, jak i instytucji, powinien być tym miejscem, w którym inni tej życzliwości doświadczą i poczują się na tyle bezpiecznie, by wyjść ze swoich okopów, porzucić plemienność na rzecz wspólnoty.