Jak rozpoznać, że już przekraczamy granicę, za którą wpadamy w uzależnienie od pracy? „X” lat bez urlopu, „Y” godzin snu na dobę?
M.R.: – Przychodzą mi do głowy dwa wyznaczniki: pierwszy – czy umiemy robić cokolwiek innego, niż pracować? Czy mamy jakieś hobby? Jak się czujemy, gdy przychodzi dzień wolny, dokąd wtedy biegną nasze myśli? Jeśli czas wolny powoduje u nas emocjonalną pustkę, to warto się zastanowić, skąd się w nas biorą te negatywne uczucia. Pracoholizm jest chorobą zranionych emocji, z którymi nie umiemy sobie poradzić. Drugi sygnał, że coś jest nie tak, otrzymamy z naszego otoczenia. Bliscy pracoholika czują się nieważni, niewarci jego uwagi, ponieważ nigdy nie ma dla nich czasu.
Ks. J.Sz.: – Na pretensje pracoholik reaguje najczęściej w podobny sposób: „Przecież to wszystko dla ciebie, dla dzieci. Pieniądze same się nie pojawią. Ktoś musi na nie zarobić. Nasz dom, wakacje, szkoła dzieci, to wszystko kosztuje. Jak możesz być tak niewdzięczna. Przecież to wszystko dla was”.
M.R.: – Tak, trudno się zreflektować pracoholikowi, w jakim punkcie się znalazł, z powodu racjonalizacji i zaprzeczeń, czyli „mądrych kłamstw”, które pozwalają poświęcić relacje z bliskimi na rzecz jeszcze większej ilości pracy.
Pracoholizm kojarzy nam się zwykle z mężczyzną w białym kołnierzyku za biurkiem albo bizneswoman na wysokich szpilkach. Tymczasem w Państwa książce ważnym motywem jest… pracoholizm w domu, przejawiany przez nazbyt perfekcyjne gospodynie domowe. Mam wrażenie, że o tym problemie bardzo rzadko się mówi!
M.R.: – Perfekcjonizm jest powiązany z pracoholizmem i jest naprawdę ogromnym problemem, często traktowanym ulgowo. Wyraża się na wielu płaszczyznach – to może być praca zawodowa, ale może być to też obsesja samorozwoju czy fiksacja związana z porządkiem w domu. Podobnie jak w przypadku uzależnienia od pracy, z pola widzenia znika drugi człowiek.
Chociaż piszą Państwo o różnych sytuacjach, np. mężczyznach pracujących w domu, mam wrażenie, że są w poradniku momenty, w których nie udało się uniknąć stereotypów, jak np. wtedy, gdy mowa o mężczyznach uciekających z domu z powodu wiecznie narzekających żon. A przecież można sobie wyobrazić odwrotną sytuację! Kobiety także potrzebują doceniania ich pracy, bo inaczej mogą znaleźć przestrzeń ucieczki…
Ks. J.Sz.: – Kobietom bardzo potrzeba odczucia, że są bezgranicznie kochane i szanowane przez swojego męża. Z tego wynika wszystko inne. Kiedy się docenia tylko ich pracę, jakoś redukuje się cały geniusz kobiety, który wypowiada się w zdecydowanie większym świecie niż tylko świat pracy.
M.R.: – Narzekające żony nie są stereotypem, lecz spotykanym w przyrodzie faktem (śmiech)! Ale na pewno zarówno kobieta, jak i mężczyzna, mając w domu głównie negatywną informację zwrotną, będą poszukiwać miejsca, gdzie będą podziwiani. Warto więc w domu dbać o docenianie siebie nawzajem. Najlepiej zaczynając po prostu doceniać drugą stronę, zamiast oczekiwać, że „to on czy ona pierwsza to zrobi”.
Jako młodą żonę i matkę pracującą zawodowo zainteresowały mnie Państwa przemyślenia o pracy kobiet w domu i poza nim. Praca kobiet w domach jest niedoceniana, to fakt, ale przecież równie nie docenia się wysiłków kobiet, które wychowują dzieci i pracują. Takie mamy często wpędza się w poczucie winy, a przecież one starają się podwójnie, zaś pracę na dwóch etatach (w domu i poza nim) powinno się podwójnie doceniać…
Ks. J.Sz.: – Oczywiście, że trzeba doceniać. Wiele kobiet musi pracować, by budżet domowy się spiął. Ale musimy pamiętać, że nic nie zastąpi obecności mamy, gdy dziecko przychodzi na świat. Nie zastąpi jej żaden ekwiwalent: zabawki, wakacje czy cokolwiek. Kiedy mama nie może być z malutkim dzieckiem, bo nie ma jej w domu po 10 godzin dziennie, to zawsze jest z jakimś zubożeniem, i dla dziecka, i dla mamy.
M.R.: – Zwłaszcza przy „pracy na dwóch etatach” – w domu i w pracy, jak Pani mówi, może zabraknąć już czasu na to, co ludzkie, co nie odbywa się w pośpiechu – bycie dla małego człowieka. Myślę, że generalnie my kobiety potrzebujemy uczyć się doceniania samych siebie, bez oczekiwania, że to przyjdzie gdzieś z zewnątrz i bez udowadniania całemu światu, że potrafimy. Starając się udowadniać, że zasługujemy na aplauz, można stracić coś ważnego. Jeśli sama siebie potrafię nagrodzić i docenić, jako mama małego dziecka będę w stanie raczej szukać czasowej redukcji zaangażowania i skreślać z listy zadań te, bez których świat nie przestanie istnieć, by mieć czas na „bycie”.
Co ciekawe, świat biznesu, który postawił wszystko na efektywność, teraz zapisuje całe tomy szkoleń na temat uważności (mindfulness), bycia tu i teraz, która właściwie jest sednem wychowywania dzieci od noworodka aż po wiek nastoletni. Dziecko przychodzi na świat nie po to, by mamie coś zabrać przez swoje potrzeby, ale także po to, by wiele jej ofiarować, pootwierać ją też na nową rzeczywistość. Świadome macierzyństwo pomaga też uporać się ze swoimi własnymi zranieniami w relacji z mamą.
Piszą Państwo, że często kobiety nie mogą sobie pozwolić na zostanie z dzieckiem w domu do 3. roku życia ze względów ekonomicznych. To prawda, ale przecież jest wiele kobiet, zwłaszcza w moim pokoleniu, które po prostu chcą wrócić do pracy, bo to właśnie ona – choćby na część etatu – staje się dla nich bezpiecznikiem, aby zachować równowagę i nie zafiksować się wyłącznie na kaszkach i pieluszkach. To chyba nic złego, w myśl zasady, że „szczęśliwa mama = szczęśliwe dziecko”?
M.R.: – Jesteśmy za tym, by mama małego dziecka nie musiała wychodzić na cały dzień z domu. Pytanie, jak postrzegamy macierzyństwo? Jeśli oznacza ono tylko jakąś liczbę rutynowych czynności do wykonania, związanych z fizjologią dziecka, to zubażamy bardzo tę wizję. Wtedy rzeczywiście miejsce dla ambicji i rozwoju kobiety jest tylko w pracy. Mama jednak przede wszystkim tworzy więź, wokół której buduje się pojęcie dziecka o tym, kim jest. Przez to, jaka jest, jak reaguje, jakie przyjmuje strategie towarzyszenia dziecku. To wymaga ogromnego wysiłku w stronę rozwoju i osobistego dojrzewania.
Tworzenia takiej więzi, w której rodzi się tożsamość dziecka i jego pojęcie o relacjach, nie da się scedować na jakieś placówki czy opiekunki. Świetnie, jeśli mama może się realizować zawodowo w pracy na część etatu czy zdalnej, ale jeśli cała ambicja kobiety ogranicza się do pracy, to pozbawia ją szansy rozwoju jako człowieka poprzez właśnie bycie mamą.
Ks. J.Sz.: – Pytanie, czy na pewno „szczęśliwa mama”. Bo może być też „szczęśliwy pracownik”. A to oznacza raczej „szczęśliwy szef” po drugiej stronie równania, aniżeli szczęśliwe dziecko. Ono może raczej czuć, że mama jest szczęśliwa, gdy wychodzi z domu, a nie kiedy do niego wraca. Wówczas dziecko czuje się kimś nieważnym, kto przeszkadza czy ogranicza mamę – i zabiera to przekonanie w swoje dorosłe już myślenie o sobie samym.
Nie ma tu prostych recept. Zawsze pozostaje wewnętrzna uczciwość. Choć niestety spotkałem wiele razy sytuacje, kiedy – przyznaję, że dotyczyło to raczej mężczyzn – po wielu latach ofiarnej pracy, żeby zarobić na spokojne funkcjonowanie domu, uświadamiali sobie, że liczyła się dla nich tylko praca i praca. W końcu chcieli nadrobić zaległości w relacjach. Niestety słyszeli wtedy od swoich synów: „Gdzie byłeś, tato, jak ciebie potrzebowałem?”. Oczywiście zgadzam się z Małgosią, że SUPER, jeśli młoda mama ma jeszcze jakieś miejsce do dzielenia się swoimi talentami w szerszym gronie.
M.R.: – Trzeba też pamiętać, że macierzyństwo ma różne momenty intensywności. Zainwestowanie czasu i podarowanie siebie na początku pomaga utrzymać dobre więzi, gdy dzieci rosną. Jeśli kobieta wie, że z niemowlęciem w domu także się rozwija jako cały człowiek, a oprócz tego daje sobie czas na pielęgnowanie pasji, to gdy dzieci podrastają, nie musi mieć kompleksów z powodu straconego czasu zawodowego. Jego i tak w bilansie życia pewnie zostanie więcej niż tego podarowanego tylko rodzinie.
Bardzo podoba mi się koncepcja „coś jest nie po mojej myśli, ale to dobrze, bo…”.
Ks. J.Sz.: – Wychodzimy z prostego założenia, że wszystko w naszym życiu jest objęte Bożą Opatrznością (nawet nasze włosy wszystkie są policzone). Skoro tak, to cokolwiek nas spotyka jest jakimś dobrem. Może go nie widać od razu, ale po jakimś czasie się okazuje. Postanowiliśmy troszkę ten proces przyspieszyć i od razu zadać sobie pytanie, co to takiego. „To dobrze, bo…” pozwala od razu szukać tego dobra. To pozwala także zmienić perspektywę – szukamy dobra. Ono zdecydowanie bardziej motywuje.
Poradnik Raz się żyje wpisuje się w modny ostatnio nurt coachingu, ale takiego, w który włączone są wartości chrześcijańskie. Taki był zamiar?
Ks. J.Sz.: – Tylko taki coaching ma przecież sens. Spojrzenie integralne. Jak rozwijać się bez wartości?
M.R.: – Chcieliśmy napisać polski „amerykański poradnik”. Czyli coś tak praktycznego i podanego tak ludzkim językiem, żeby było bliskie i zrozumiałe.
Nie ma prostej recepty na równowagę między pracą a życiem, ale na pewno jest kilka sprawdzonych sposobów na osławiony work-life balance. Proszę o zdradzenie trzech najważniejszych.
M.R.: – Po pierwsze, wykonajmy wysiłek zastanowienia się, co chcielibyśmy usłyszeć na swój temat w dniu naszego pogrzebu – od męża, żony, dziecka, przyjaciela i współpracownika. Dobrze zaczynać można tylko z perspektywą końca.
Ks. J.Sz.: – Nastaw budzik dla tego w sobie, kogo chcesz obudzić: pracownika czy męża/żonę, mamę czy tatę. Jeśli obudzisz się jako pracownik, to przez cały dzień będziesz pracownikiem, a do domu wrócisz jako zmęczony pracownik, któremu marzy się tylko odpoczynek. Jeśli się obudzisz jako mąż czy żona, mama czy tata, to jest większa szansa, że nadasz inne priorytety swojemu życiu.
M.R.: – Równowaga to dla nas spełnienie we wszystkich dziedzinach życia. Sam sukces w pracy nie wystarczy – do sukcesu życiowego potrzebne są szczęśliwe relacje i zdrowy stosunek do samego siebie. Dlatego poza wysiłkiem rozwoju relacji z najbliższymi, nie zapominajmy, że potrzebujemy się zatroszczyć o siebie w czterech sferach: duch, emocje, intelekt i ciało. Najlepiej zacząć od tej, którą najbardziej zaniedbujemy poprzez pracę. Wprowadzenie aktywności fizycznej może na przykład mieć fantastyczny wpływ na pozostałe sfery naszego funkcjonowania.