Sporo emocji wywołują ostatnio wypowiedzi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego dotyczące osób transpłciowych. Lider partii rządzącej w kolejne weekendy jeździ spotykać się z działaczami i wyborcami PiS. Podczas wyjazdów mówi słowa, które spotykają się ze sporymi emocjami. Największe jak dotąd wywołały te z Włocławka, gdzie Kaczyński, używając kliszy zdegenerowanego Zachodu, który chce Polsce narzucić jako normę różne zboczenia, drwił z osób, które nie identyfikują się ze swoja płcią, które do w pół do szóstej są mężczyzną, a wieczorem chcą być kobietą. Sala zareagowała gromkim śmiechem, ale duża część mediów prezesa PiS za jego słowa – powtarzane w różnych wariantach podczas kolejnych wystąpień – mocno skrytykowała.
Komentatorzy krytyczni wobec środowisk LGBT uznali, że Kaczyński chce odwołać się do podziału, że oto on broni normalności, polskości, tradycjonalizmu, a jego słowami oburzają się obrońcy rozmaitych dewiacji i obyczajowych nowinek z Zachodu. Z kolei ci bardziej krytyczni wobec PiS podnosili, że prezes PiS chce budować politykę na stygmatyzowaniu osób transpłciowych. Być może te interpretacje wcale nie muszą się wykluczać.
Ja widzę w tej wypowiedzi dwa problemy. Pierwszy dotyczy podgrzewania społecznych podziałów na rzecz uprawiania polityki. Politykom stanowczo zbyt łatwo przychodzi rzucanie ostrym językiem, stygmatyzującym mniejsze lub większe grupy po to, by zmobilizować swoich zwolenników. I gdy Kaczyński, zamiast okazywać solidarność z osobami, które nie odnajdują się w swojej płci biologicznej – a wiemy, że takie przypadki się zdarzają – woli drwić. W części środowisk może to jeszcze bardziej utrudnić życie takich osób. Tak samo, jak w 2015 r. i w 2018 r. w kampanii straszono napływem migrantów, zaś w kampaniach 2019 r. i 2020 r. grano niechęcią do osób LGBT. Wielu z nich skarżyło się wówczas na wzrost dyskryminacji. Ale były premier Donald Tusk drwił kiedyś ze starszych osób chodzących do kościoła, nazywając je „moherowymi beretami”, lub zachęcano do zabierania dowodu osobistego starszym osobom, bo jeszcze zagłosowałyby nie tak, jak tego chciały wielkomiejskie elity. Podział na lepszą Polskę dużych miast i tę drugą, Polskę B, był przez długi czas wykorzystywany przez liberałów, przez co jeszcze tylko pogłębiał napięcie społeczne w Polsce i polaryzację między obozem PiS i Platformy. Mocne, brutalne, dzielące słowa rzucane przez polityków mają swoje konsekwencje. Nie tylko ranią konkretnych ludzi, mogą zwiększyć niechęć wobec stygmatyzowanych grup. Po prostu czynią nasz świat gorszym.
Ale jest i drugi aspekt, który w wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego i reakcji sali zmusza do kolejnej refleksji. To specyficzny rechot, który był odzewem sali na brutalne żarty prezesa PiS. Jak trafnie zwrócił uwagę mój znajomy, często sami słyszymy ten rechot, często sami rechotamy. Gdy ktoś zachowa się niestosownie, kogoś obrazi, wyśmieje kogoś innego, słabszego, jakąś mniejszość, rzuci grubym żartem. Zamiast zaprotestować, rechotamy. A tym samym przykładamy ręce do zła, które ktoś wyraża złym słowem, raniącym innego. Zamiast się za słabszym, wyszydzanym wstawić, jeszcze bardziej go ranimy. Oburzajmy się więc na polityków, ale też i sami zróbmy tu rachunek sumienia.