Logo Przewdonik Katolicki

Propaganda zamiast faktów

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Nie ma sterylnie obiektywnego podręcznika, ale ten napisany przez prof. Roszkowskiego jest skrajnością. Fakty są w nim tylko przerywnikiem dla publicystyki.

Przed tygodniem Michał Szułdrzyński poddał na tych łamach krytyce podręcznik do nowego przedmiotu licealnego Historia i Teraźniejszość, autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego. Ja zrobiłem to w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Jestem historykiem i dawnym nauczycielem. Wiem, o czym piszę.
Doczekałem się na Twitterze odpowiedzi ministra edukacji Przemysława Czarnka. Zacytował on jedno zdanie z mojej recenzji. „Strach pomyśleć, co będzie kiedy Roszkowski zajmie się opisywaniem zjawisk współczesnych”. I skomentował je tak: „Na miły Bóg, Panie Redaktorze, to że boją się tego resortowe dzieci, postkomuniści i złodzieje, to rozumiem. Ale Pan?”.
Miło mi, że pan minister nie ogłasza, iż jestem „lewakiem”, bo taką metodę atakowania krytyków tego podręcznika przyjęli niestety niektórzy harcownicy. On po prostu nie rozumie, dlaczego nie przyłączam się do chóru. Notabene, polityk nie próbuje podważać moich tez. To akurat zdanie powstało jako wynik zdumienia, że prof. Roszkowski historii między rokiem 1945 i 1979 używa do całkiem współczesnych porachunków politycznych. Że potrafi w rozdziale dotyczącym relacji między PRL i Kościołem w latach sześćdziesiątych znaleźć miejsce na rozprawę z Angelą Merkel, a w inny rozdział o tamtych czasach wpleść bardzo zwulgaryzowany atak na liberalizm, połączony koniecznie z nazwiskiem Donalda Tuska.
Podręcznik dla młodzieży nie powinien służyć niczemu innemu jak przybliżaniu faktów. Te rozbudowane dygresje, notabene stanowiące wyzwanie dla nauczycieli (jak tego uczyć?) to żadne kompendium faktów, żadna nauka. To propaganda. Minister Czarnek swoim wpisem to wrażenie potwierdza. Podręcznik ma służyć wojowaniu z „dziećmi resortowymi, postkomunistami, złodziejami”. Jak znamy politykę, to wiemy, że to słowa wytrychy, służące etykietowaniu. Ale nawet gdyby tak nie było, nie pisze się podręcznika, żeby z kimkolwiek wojować i kogoś straszyć.
Najsmutniejsza jest obrona podręcznika przez szacowne osoby z kręgów konserwatywnych. Czasem w starciach w social mediach pozwalają sobie na szczerość. Oto przez lata inne podręczniki przeginały opis rzeczywistości w przeciwnym, liberalno-lewicowym kierunku. Dlaczego my nie mielibyśmy robić czegoś podobnego – padają sugestie.
Otóż jest to kalizm w czystej postaci. Na dokładkę, choć na pewno nie ma sterylnie obiektywnego podręcznika, ten napisany przez prof. Roszkowskiego jest skrajnością. Fakty są w nim tylko przerywnikiem dla czystej publicystyki, dotyczącej najczęściej nie czasów opisywanych, a współczesnych. Poza wszystkim, i to niektórzy światlejsi konserwatyści wychwytują, takie naiwne agitki są przeciwskuteczne. Raczej obrzydzą młodym ludziom prawicową narrację, niż kogokolwiek dla niej pozyskają. Czy nawet konserwatywny młody człowiek nie roześmieje się, kiedy mu zaserwują wykład, z którego ma wynikać, że Lech i Jarosław Kaczyński byli kluczowymi postaciami opozycji antypeerelowskiej lat siedemdziesiątych. Wystarczy Wikipedia, żeby to podważyć.
Z kolei w sporze z takimi ludźmi jak ja stosuje się żądanie myślenia pakietowego. Skoro jesteś w niejednym sporze z liberalną lewicą, masz wychwalać wszystko, co my oferujemy. Otóż nie. Mogę bronić zapory na granicy z Białorusią, bo uważam, że rząd słusznie ją postawił. I mogę bronić werdyktu jury festiwalu Klasyka Żywa, żeby nie nagradzać Dziadów Mai Kleczewskiej, który nagina tekst Mickiewicza do współczesnej politgramoty, tym razem antypisowskiej. Ale czy to ma oznaczać, że mam akceptować inną politgramotę? A jeśli jest ona na dokładkę przykładem partactwa?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki