Rano budzą mnie jerzyki. Latają całą bandą jak oszalałe, zataczając coraz większe kręgi nad moim blokiem, a w końcu znikają na jakiś czas. Jestem pełna podziwu dla tych ptaków, wciąż w ruchu, podczas gdy ja ledwo żyję, szczególnie wtedy, gdy muszę pracować. Odżywam wieczorami, jerzyki właściwie też o zmierzchu są jakby bardziej aktywne, a potem milkną i zasypiają, krążąc nad miastem niczym niewidzialne drony. Lato jest właśnie taką porą jakby trochę w uśpieniu. Jedna wielka sjesta, której na co dzień nie wolno się poddać, trzeba koniecznie ją przemóc, bo przecież obowiązki… Czasem uda się przysnąć na chwilę, a wtedy jeziorne wody, pola mieniące się wszystkimi odcieniami złota, skowronki nad nimi i ciągły, typowo polski lęk o to, że przecież zaraz, już zaraz to wszystko się skończy… Tak to krótko trwa. Zaraz odlecą jerzyki, skowronki, a na polach pozostanie gnijące ściernisko.
Lęki w ogóle nie opuszczają człowieka i chyba już dawno zapomnieliśmy o tym, że mogłyby ograniczać się do tych codziennych i losowych. Tych zwykłych: o przyszłość naszych dzieci, o pieniądze, o zdrowie. Po dwóch latach apogeum tych ostatnich, dotyczących zdrowia, doszły nowe: o pokój. Czy nie jest tak, że do wojny w Ukrainie trochę się już przyzwyczailiśmy, jak do czegoś, co jest i na co nie mamy wpływu, a do tego nas nie dotyczy? Oprócz tych cen benzyny, które dla osób takich jak ja, nieznających się kompletnie na rynku paliw i mechanizmach rządzących giełdami, są jakieś absurdalne. Jakby ktoś sobie gdzieś tam o nich decydował dla zabawy, a raczej dla zysku, zdecydowanie dla ogromnego zysku. Nie zapominajmy, że są ludzie, dla których wojna to kolosalny zysk, interes życia. No więc, jeśli wojna nam znormalniała, to dlaczego na niedawnym spacerze daleko za miastem, po polach i łąkach, usłyszawszy dziwne głuche odgłosy przypominające falę uderzeniową (skąd wiem, jak ona brzmi?), pomyślałam o wojnie? Że przez ten czas, kiedy tu jestem na rekreacyjnej wędrówce, stało się to, czego się nie spodziewam? Bo dlaczego nie? Kto powiedział, że ominie nas to, co najgorsze? Że gdzie indziej to owszem, ale nie u nas? Nie w XXI wieku, nie gdy jesteśmy w NATO, nie z zaskoczenia? I dlaczego od razu wtedy, tamtego wieczora, pomyślałam, że pierwsze, co bym w takiej sytuacji zrobiła, to zabroniła mojej córce wracać z Niemiec, gdzie akurat była? Gdyby tam był mój syn, powiedziałabym to samo. Broniłabym ich bezpieczeństwa z wszystkich moich matczynych sił.
Ich sprawa, co by zrobili, są dorośli, ale wygląda na to, że ja nie jestem matką patriotką. Może dlatego czuję lekki niesmak, patrząc na rozbite rosyjskie czołgi na placu Zamkowym, postawione tam po to, by udowodnić nam, że rosyjskie wojsko można pokonać. Niestety, ten propagandowy akt wcale mnie nie przekonuje. Wciąż się boję.