Logo Przewdonik Katolicki

Odwaga niezgody

Monika Białkowska
fot. Unsplash

Wobec założenia o niepłaceniu w Polsce zadośćuczynień skrzywdzonym, ludzie zgorszeni odejdą – albo odkryją również swoją odpowiedzialność za Kościół. Dobrze, żebyśmy w tym odkryciu byli solidarni.

Przyznaję, że może naiwnie – ale przecież kierowana zaufaniem do Kościoła i wiarą w deklaracje o szacunku dla skrzywdzonych – liczyłam, że takie oświadczenie nigdy się nie ukaże. Miałam nadzieję i wierzyłam, że diecezja kaliska przyjmie nałożony przez sąd wyrok i wypłaci odszkodowanie Bartłomiejowi Pankowiakowi. Miałam nadzieję, bo to wydawało się optymalnym rozwiązaniem: po wydaleniu z kapłaństwa Arkadiusza H., po nazwaniu w sądzie Jakuba Pankowiaka „walczącym z Kościołem”, za co biskup później go przepraszał. Po tym, w jakiej atmosferze toczyła się jakiś czas temu podobna sprawa w zgromadzeniu chrystusowców; po wyroku ze strony sądu kasacyjnego, niepozostawiającym wówczas wątpliwości odnośnie do instytucjonalnej odpowiedzialności Kościoła za księdza. Miałam nadzieję, że Kościół – Kościół, którego jestem częścią – nie wykorzysta wszystkich prawnych możliwości do dalszego toczenia sporu, ale (po tym, jak sam uznał winę Arkadiusza H. w postępowaniu kanonicznym) zdecyduje się po prostu na wypłatę zadośćuczynienia. Dla dobra skrzywdzonego zrezygnuje z części swojego prawa, żeby zakończyć sprawę. Ewentualnie tak wyjaśni swoje odwołanie samym skrzywdzonym i wiernym, że będziemy mieć jasność: to tylko formalność, którą musimy razem w zgodzie przejść. Że odwołanie żadną miarą nie jest stanięciem ze skrzywdzonymi znów po dwóch różnych stronach barykady.
Tymczasem rzecznik prasowy diecezji kaliskiej wydał komunikat, w którym poinformował, że władze diecezji, po przeanalizowaniu wyroku, podjęły decyzję o złożeniu apelacji. „Złożenie apelacji w żaden sposób nie podważa krzywdy wykorzystania seksualnego doświadczonej przez osoby małoletnie ze strony duchownego – czytamy w komunikacie. – Krzywda ta została jednoznacznie uznana i potępiona przez decyzję sądu kościelnego skazującego sprawcę na karę wydalenia ze stanu duchownego. Diecezja stoi na stanowisku, że odpowiedzialność za przestępcze czyny oraz zadośćuczynienie za nie ponosi przede wszystkim sam sprawca. Równocześnie, korzystając z prawa do apelacji, deklaruje, że będzie respektowała i stosowała ostateczne wyroki niezależnego sądu”.

Zapłacisz
Oczywiście, jasno powiedzieć sobie trzeba, że diecezja, jak każdy inny podmiot, ma pełne prawo korzystać ze wszystkich możliwości prawnych. Może więc odwołać się od wyroku i nie jest to żadnym prawnym nadużyciem. Wątpliwości pozostają jedynie na poziomie moralnym – w Kościele nie bez znaczenia.
Zasadnicza wątpliwość będzie dość oczywista i dotyczyć będzie realnego, a nie deklarowanego stosunku wobec skrzywdzonych. W deklaracjach słyszymy bowiem o zrozumieniu, o współczuciu, o gotowości udzielenia pomocy i wsparcia, o solidarności z nimi. W rzeczywistości zaś skrzywdzeni często owego współczucia nie czują. Odbierają komunikat zgoła przeciwny: „Chcesz wygrać? Zapłacisz za to najwyższą możliwą cenę. To także przestroga dla innych, którzy chcą wejść na drogę sądową”. Tak komentował komunikat kaliskiej kurii Jakub Pankowiak. Emocjonalne, ale trudno jest dziwić się jego emocjom – bo nawet tym, którzy skrzywdzeni nie zostali, trudno jest zrozumieć, jak w sumieniu jednego, podejmującego decyzją człowieka mieszczą się obie te rzeczy: współczucie i jednoczesne skazywanie ofiary na kolejną przeprawę sądową; deklaracja pomocy i wsparcia, a jednoczesne zmuszanie, by o owo wsparcie toczył boje w sądzie aż do wyczerpania wszystkich możliwości.
Czy diecezja ma prawo się odwoływać? Bez wątpienia ma. Pozostaje tylko owa herbertowa „sprawa smaku”, gdzie nawet wielkiego charakteru nie potrzeba, ale tylko odwagi niezgody – i chrząstek sumienia.

Pieniądze rzecz wtórna
Nieprzypadkowo przywołuję tu Herberta i jego Potęgę smaku, gdzie wielkie decyzje rozbijają się o „odrobinę niezbędnej odwagi”.
Zdaje się, że Kościół w Polsce stoi na stanowisku, że skoro została powołana fundacja, by pomagać pokrzywdzonym, skoro udziela się pomocy terapeutycznej, to jest to pomoc wystarczająca. A ewentualnego odszkodowania dochodzić można bezpośrednio od sprawcy. Polityka ta miałaby sens, gdyby Polska była pierwszym krajem, który zmaga się z problemem nadużyć, gdybyśmy przecierali szlaki i wyznaczali sposoby radzenia sobie z kryzysem. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Wszystkie kraje, w których wybuchały skandale seksualne w Kościele, poradziły sobie z kryzysem – płacąc zadośćuczynienia. Oczywiście w różnych miejscach znajdowano różne formy, choć w większości jest to po prostu deklarowanie minimalnej kwoty dla każdego skrzywdzonego i pozostawienie możliwości wejścia na drogę sądową, gdyby skrzywdzony oczekiwał więcej. Czym to się różni od polskiej drogi? Tym, jaki komunikat otrzymują skrzywdzeni. Tam, gdzie Kościół deklaruje wypłatę zadośćuczynienia każdemu skrzywdzonemu, tam skrzywdzeni wiedzą, że Kościół czuje się odpowiedzialny za ich krzywdę. Pieniądze stają się już rzeczą wtórną, są tylko liczbą do wynegocjowania. W Polsce skrzywdzeni w każdym procesie od nowa stają wobec instytucji Kościoła, udowadniając, że nie są naciągaczami, że należy im się współczucie, że biskupi są odpowiedzialni za to, jakim ludziom powierzają jakie zadania. To jest dla nich upokarzające – po dramacie, który i tak przed laty przeszli.

Wiarygodność i ludzie
Polska nie jest zieloną wyspą ma mapie Kościoła powszechnego. To złudzenie, że procesy, które dotykają całego Kościoła, cudownie zatrzymają się na Odrze i Nysie. Będziemy musieli się z nimi zmierzyć, lepiej więc, żebyśmy byli na to przygotowani i świadomi.
Kościół na całym świecie wypłaca zadośćuczynienia i nie uniknął ich wypłacania. Choć w Polsce prawo nie działa na zasadzie precedensu, trudno się spodziewać nagłej zmiany kierunku orzecznictwa. Naiwne jest więc myślenie, że powtarzanie po raz kolejny dokładnie takiej samej drogi unikania i tych samych działań przyniesie nagle inny skutek. Wygląda na to, że kościelnej kasy w nienaruszonym stanie ocalić się nie da – choć bardzo byśmy chcieli, to na nasze pokolenie padło płacenie za krzywdy. Ocalić możemy tylko twarz i wiarygodność. Ocalić możemy ludzi skrzywdzonych, którzy nie odejdą z Kościoła upokorzeni – i tych, których nikt nie skrzywdził, ale odejdą zawstydzeni i zgorszeni. A przygotowując sprawny system wypłaty minimalnych choć zadośćuczynień poza drogą sądową, system zawierania ugód, dodatkowo ocalić możemy i pieniądze, wydawane na prawników i na rosnące z każdym miesiącem procesu odsetki.

Odpowiedzialność
Oczywiście ważną dyskutowaną tu kwestią będzie odpowiedzialność biskupa za działania księdza w konkretnych przypadkach – to jednak właśnie jest przedmiotem rozstrzygnięć sądowych, które taką odpowiedzialność w dotychczasowych sprawach potwierdzały. Sąd w Kaliszu powołał się tu na artykuł 430 Kodeksu cywilnego, mówiąc o tym, że „kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności”.
Z punktu widzenia prawa kanonicznego wypada tylko przypomnieć, jak daleko sięga odpowiedzialność biskupa miejsca za księdza – i że sięga ona nawet poza granicę karnego usunięcia ze stanu duchownego. W Kodeksie prawa kanonicznego czytamy, że jeśli karnie usunięty ksiądz znajdzie się w niedostatku, biskup powinien przyjść mu z pomocą „w możliwie najlepszy sposób, z wyłączeniem powierzania urzędów, posług lub zadań”. Jeśli prawo kanoniczne nakłada na biskupa zobowiązanie odpowiedzialności za człowieka wydalonego karnie z kapłaństwa – czy na pewno mamy prawo zawężać odpowiedzialność biskupa za księdza, który z biskupem pozostaje w łączności i pełni posługę w jego imieniu?

Jedno Ciało
Kościół to nie tylko ziemska instytucja. Kościół to również wspólnota wiary, wyrastająca poza ten świat. W tej perspektywie również trzeba zadawać pytania. Chrześcijaństwo jest pójściem na krzyż za Jezusem. Chrześcijaństwo jest dźwiganiem krzyży naszych braci. Kościół nie jest wspólnotą wolnych elektronów, skupionych wyłącznie na swoim zbawieniu i swojej relacji z Jezusem – jest wspólnotą braci podobną do jednego ciała, gdzie choroba jednego członka jest chorobą całego Kościoła – Ciała Chrystusa. To najprostsza i podstawowa teologia Kościoła, od której w największym nawet kryzysie nie wolno nam uciec. Nie ma w niej miejsca na to, żeby ciało nie brało odpowiedzialności za krzywdę, jaką wyrządziła ręka – a zadośćuczynienie nie jest sprawą tylko samej ręki, ale całego ciała. Choćby to bolało. Choćby oznaczało pójście na krzyż. Choćby oznaczało pustki w kościelnej kasie. 
Trudno jest patrzeć na Kościół, który zamiast pójścia na krzyż z miłości do skrzywdzonych, wybiera bronienie przed nimi swojego trzosa.

Gest Piłata
Czy zadośćuczynienia nie powinien płacić sam sprawca? W świecie, w którym nie bylibyśmy jednym Ciałem, pewnie byłoby to oczywiste. Ale – jeśli się trzymać teologii Kościoła – w jednym Ciele trudno jest nam uciec od współodpowiedzialności. Musimy też być świadomi tego, w czym tkwi zasadniczy problem. To nie jest tylko kwestia tego, kto zapłaci zadośćuczynienie. To kwestia tego, czy owo zadośćuczynienie w ogóle zostanie zapłacone.
Naiwnością jest przekonywanie, że pięćdziesięciokilkulatek, wydalony ze stanu kapłańskiego, z nazwiskiem kojarzonym w całej Polsce, z wykształceniem jedynie teologicznym, a więc w jego sytuacji kompletnie nieprzydatnym, będzie w stanie zarobić na zapłacenie zadośćuczynienia. Nawet komornik ściągać będzie z niego to zadłużenie przez kilkadziesiąt lat. Czy pracownicy poszczególnych kurii nie są tego świadomi? Czy nie wiedzą, że zadośćuczynienia od sprawców nikt nie będzie w stanie wyegzekwować? Czy odsyłając skrzywdzonych do tych, którzy i tak nie będą mogli zadośćuczynić, nie powtarzają gestu Piłata, który zdjął z siebie odpowiedzialność, ale nie uratował człowieka?

Mój Kościół
Miałam nadzieję na inny komunikat z Kalisza. Chciałam usłyszeć, że w imię odpowiedzialności we wspólnocie, w imię troski o skrzywdzonych, przyjmujemy wyrok sądu. Miałam nadzieję, bo głęboko wierzę, że w Ciele Chrystusa nikt nie jest sam i że Kościół to dużo więcej niż instytucjonalna wydmuszka.
W Kościele jesteśmy braćmi. Nasz brat skrzywdził innego naszego brata. Możemy krzyczeć, że tamten jest winien. A możemy zrobić wszystko, żeby skrzywdzony poczuł się przyjęty i żeby cierpiał mniej: bo przecież o to chodzi, o wynagrodzenie cierpienia.
Czego mnie nauczyła sprawa kaliska? Przypomniała mi, czym jest Kościół i że naprawdę w nim jestem: ze wszystkimi tego konsekwencjami. Uświadomiła, że ja sama jestem gotowa dorzucić swoich pięćdziesiąt złotych do zasądzonej przez sąd kwoty. Byle zadośćuczynić krzywdzie, która stała się pośród nas. Byle ocalić wiarygodność Kościoła. Byle się nie ciągać dłużej po sądach, byle nie mnożyć już krzywd, byle się już przestać licytować, kto winien, a kto nie. Byle wygrała logika miłości.
Diecezja kaliska liczy 730 tys. wiernych. Zasądzone odszkodowanie wynosi 300 tys. zł. Gdyby taką gotowość do współodpowiedzialności mieli wszyscy w diecezji kaliskiej, wystarczyłoby, gdyby każdy dał pięćdziesiąt groszy. Tak niewiele, a tak wiele może zmienić. Czy rozumiemy taki Kościół?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki