Logo Przewdonik Katolicki

Pokorna zgoda na wzajemną słabość

o. Dariusz Piórkowski SJ
fot. Glasshouse Images/getty Images

Każdy z nas nosi w sobie obszary bezsilności i słabości, a inni często nie mają o tym pojęcia. Jeśli jednak znamy i przyznajemy się do naszych ograniczeń, nie będziemy oczekiwać, że inni zawsze będą silni, cnotliwi i niezawodni.

Wszyscy wobec siebie wzajemnie przyobleczcie się w pokorę, Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje” (1 P 5, 5b) – pisze św. Piotr do swoich braci i sióstr. Ale na tle jego czasów to dziwna zachęta. Pokora, podobnie jak nadzieja, nie była w cenie w świecie starożytnym. Pierwsza oznaczała zazwyczaj słabość. Kojarzono ją ze wstydem, porażką i brakiem męstwa. Drugą nazywano głupotą, bo któż mądry w nieprzewidywalnym i poddanym losowi świecie może spodziewać się dobra? 
W chrześcijaństwie obie cnoty tworzą istotne filary wiary i postępu duchowego. Wszelako w Kościele, zwłaszcza w praktyce, panuje ciągle spore zamieszanie odnośnie do pokory. Często utożsamia się ją z poniżaniem siebie, ukrywaniem swoich darów i naiwnością. Samo słowo „upokorzenie” nie brzmi w naszych uszach zbyt zachęcająco. I słusznie, bo to synonim kary, a nie cnoty. Karanie uderza w naszą godność. Jeśli czujemy się upokorzeni, to dlatego, że ktoś nas skrzywdził. To zdrowa ludzka, ale i nieprzyjemna, reakcja. Jednak nie ma ona nic wspólnego z pokorą. Jeśli Bóg kojarzy nam się głównie z karą, to i pokora nie będzie miała wśród nas dobrej prasy.

Paradoksalna cnota
Święty Piotr pisze, że gwarantem jedności we wspólnocie Kościoła jest właśnie ta, jak by nie patrzeć, paradoksalna cnota. Porównuje ją do stroju, który, obrazowo rzecz ujmując, ubieramy na swoje ciała i w ten sposób wychodzimy naprzeciw bliźnim. Ubiór to dość popularna metafora biblijna. Przypomnijmy sobie, jak to Bóg już na początku, po upadku Adama i Ewy zrobił dla nich ubranie ze skór zwierzęcych. Nie byli w stanie stać przed Nim pełni wstydu. Czego zabrakło uczestnikowi uczty weselnej w jednej z przypowieści Jezusa? Szaty weselnej. A czy św. Paweł nie pisze kilka razy, że podczas chrztu zostaliśmy ubrani… w Chrystusa? Ojciec patrząc na nas, widzi braci i siostry swego Syna. Tylko tak możemy wejść w głęboką relację z Bogiem i osiągnąć zbawienie. Podobnie z relacjami międzyludzkimi. Pokora to ubranie, które powinno być widać – rodzaj cnoty pierwszego kontaktu. Ale czym w istocie jest pokora? I czy rodzące się podziały, konflikty i spory wśród chrześcijan mają związek z jej brakiem?
Apostoł cytując zdanie z Księgi Przysłów, podkreśla, że pokora jest pewnego rodzaju dyspozycją duszy, która z jednej strony uzdalnia nas do przyjęcia Bożych darów, a z drugiej niejako „rozbraja” Boga, otwiera Jego ręce na oścież. Nawet w naszym polskim porzekadle odnajdziemy tę intuicję: „Pokorne cielę dwie matki ssie”. Więcej otrzymuje ten, kto jest pokorny. Pycha wywołuje odwrotne skutki: zamyka niemalże wszystkie „kanały” przepływu Bożych i ludzkich darów do naszego życia, przekonując nas, że ich nie potrzebujemy i możemy polegać na sobie. Nie lubimy przebywać z pyszałkami, wszystkowiedzącymi i samowystarczalnymi. 

Pokora na świeczniku
Pycha rodzi też sprzeciw ze strony Boga. I właśnie tutaj często rodzi się nieporozumienie. Bo bycie pokornym w żadnym wypadku nie oznacza uznawania siebie za nic. Pokora łączy się ściśle z miłością, a ta posiada dwie strony: przyjmowanie i dawanie. Tylko człowiek pokorny zdolny jest do obu form miłości. Ponadto, darami obdarza się tych, których się kocha, dostrzega się w nich pociągające piękno i wyzwalające podobne piękno w kochającym. Pokora – jak pisał o. Walter Ciszek SJ, amerykański sługa Boży – jest „rozpoznaniem, kim jesteśmy w oczach Boga”. Ale kiedy myślę o sobie – kontynuuje jezuita, „że jestem pokorny, prawdopodobnie tkwię jeszcze w pysze”. Dopóki więc żyję na tym świecie, nie mogę przypisać sobie cnoty pokory. Jest ona jedyna w swoim rodzaju. 
Zajrzyjmy jeszcze do innego klasyka, który rzuca więcej światła na tę niełatwą cnotę. Św. Tomasz z Akwinu nazywa pokorę córką umiarkowania, a ściślej mówiąc, skromności (modestia). Ta ostatnia moderuje „namiętności o mniejszym napięciu”. Jakie to namiętności? Najprościej rzecz ujmując, niecielesne. Cielesnymi, którymi jest pragnienie jedzenia, napoju, dotyku, seksualnej przyjemności, zajmuje się cnota umiarkowania. Natomiast pokora jest tym ramieniem skromności, które „wyhamowuje” nieco „pęd ducha do wyższości”. Nie jest on tak nachalny jak cielesne namiętności, ale raczej działa podskórnie jak kropla drążąca skałę. Innymi słowy, zadaniem pokory jest, aby człowiek nie chciał zbyt szybko osiągnąć wyższych etapów rozwoju. Aby nie rzucał się z motyką na słońce, bo nie da rady, a przy tym bardzo się porani. Pokorny jednak nie jest ten, kto zawsze siedzi jak mysz pod miotłą, cichutki, usuwający się w cień ścichapęk. A do tego nigdy nie odważa się zacząć czegoś nowego, nie postawi nogi w świetle reflektorów i nie wierzy w swoje możliwości. To nie jest pokora, ale potulność i lenistwo. Chrystus nigdzie nie kazał nam chować się przed innymi i światem, lecz być na świeczniku.

Cierpliwie przeskakując siebie
Nabycie tej cnoty nie polega bynajmniej na równaniu siebie w dół i mieszaniu się z błotem, lecz na tym, by nie dążyć do tego, co chwilowo bądź w ogóle przewyższa moje możliwości. Pycha to napinanie siebie tak dalece, że w którymś momencie pękamy i lądujemy w otchłani zniechęcenia. Stąd człowiek pokorny zna siebie, dostrzega i szanuje swoje mocne strony i granice. Nie dziwi go słabość, dlatego też nie zwalcza jej namiętnie, jakby jej obecność w życiu była czymś złym. Właściwie na tym polegał upadek Adama  Ewy – chcieli stać się jak Bóg, ale za szybko i według własnych wyobrażeń. Pokora zdaniem św. Tomasza nie oznacza zatrzymania się w pół drogi i stwierdzenia, że już dalej iść nie chcę, bo się nie nadaję, nie mogę i nie mam odpowiednich predyspozycji. To byłaby pycha w ścisłym sensie. Ale pychą jest też próba przeskoczenia siebie, nieliczenie się z czasem, etapami drogi i powolnym dojrzewaniem. 

Pokorna wyrozumiałość
Pokora wypływa także z wdzięczności. Dlaczego? Ponieważ wdzięczność uczy nas rozpoznawania dobra. Idę tutaj za intuicją Dietricha Bonhoeffera, który pisał, że „wdzięczność jest na tyle pokorna, że pozwala się obdarować. Dumny przyjmuje tylko to, co mu się należy. Wzbrania się przyjęcia podarku. Woli raczej zasłużoną karę niż niezasłużoną dobroć; raczej zginąć o własnych siłach niż żyć z łaski”. Chyba zbyt pospiesznie kojarzymy pychę z buntem, z niechęcią do wykonywania „rozkazów” Boga, co chętnie przypisujemy samemu diabłu, który nie chciał służyć swemu Stwórcy. Ale opór przed służbą jest już skutkiem. Przyczyną pychy jest raczej lęk przed bezinteresowną miłością i przed jej przyjęciem. Jej paliwem jest niezrozumienie, jak można dawać tyle dobra istotom „mniejszym” od siebie, co więcej, stworzeniom, które ani na to nie zasługują, ani nie są w stanie jej odwzajemnić. „Nie chcę służyć” to konsekwencja „nie chcę Twojej miłości”.  
Kiedy więc św. Piotr wzywa do wzajemnej pokory, zachęca do tego, byśmy rozpoznawali w sobie i w drugich rozmaitość darów, a także mieli świadomość, że wszyscy w jakiś sposób jesteśmy ograniczeni. Każdy z nas nosi w sobie obszary bezsilności i słabości, a inni często nie mają o tym pojęcia. Jeśli jednak człowiek zna swoje ograniczenia i niemożności, nie będzie też oczekiwał, że inni zawsze będą silni, cnotliwi i niezawodni. Brak tej szaty powoduje, że człowiek sukcesu przypisuje sobie, dziwi się słabości innych, potępia upadających, ocenia pochopnie i nie potrafi podejść do drugiego z wyrozumiałością. Bo jeśli tak wiele sobie zawdzięcza, to oczywiście ci, którym noga się powinęła, musieli się słabo starać, byli leniwi i roztrzepani. I tak pycha utwierdza się w swojej pysze.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki