Logo Przewdonik Katolicki

Możemy wzrastać w solidarności i empatii

Marta Brzezińska-Waleszczyk
fot. Pier Marco Tacca Getty Images

Rozmowa z s. Gabrielą Janikulą o tym, jak Włosi przeżywają czas izolacji, tęsknocie za Eucharystią i doświadczeniu Paschy

Jak wygląda obecnie sytuacja w południowych Włoszech, gdzie Siostra przebywa?
– Mieszkam w Bari, stolicy regionu Apulia. Bari to duże, liczące ponad 400 tys. mieszkańców portowe i uniwersyteckie miasto południowych Włoch. Tak jak wszędzie, tak i w Bari, Włosi wpadli w przerażenie. Włochy objęte są kwarantanną. Premier Giuseppe Conte wydał dekret, w którym są podane tylko trzy powody do przemieszczania się: praca, zdrowie i inne pilne potrzeby. To nie panika, ale rzeczywistość, która nas dosięga, także w Bari, mieście św. Mikołaja i królowej Bony. Na ulicach, w sklepach i w urzędach ludzie chodzą w maseczkach i gumowych rękawiczkach. Nic nie funkcjonuje normalnie. Wszystko jest pozamykane: szkoły, uniwersytety, kościoły, restauracje, bary, urzędy, poczty. Do sklepów wchodzi się po dwie osoby. Wszędzie długo czeka się w kolejkach, trzeba zachować od siebie odległość metra. Czasem ludzie zakładają zamiast maseczki pieluchę lub zrobione przez siebie ochronki, co w niczym nie pomoże, ale każdy chce się bronić.
 
Są wyrzuty, poczucie, że zdecydowane działania podjęto za późno?
– Włochom chyba trudno przyznać się do błędu. Były premier Matteo Salvini, polityk prawicowy, jednoznacznie powiedział, że Włosi na początku zlekceważyli restrykcje. Przez pierwsze trzy dni, kiedy zamknięto szkoły, były otwarte boiska, siłownie, życie toczyło się normalnie. Teraz, po upływie tygodnia, jest wyciszone. Polityk powiedział też, że rozpowszechnienie się wirusa, ta wewnętrzna migracja z północy na południe kraju, to efekt przemieszczania się ludzi, powrotów z pracy do domu, niezachowania zasad bezpieczeństwa.
 
Co dla Włochów jest najtrudniejsze w tej izolacji?
– Nagle zostaliśmy pozbawieni pracy, kontaktu z ludźmi i normalnego funkcjonowania. Instytut Krwi Przenajświętszej w Bari, szkoła na wszystkich poziomach edukacyjnych, poczynając od wczesnego przedszkola do pensjonatu dla studentek, wszystko z dnia na dzień zostało zamknięte. Podręczniki są rozdawane rodzicom na furcie, by dzieci mogły się uczyć w domu. Nie ma spotkań nauczycieli, nawet nie przychodzą oni po swoje rzeczy. Włochom, z natury wylewnym i spontanicznym, trudno było zrozumieć, że nagle ktoś się będzie witał bez podania ręki czy cmoknięcia w policzek, że muszą zostać w domu. Nie ma przesiadywania w kawiarniach czy w restauracjach, wszystko zamyka się o godz. 18.00, policjanci i strażnicy patrolują miasto. Przymusowa kwarantanna w domu jest trudna, ale ludzie podchodzą już do tego poważnie, bo rosnące liczby zachorowań i zgonów przerażają. Nikt nie chce być chory, zarazić bliskich, więc teraz to poczucie odpowiedzialności wzrasta. Dlatego zostajemy w domach, nie odwiedzamy się nawzajem i nie chodzimy tam, gdzie są duże skupiska ludzi.
 
Episkopat Włoch podjął decyzję o odwołaniu Mszy do 3 kwietnia. Jak ją przyjęli włoscy wierni?
– W naszym domu zakonnym, gdzie jest 15 osób, była konsternacja. Jak to, nie będzie Mszy? We wtorek zrobiłyśmy spotkanie wspólnoty i zdecydowałyśmy, że jeśli kapelan się zgodzi, to za zamkniętymi drzwiami będzie Msza dla zakonnej wspólnoty, która i tak na co dzień przebywa razem. Każdego dnia mamy dodatkową godzinę adoracji Najświętszego Sakramentu, podjęłyśmy post. Episkopat apelował, by kościoły były otwarte, by wierni mogli się modlić. Dwa kościoły, które dziś odwiedziłam, były zamknięte. Nie wiem, dlaczego. To trudna sytuacja, bo południe jest bardzo wierzące. Myślę, że dla wielu osób decyzja episkopatu Włoch jest cierpieniem. Teraz można żyć tylko w tęsknocie za Eucharystią. Nie wiem, ale może ta ofiara tęsknoty uratuje niejedno ludzkie życie – bo nie będzie zarażenia. Taki jest cel zamknięcia kościołów, ale nikt nie zabrania się modlić. Wręcz przeciwnie ,11 marca w diecezji rzymskiej był dzień modlitwy i postu, do których zachęceni byli wszyscy katolicy we Włoszech, a papież Franciszek oddał Italię pod opiekę Matki Bożej.
 
Decyzja Episkopatu Włoch bywa krytykowana z użyciem niedorzecznych argumentów: że w Europie przed wiekami szalały epidemie i ludzie garnęli się do kościołów. To prawda, ale ile wtedy wiedzieli o wirusach? Przecież większość wierzących to osoby starsze, dla których COVID-19 stanowi największe zagrożenie. Decyzja jest podyktowana troską o bliźnich, by wirus się nie rozprzestrzeniał.
– Kiedy się o tym dowiedziałam, było mi bardzo smutno. Nadal jest mi smutno, ale podobno roztropność jest woźnicą wszystkich innych naszych cnót. Świadomość, by nie zarażać innych jest większa niż w średniowieczu, to prawda. Tam, gdzie są niewielkie wspólnoty zakonne, mają swoich kapelanów, tam Msze św. są odprawiane. Sytuacja jednak zaskoczyła wszystkich. Zamknięcie kościołów to trudna decyzja. We Włoszech też większość wierzących to osoby starsze. Ale proszę pamiętać, że wirusem zarażają się też młodzi. Na początku Kościół, jeszcze przed decyzją episkopatu, zrezygnował z dwóch rzeczy – podawania Komunii św. do ust i podawania ręki na znak pokoju (Włosi nie są przyzwyczajeni do skinienia głową). W mojej wspólnocie zrezygnowałyśmy z Komunii kielicha (jako adoratorki Krwi Chrystusa mamy ten przywilej). Komunię przyjmujemy obecnie na rękę.
 
Decyzja Episkopatu współgra z decyzją władz o zakazie zgromadzeń.
– Tak, Kościół, by zatrzymać pandemię, dostosował się do przepisów ogólnopaństwowych Restrykcyjne normy państwowe przyjął także Episkopat włoski jako wolę wniesienia własnego wkładu w ochronę zdrowia swojego i innych. Z tego, co wiem, Msze są w tych wspólnotach zakonnych, które wyraziły taką wolę. Kapłani posługują w konfesjonale, jeśli ktoś o to poprosi, błogosławią zmarłych i służą tak jak mogą – modlitwą i czekaniem.
Wytyczne rządów wielu krajów naszego Wspólnego Domu oraz wytyczne Narodowych Konferencji Episkopatów coraz częściej dotykają naszego codziennego życia. Podsycają strach i poczucie pustki, zmuszają nas do życia zakazami i ograniczeniami, które mają ograniczyć epidemię. W tych dniach „doświadczenia pustyni” możemy jednak zrobić coś razem, aby w okresie Wielkiego Postu odkryć sens czasu globalnego kryzysu.
Możemy wzrastać w solidarności i empatii z każdym człowiekiem. Możemy się więcej modlić za chorych i tych, co niosą im pomoc, za personel medyczny. To pozwala nam czuć się jednością, poza kulturami, językami i przynależnością. Możemy przemienić strach w głęboki sposób przyjmowania tego, co Bóg nam daje. Bóg wie po co i dlaczego. Możemy kochać w sposób ukryty i głęboki, czyniąc wstawiennictwo sposobem życia w komunii z każdym człowiekiem, a przede wszystkim wspierając tych, którzy na pierwszej linii dzielnie stawiają czoła temu kryzysowi.
 
Siostra ma dostęp do Mszy, włoscy wierni decyzją Episkopatu w krytycznej chwili zostali odcięci od czegoś, co daje im siłę. Czy da się zaobserwować, że tego im brakuje? Nie mówię o Mszy jako o lekarstwie na COVID-19 dosłownie, ale przecież Eucharystia bywa porównywana do lekarstwa duszy.
– Kilka dni temu Giuseppe Conte, obecny lewicowy premier Włoch powiedział, że nasze zdrowie jest w naszych rękach. To patrzenie „po ludzku”. Panem życia jest Bóg. O tym nie możemy zapomnieć. Ten czas, który teraz przeżywamy, jest trudny, dla nas i bliskich w każdym zakątku ziemi. Jest czasem wielkiego postu od Eucharystii, tęsknoty za nią. Dla mnie te dwa dni były wielkim przerażeniem – jak bez Mszy dotrwam do 3 kwietnia? Bałam się, chociaż wiedziałam, że Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie jest w kaplicy, nikt mi Go nie zabrał. To są nowe doświadczenia, nie wiem, jak przeżywają je inni. Codziennie bardzo przeżywam dźwięk bijących dzwonów z naszego parafialnego kościoła – teraz nawołują one do modlitwy w domu, w swojej izdebce, celi zakonnej. Te dzwony wołają do ludzkich serc i sumień. Pamiętaj, Bóg jest, Bóg Cię kocha, Bóg o nas nie zapomniał, Bóg jest Panem życia. Przed kościołami nie ma tłumów na kolanach, nie ma manifestacji religijnych.
Jedną z zasad walki z wirusem jest pozostawanie w domu. W naszej wspólnocie możemy wyjść do ogrodu, ale nie poza klasztor. To nie jest nakaz więzienny, ale troska o siebie i o innych. Jestem jednak pewna, że ludzie się modlą, mimo zamkniętych kościołów. Przełożona generalna Adoratorek Krwi Chrystusa w tym trudnym czasie napisała do nas: „Zamknięcie szkół, oratoriów i miejsc posługi w wielu częściach świata jest okazją do poświęcenia czasu, zadbania o ciszę i przeżywania samotności jako owocnego ogrodu komunii poprzez chwile modlitwy osobistej i wspólnotowej, która jednoczy nas między sobą. Razem czekamy na rozwiązanie tej sytuacji”.
A zatem czas walki z wirusem może stać się dla wielu z nas czasem odkrycia prawdziwej wartości Eucharystii, pogłębionej modlitwy osobistej, czasem całkowitego zawierzenia Bogu w tym, czego zupełnie nie ogarniamy naszym ludzkim działaniem i rozumem.
 
Przeżywamy okres Wielkiego Postu, za chwilę Triduum i Wielkanoc, najważniejsze święta dla chrześcijan. Niemożność korzystania z Mszy w tym czasie jest tym bardziej dotkliwa? Namacalnie przypomina, że żyjemy w czasach ostatecznych?
– Odwołam się najpierw do innego okresu liturgicznego: Adwentu. Każdy powinien mieć świadomość jego trzykrotnego wymiaru. Znamy z doświadczenia wiary i nauki czas historycznego czekania na Jezusa, który już przyszedł. Doświadczamy co roku Adwentu liturgicznego i czekamy na Jezusa w Paruzji. Kilka dni temu widziałam taki żarcik rysunkowy, w którym Jezus mówi: W tym roku nie będzie Paschy, nie przyjdę do was ze względu na koronawirus. A wierni mu odpowiadają: Panie, ale my przyjdziemy do Ciebie. Nawet w tym żarcie jest prawda wiary, bo kiedyś – w określonym dla nas czasie, my przyjdziemy do Boga.
Czy żyjemy w paschalnym czasie? Tak, bo Pan Jezus przyjdzie kiedyś sądzić żywych i umarłych. Godzinę ponownego przyjścia Jezusa zna tylko Bóg Ojciec. A zatem nie wpadajmy w panikę, tylko bądźmy przygotowani na spotkanie z Panem. Życie nie zależy tylko od nas. Jednak, ponieważ staramy się kontrolować wszystko, planować i zarządzać każdym wydarzeniem, bardzo niewiele potrzeba, aby poczuć całą wrażliwość ludzkiej kondycji. Wirus wystarczy, abyśmy dotknęli granicy i kruchości tego, kim jesteśmy. To nam też uświadamia kruchość życia. Czasami planujemy, myślimy o przyszłości i zapominamy o zbawczym czasie „tu i teraz”. Jesteśmy wierzący, ale czasami tylko na 50 procent. Pan Bóg ma wobec nas inne plany, oczekuje naszej pokory i zawierzenia Mu na 100 procent. Czy jest koronawirus, czy nie, zawsze żyjemy w czasach paschalnych. To jest Pascha – umieranie starych przyzwyczajeń, aby powstały nowe. Włosi, którzy na południu są z natury wolni, teraz muszą być jeszcze wolniejsi, czekać w kolejkach, z daleka metr od siebie, wchodzić do sklepów w pojedynkę lub nawet czekać przed sklepikami, do których nie można wejść. To wymaga pokory i uczy na nowo miłości bliźniego. Ten czas milczenia naszych dzieł apostolskich uczy nas również szacunku do naszej posługi, szacunku do ludzkiej pracy i wdzięczności do bliźniego, który jest obok nas. Trudno się żyje w takiej izolacji i ciszy. W Polsce też już powinno myśleć się o tym, by nie zarażać innych, nie wychodzić z domu. Dla bezpieczeństwa przeżyjmy ten czas Wielkiego Postu inaczej niż zwykle i dajmy sobie czas na wewnętrzne doświadczenie paschalne w codziennych małych sprawach. Módlmy się razem w rodzinie.
 
S. DR GABRIELA JANIKULA
Adiunkt Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Adoratorka Krwi Chrystusa, mieszka w Bari na południu Włoch

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki