Logo Przewdonik Katolicki

Macierzyński work-life balance

Bogna Białecka
fot. Getty Images

Mam wrażenie, że z roku na rok coraz trudniej łączyć kobietom macierzyństwo z pracą zawodową. Jak być dobrą matką, dobrą pracownicą i jeszcze czerpać satysfakcję z życia, mieć czas na relaks oraz rozwój osobisty?

Na tę coraz większą trudność osiągnięcia zdrowego balansu wpływa wiele czynników. Sytuacja ekonomiczna powoduje niekiedy, że kobiety nie tylko podejmują pracę zawodową, ale biorą coraz więcej prac dodatkowych czy nadgodzin, by powiązać koniec z końcem. Rośnie liczba kobiet samotnie wychowujących dzieci. A do tego nasila się antynatalistyczna propaganda. Dziecko zaczyna być przedstawiane jako fanaberia, służąca zaspokojeniu potrzeb kobiety, a co za tym idzie – każde potknięcie wychowawcze jest piętnowane.
Stąd rodzi się pytanie: jak w tych trudnych okolicznościach być dobrą matką, dobrą pracownicą i jeszcze czerpać satysfakcję z życia i mieć czas na relaks oraz rozwój osobisty?

Relacje to szczęście
Jedno z najważniejszych badań przeprowadzonych nad uwarunkowaniami poczucia szczęścia – prowadzone przez kilkadziesiąt lat na dużej grupie badanych – znane jest pod nazwą „Grant and Glueck Study” od nazwisk głównych badaczy. Według George’a Vaillanta, autora czasopisma „The Atlantic” badanie to można podsumować zdaniem: „Szczęście to miłość. Kropka”. Innymi słowy, najważniejszym warunkiem poczucia szczęścia w życiu ludzi są dobre, ciepłe relacje z innymi ludźmi. Nic tego nie zastąpi. Ani psiecko, ani kariera, ani pieniądze.
Oczywiście macierzyństwo daje pole do budowania pozytywnych, ciepłych relacji. Wydaje się to jednak bardzo trudne – bo jak zadbać o relacje, gdy spędzamy tak naprawdę więcej czasu z obcymi w pracy, a w domu lądujemy zbyt zmęczeni, by prawdziwie zadbać o innych?

Work-life balance?
Mówi się bardzo dużo o potrzebie zachowania równowagi między życiem zawodowym a prywatnym, czyli o work-life balance. Jednak rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Czym tak naprawdę różni się zamartwianie tym, że nie wyrabiam się z oczekiwaniami przełożonego i jestem przeładowana zadaniami, od zamartwiania się, że nastoletnie dziecko znów strzela focha, bo coś się wydarzyło nie po jego myśli, a obowiązki domowe (łącznie z poważną rozmową z dzieckiem) piętrzą się i paraliżują funkcjonowanie całej rodziny? Praktycznie niczym. A co z sytuacją, gdy ktoś jest doskonały w pracy, którą wykonuje, robi to sprawnie i z satysfakcją – i wraca do domu, gdzie nagromadziły się problemy? W tym wypadku to praca będzie miejscem wytchnienia i odpoczynku, a dom miejscem zmartwień i niepokoju. Do tego dochodzą wyrzuty sumienia, gdy zaniedbujemy któryś z tych obszarów, czego rezultatem jest miotanie się od jednego do drugiego, bez czasu na odpoczynek.

Równowaga wyzwań i gratyfikacji
Gdy mowa o gratyfikacji, nie chodzi o wynagrodzenie. Jest to pojęcie zdefiniowane przez prof. Martina Seligmana jako przeżycie, które lubimy i cenimy ze względu na całkowite nim pochłonięcie. Satysfakcja wynikająca z poczucia działania w szlachetnym celu. Taką radosną dumę może odczuwać pielgrzym u stóp Jasnej Góry, artysta dodający ostatnie pociągnięcia pędzlem do obrazu czy mama patrząca na rozjaśnioną twarz swojego dziecka, któremu udało się dodać otuchy przed trudnym sprawdzianem. Na poziomie czystej biologii gratyfikacja to dopamina, oksytocyna, endorfiny – hormony szczęścia i przywiązania.
Wyzwaniom i problemom towarzyszy napięcie, co najmniej odrobina niepokoju. Biologia wyzwań to adrenalina i kortyzol, działanie na podwyższonych obrotach, stres. Wyzwaniem będzie przepracowanie, rozmyślanie o problemach pracy w czasie wolnym, nerwowa atmosfera domowa.

Jak wprowadzić w życie więcej gratyfikacji?
Warto na początek stworzyć listę rzeczy, którymi się zajmujemy – zarówno w pracy, jak i w domu – i rozłożyć je na skali od tych, które są superstresujące, wywołujące silne negatywne emocje, aż do tych będących czystą gratyfikacją – czynnością, przy której tracimy poczucie czasu i czujemy ogromną satysfakcję. Takie podsumowanie dnia należy prowadzić co najmniej przez tydzień, bo wiele czynności pojawia się cyklicznie – tylko w określone dni tygodnia.
I tak może okazać się, że po stronie problemów mamy na samym końcu bierno-agresywnego przełożonego, który w przypadkowy, wydaje się, sposób znienacka krytykuje pracę, odmawia jej przyjęcia i każe robić coś od nowa, ale zaraz po tym pojawia się codzienne użeranie z synem o czas spędzany przez niego na graniu, następny na skali jest niejasny system przydzielania zadań w pracy, a potem fakt, że domownicy zostawiają po sobie wciąż bałagan w łazience, mimo wielokrotnego nagabywania. Po stronie gratyfikacji z kolei znajduje się np. wspólny niedzielny obiad rodzinny, ale jednak najbardziej satysfakcjonujące okazuje się sprawne wykonanie zadań w pracy, w których jest się superkompetentnym. Innymi słowy – życie prywatne i zawodowe są wymieszane na skali problem-gratyfikacja.
Po wypisaniu tego wszystkiego warto przyjrzeć się rzeczy najbardziej nas z punktu widzenia „Grant and Glueck Study” interesującej – na ile te działania sprzyjają tworzeniu i pielęgnowaniu dobrych relacji z innymi ludźmi. Bierno-agresywny szef wygrywa konkurs na najgorsze relacje, ale już np. system rozdziału zadań to kwestia techniczna, niezwiązana z relacjami.
Następne pytanie brzmi: co możemy z tym zrobić? Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, ale może trzeba zacząć inaczej na nie patrzeć? Przyjąć na przykład, że szef zawsze będzie się czepiał i się nie zmieni, więc przygotowuję sobie bingo z jego ulubionymi utartymi frazami i daję sobie drobną nagrodę za wykreślenie rzędu lub kolumny? Albo robię zakłady ze współpracownikami, o co szef tym razem się przyczepi (tym samym budując lepsze relacje z towarzyszami niedoli). Humor rozładowuje napięcie, a zatem w to też warto inwestować. Z niektórymi problemami możemy się zmierzyć. Może mimo wszystko warto zainwestować w jakiś system organizacji czasu pracy? Może wymyślić inny sposób rozmowy z synem, by nie przeradzał się wciąż w kłótnie?
Oczywiście nie da się uniknąć wyzwań i problemów, ale można dodatkowo zadbać, by ich sobie niepotrzebnie nie tworzyć. Załóżmy, że po stronie rzeczy frustrujących ktoś wypisał codzienną, dwudziestominutową rozmowę z córką. Jest to praktyka wynikająca z zasłyszanych kiedyś zaleceń wychowawczych, ale z reguły jest to wydarzenie męczące. Córka zwykle jest zajęta, a mama wykończona po pracy. W rezultacie rozmowa ta nie buduje relacji, a raczej stała się męczącą rutyną. Chyba warto to zmienić? Na przykład zamiast codziennej, wymuszonej rozmowy zaproponować wspólne wyjście raz w tygodniu do kawiarni, na zakupy itp. – tak, by mieć naturalną okazję do rozmowy?

Rób więcej tego, co buduje
Kolejnym kluczem do szczęśliwszego życia jest tworzenie większej liczby okazji do działań dających gratyfikację. Może gdyby udało nam się wprowadzić zwyczaj wspólnego, rodzinnego jedzenia śniadania, to każdy by szedł do pracy lub szkoły naładowany pozytywną energią. Inny prosty pomysł na lepszy humor to zwyczaj pisania do siebie krótkich liścików z dobrym słowem na początek dnia. Znajoma kiedyś zauważyła, że bardzo pomogło jej w pracy wysyłanie od czasu do czasu wiadomości do współpracowników z przekazem typu: „dobrze, że jesteś”. Pamiętajmy, że dbanie o dobre relacje to nie tylko kwestia domu, ale też pracy, coś co wykracza poza work-life balance, bo jedno z drugim ściśle się wiąże.

Rób mniej tego, co niszczy
Wracając ściśle do kwestii macierzyństwa w Polsce roku 2024. Jednym z głównych problemów utrudniających nam cieszenie się macierzyństwem jest presja społeczna. Dla własnego pokoju ducha warto przestać czytać publikacje gloryfikujące bezdzietność i inwestowanie w „alternatywne modele rodziny” z psieckiem i koteckiem. To zaklinanie rzeczywistości. Relacje ze zwierzętami, nawet najlepiej ułożonymi i superkochanymi, nie zastępują dobrych relacji z ludźmi. A ktoś deklarujący, że woli psa od dziecka, bo „pies kocha naprawdę”, ma z reguły problemy z relacjami z innymi w ogóle. Jeżeli macie w swoim otoczeniu wybitnie toksyczne osoby, wciąż perorujące o tym, jak to współczesne „madki” są straszne, polecam radykalne ograniczenie kontaktów. To już podniesie poziom zadowolenia z życia i własnych wyborów. Naprawdę warto nauczyć się ignorować presję społeczną, gdzie za ideał stawia się instagramowe mamy z perfekcyjnie wysprzątanym domem i pozornie idealnymi relacjami (nie, nie da się mieć naprawdę dobrych relacji z dziećmi, sprzedając ich prywatność i robiąc im dziesiątki zdjęć na media społecznościowe). Robisz tyle, ile potrafisz, ile jesteś w stanie. Kochasz swoje dziecko, starasz się tak organizować swoje życie, by móc lepiej budować relacje. To już dużo. A na koniec przytoczę cytat, który zawsze wydawał mi się ważny, pomagający uwolnić od społecznej presji: „Jak być rodzicem współcześnie: upewnij się, że zaspokojone są potrzeby akademickie, emocjonalne, psychologiczne, psychiczne, duchowe, fizyczne, żywieniowe i społeczne dziecka, dbając jednocześnie by dziecka nie przestymulować, lecz unikać niedostymulowania i nieodpowiedniego medykalizowania. Uważaj, by nie stać się rodzicem helikopterowym, a z drugiej strony zaniedbującym. Staraj się uchronić dziecko od niepotrzebnego wystawiania na media, GMO, gluten, wysokoprzetworzone produkty żywieniowe, sztuczne konserwanty, plastik, azbest. Chroń od toksycznych ludzi, bądź tolerancyjny, a jednocześnie społecznie wrażliwy, wolny od autorytatyzmu, dbający o wykształcenie poczucia własnej wartości u dziecka z jednoczesnym stawianiem granic. Staraj się zapewnić odpowiednie środowisko wychowawczo-rówieśnicze. I nie zapominaj o oleju kokosowym i kaszy jaglanej.
Jak być rodzicem w praktycznie każdym wcześniejszym pokoleniu: nakarm je od czasu do czasu” (Bunmi Ladita, autorka bestsellerowych humorystycznych poradników dla rodziców).
Dobre macierzyństwo leży gdzieś pośrodku, ale chyba mimo wszystko nieco bliżej wcześniejszych pokoleń.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki