Logo Przewdonik Katolicki

U progu katastrofy

Anna Druś
Letay i Gazai wraz z dziećmi uciekli ze swojego domu w etiopskim regionie Tigraj i znaleźli schronienie w obozie dla uchodźców w sąsiednim Sudanie fot. Abdulmonam Eassa/Getty Images

Etiopię znów trawi etniczna wojna domowa, zagrażająca śmiercią głodową ogromnym rzeszom ludzi. Kraj, do którego uciekano przed wojną jeszcze kilka miesięcy temu, teraz stał się miejscem, z którego się ucieka.

Abraha Kinfe ma 40 lat, opaloną skórę i smutne oczy. Do niedawna całym jego życiem była o 10 lat młodsza ciężarna żona i 5-letni synek. Żyli w rolniczej miejscowości Mai-Kadra w zachodnim Tigraju – przygranicznym regionie Etiopii. Wszystko zmieniło się 10 listopada, gdy do ich wioski dotarły walki między siłami rządu a miejscowymi bojówkami Frontu Wyzwolenia Ludu Tigraju, zmierzającymi do oderwania od reszty kraju.
W momencie nadejścia żołnierzy Abraha wraz z całą rodziną ukrył się w pobliskim buszu. Tam jego żona zaczęła rodzić. Z pomocą innej ukrywającej się kobiety na świat przyszły zdrowe bliźnięta. Niestety krwotoku okołoporodowego nie udało się w tych warunkach zatrzymać i kobieta zmarła. Pochowano ją na pobliskim polu. Z powodu braku pożywienia dla noworodków Abraha zapakował je do koszyka i wraz z 5-letnim synkiem i 14-letnim szwagrem uciekł do pobliskiego Sudanu, gdzie w obozie dla uchodźców zaopiekowali się nim zachodni lekarze. To tam miał okazję spotkać się też z reporterem BBC.
– Wciąż nie umiem znaleźć sobie miejsca po śmierci żony, starszy synek ciągle o nią pyta. Modlę się do Boga, aby dał mi siłę do wychowania moich dzieci w bezpiecznym środowisku. Chciałbym choć ochrzcić bliźniaczki, ale w obozie nie ma żadnego księdza. Ciężko pracowałem, aby związać koniec z końcem. Miałem dobre zbiory sezamu i sorgo. Ale teraz nie mam nic do roboty, ziemi do uprawy, żony do kochania, społeczności, do której mógłbym należeć, kościoła, do którego mógłbym chodzić. Mam nadzieję, że ten nieszczęsny konflikt ustanie i wszyscy wrócimy do życia tam, gdzie je przerwaliśmy – powiedział Abraha Kinfe w rozmowie z BBC.
Historii takich jak jego jest tyle, ilu obecnie uchodźców z Etiopii, wypełniających i tak przepełnione obozy w sąsiednim Sudanie. Tylko tu mogą słuchać ich zachodni dziennikarze, ponieważ zarówno w miejscu konfliktu, jak i pobliskiej Erytrei całkowicie zabrania się przebywania postronnym obserwatorom. Opowieści, które słyszą, mrożą im krew w żyłach. Świadkowie mówią o masowych rozstrzelaniach, gwałtach na kobietach i niszczeniu całych wiosek.

Masakry w kościołach
W ubiegłym tygodniu watykańska organizacja Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN) alarmowała o masakrach, jakich ofiarą padają także duchowni i wierni miejscowego Kościoła, zarówno katolicy, jak i koptowie. Najkrwawszy przebieg miała ta w miejscowości Aksjum na terenie Tigraju, gdzie w świątyni dedykowanej Matce Bożej z Syjonu zamordowano około 750 osób chroniących się tam. Według ACN łącznie zginęło już w Tigraju ponad tysiąc duchownych i wiernych świeckich.
„Tysiące ludzi umiera z powodu ran, głodu i braku leków. Inni są zmuszeni do opuszczenia swoich domów z obawy przed śmiercią” – napisał w liście do agencji ACI Africa biskup Tesfaselassie Medhin z Adigrat w Etiopii, miasta położonego w rejonie walk. Tylko w tej miejscowości schroniło się 50 tys. przesiedleńców, pilnie potrzebujących żywności, wody oraz podstawowych artykułów, takich jak leki i namioty. Biskup mówi, że brakuje dostępu do elektryczności i usług bankowych, blokowane są połączenia telefoniczne i internetowe. Potrzebni są również nauczyciele oraz eksperci w dziedzinie administracji i wsparcia logistycznego.
Właśnie dlatego hierarcha wezwał do zorganizowania pilnej akcji humanitarnej. Do jego apelu dołączyli także wszyscy biskupi Etiopii. W połowie stycznia ich delegacja wizytowała rejon walk i uznała, że sytuacja na miejscu jest tak katastrofalna, że należałoby natychmiast uruchomić korytarz humanitarny.

Żywność pod ostrzałem
Na razie Tigrajczycy próbują się jednak ratować na własną rękę, po prostu uciekając gdzie się da. Według szacunków swoje domy już opuściło 2,5 mln mieszkańców regionu, z czego 60 tys. udało się do Sudanu, do tamtejszych obozów dla uchodźców. W najgorszej sytuacji są jednak ci, którzy pozostali w rejonie walk, ukrywając się tak jak cytowany na początku Abrah: w buszu. Do nich nie ma szansy dotrzeć ani pomoc humanitarna, ani żadne komercyjne dostawy jedzenia, wody czy leków, ponieważ lokalni kierowcy zwyczajnie boją się wozić cokolwiek w rejon walk.
„Chociaż w regionie jest dostępna podstawowa żywność do dystrybucji, zagrożenie dla bezpieczeństwa uniemożliwia agencjom pomocowym i regionalnej tymczasowej administracji efektywny transport zaopatrzenia potrzebujących, zwłaszcza mieszkających na obszarach wiejskich” – donosi portal Eritrea Hub. – Mamy zapasy żywności, ale transport żywności wymaga struktury rządowej. To, co istniało, zawaliło się i nie byliśmy w stanie dotrzeć do ludzi z tym, co mamy – powiedział w rozmowie z tym portalem Abraha Desta, szef biura tymczasowej administracji regionalnej stanu Tigraj ds. społecznych.
Właśnie z tego powodu w ubiegłym tygodniu UNICEF wydał dla tego miejsca alert, w którym alarmuje, że jeśli nic się nie zmieni, to z głodu może tam umrzeć w najbliższym czasie nawet 70 tys. dzieci. „O skutkach tego konfliktu wiemy bardzo niewiele, jedynie to, co przekazują pracownicy ONZ i jej współpracownicy. Międzynarodowa społeczność humanitarna miała przez ostatnich 12 tygodni ograniczony dostęp do ludności dotkniętej tym konfliktem. Dlatego najbardziej martwi nas to, czego nie wiemy” – napisała Henrietta Fore z UNICEF w apelu o pomoc datowanym na 27 stycznia.
Kilka tygodni wcześniej do Tigraju pojechało 29 ciężarówek z pomocą humanitarną, ale to jedynie kropla w morzu potrzeb.

Karta przetargowa
Zdaniem zachodnich obserwatorów także tutaj dostawy jedzenia, wody i niezbędnych leków są już traktowane jako karta przetargowa między stronami konfliktu. To zaś najkrótsza droga do katastrofy humanitarnej, w której jak zwykle najliczniejszymi ofiarami będą dzieci skazane na śmierć głodową. Już do opinii publicznej przedostają się informacje o osobach zagłodzonych na śmierć w tym regionie. W ubiegłym tygodniu podawano liczbę 11 osób, w tym trójki dzieci, ale w rzeczywistości liczba ta już może być o wiele wyższa.
– Myślę, że jest to w tej chwili bardzo odległe, aby w konflikt zaangażowała się wspólnota międzynarodowa, np. ONZ. Nie wydaje mi się także, aby powstała obecnie jakaś międzynarodowa niezależna komisja mająca za cel ocenę naruszeń łamania praw człowieka – mówi Luca Puddu, historyk i afrykanista z Uniwersytetu im. Fryderyka II w Neapolu. – Etiopia to kraj, który historycznie zawsze patrzył z podejrzliwością na międzynarodową ingerencję w wewnętrzne sprawy polityczne. Podejście zastosowane przez premiera Abiyi Ahmeda podczas tygodni konfliktu w Tigraju, potwierdza ten trend – mówi w rozmowie z Radiem Watykańskim Luca Puddu. Jego zdaniem skoro Unia Afrykańska uznała wewnętrzny charakter konfliktu w Tigraju, to „możliwość zaangażowania Narodów Zjednoczonych, w celu prowadzenia działań pokojowych, jest odległa i póki co niewykonalna”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki