Wszystkie trzy eparchie powołano już w III Rzeczypospolitej. Wcześniej, za czasów komunizmu, Kościół greckokatolicki działał w Polsce nielegalnie, choć nie w podziemiu, jak na sąsiedniej Ukrainie, gdzie w 1946 r., decyzją Stalina, został on skasowany i przemocą wcielony do prawosławia. W PRL-u taka formalna decyzja nigdy nie zapadła, jednak polscy Ukraińcy, w 1947 r. wysiedleni z rodzinnych stron w ramach akcji „Wisła”, jeśli w ogóle byli tolerowani, to wyłącznie jako prawosławni. W tej sytuacji grekokatolicy przetrwali, bez rozgłosu, przy parafiach rzymskokatolickich. Ich formalnym zwierzchnikiem pozostawał prymas Polski.
Zmieniło się to po upadku komunizmu. Już w 1991 r., dekretem Jana Pawła II, powołano eparchię przemyską. Tym samym polscy grekokatolicy przestali podlegać jurysdykcji Kościoła rzymskokatolickiego, ponownie stając się częścią kilkumilionowej wspólnoty grekokatolików z metropolitalną siedzibą we Lwowie, która odrodziła się w latach 1989–1991, wraz z upadkiem Związku Sowieckiego i proklamowaniem niepodległej Ukrainy. Ustanowienie eparchii w Przemyślu było też faktycznie wznowieniem działalności tej starej diecezji tradycji bizantyńskiej, która istniała od XIII w., zaś od końca XVII w. pozostawała w unijnej łączności z Rzymem.
W 1996 r. Przemyśl awansował do rangi ogólnopolskiej metropolii grekokatolików. To wówczas powstała, podległa jej, druga eparchia: wrocławsko-gdańska. Eparchia utworzona w listopadzie ubiegłego roku wykrojona została głównie z terytoriów archieparchii przemysko-warszawskiej (odpowiednik archidiecezji), natomiast eparchia wrocławsko-gdańska oddała jej Gdańsk oraz Pomorze Gdańskie, w związku z czym sama zmieniła nazwę na „wrocławsko-koszalińską”.
Jak lud Mojżesza na pustyni
Granice eparchii olsztyńsko-gdańskiej zostały dostosowane do kształtu siostrzanych diecezji rzymskokatolickich, obejmując teren łacińskich metropolii warmińskiej, gdańskiej, białostockiej oraz diecezji płockiej metropolii warszawskiej. Podyktowane to zostało w dużej mierze względami duszpasterskimi. Chodzi o kilkadziesiąt tysięcy wiernych, którzy po 1947 r., żyjąc w rozproszeniu, utracili kontakt z macierzystą Cerkwią, często przyjmując liturgiczne praktyki rzymskokatolickie. Ich metryki chrztu znajdują się więc w rzymskokatolickich archiwach diecezjalnych. Teraz chodzi o to, by ułatwić im dobrowolną decyzję: czy powrócić do „wiary ojców”, czy też definitywnie pozostać w Kościele rzymskokatolickim.
Na 140 tys. Ukraińców wysiedlonych w akcji „Wisła” około 100 tys. było grekokatolikami. Przez czterdziestoletni okres życia ukrytego, jak lud Mojżesza na pustyni, wspólnota wiernych bardzo stopniała. Po 1980 r. przyczyniły się też do tego masowe wyjazdy na Zachód, za pracą, greckokatolickiej młodzieży. Dość powiedzieć, że w 2015 r. Kościół greckokatolicki doliczył się zaledwie 55 tys. osób aktywnie uczestniczących w jego życiu religijnym. Jeszcze mniej, bo 33 tys. zadeklarowało przynależność do tego Kościoła w spisie powszechnym 2011 r.
Jednak od tego czasu dokonała się ważna zmiana, której zasięg trudno jeszcze oszacować – do Polski przybyło ponad milion Ukraińców. W większości są to osoby przebywające u nas czasowo, dla zarobku, jednak pewne jest, że duża część tej migracyjnej fali zapuści w Polsce trwałe korzenie. Ilu wśród nich jest grekokatolików? Z pewnością liczyć ich trzeba w skali kilkuset tysięcy. Jak by nie patrzeć, jest to ilość o cały rząd wielkości przekraczająca dotychczasową liczebność grekokatolików w Polsce. W dodatku do greckokatolickich świątyń zachodzi coraz więcej osób z metryką prawosławną, które na rodzinnej Ukrainie, z różnych powodów, nie uczestniczyły w życiu tamtejszej prawosławnej Cerkwi. Wszystko to stawia przed Kościołem greckokatolickim w Polsce, a w jego ramach także przed eparchią olsztyńsko-gdańską, całkowicie nowe wyzwania duszpasterskie.
Nieformalny patriarcha
Pierwszym olsztyńskim władyką (biskupem) został ksiądz Arkadiusz Trochanowski, dotychczasowy protoprezbiter (dziekan) dekanatu koszalińskiego. Obrzędu jego chirotonii (konsekracji) dokonał Światosław Szewczuk, arcybiskup większy Kijowa i Halicza, głowa światowej Cerkwi greckokatolickiej.
Ciekawe, że przysięgę wierności, która obowiązkowo poprzedza święcenia biskupie, Trochanowski złożył Szewczukowi jako patriarsze. Ten tytuł, najważniejszy w hierarchii wschodnich Kościołów, metropolita Kijowa – dokąd przeniósł stolicę ze Lwowa – nosi nieformalnie. Problem nadania patriarchalnej rangi głowie Cerkwi greckokatolickiej ciągnie się jednak już od czasów metropolity Szeptyckiego, czyli od bez mała stu lat. Po wojnie, w sytuacji gdy lwowska metropolia została przez Sowietów skasowana, sprawa nabrała delikatności. Stolica Apostolska, dbająca o fizyczne przetrwanie w ZSRR katolików różnych obrządków, nie chciała spektakularnymi aktami prowokować ostrej, antykatolickiej reakcji Moskwy.
Ten stan rzeczy nie zmienił się właściwie do dzisiaj, choć teoretycznie istnieje niepodległa Ukraina, wraz z legalnie działającą tam Cerkwią greckokatolicką. Jan Paweł II, jeśli wierzyć relacji nieżyjącego już metropolity lwowskiego Huzara, potwierdził kanoniczność greckokatolickiego patriarchatu, a nawet zamierzał go ogłosić, lecz uniemożliwiła to śmierć papieża. Teraz jednak sytuację dodatkowo skomplikowały dwa ostre konflikty lat ostatnich: hybrydowa agresja Rosji na Ukrainę oraz uznanie autokefalii Cerkwi ukraińskiej przez patriarchat ekumeniczny, co spowodowało bezprecedensowy rozłam na linii Konstantynopol–Moskwa. Metropolita Szewczuk dwukrotnie prosił papieży o nadanie jego tronowi patriarszego tytułu (w 2011 r. będąc na audiencji u Benedykta XVI i w 2019 r. u Franciszka), za każdym razem przyjęty uprzejmie, acz bez wyraźnych obietnic.
Trzy odczytania jednego gestu
Kolejnym znamiennym momentem była obecność rzymskokatolickiego metropolity Warmii, arcybiskupa Józefa Górzyńskiego, który podczas chirotonii, stojąc obok metropolity Szewczuka, nałożył rękę na głowę święconego księdza Trochanowskiego.
Gest ten można odczytać na kilka sposobów. Po pierwsze, jako wyraz wspólnoty całego katolickiego Kościoła. Po drugie, jako przypomnienie o współistnieniu na tych ziemiach obydwu obrządków. Do 1991 r. wzajemne relacje, acz trudne, nacechowane były solidarnością w obliczu komunistycznych prześladowań. Dziś są to relacje partnerskie, choć z oczywistych powodów Cerkiew greckokatolicka w Polsce, jako mniejszościowa, dysponuje również skromniejszymi narzędziami pracy duszpasterskiej.
Jest jeszcze trzecia perspektywa. Polscy grekokatolicy, stanowiąc część światowej wspólnoty eklezjalnej o urzędowej nazwie Ukraińska Cerkiew Katolicka, to nie są bez wyjątku Ukraińcy. W tym mniejszościowym w Polsce Kościele coraz wyraźniej ujawnia swoją obecność mniejszość w mniejszości, a mianowicie Polacy. Tak dzieje się na przykład w greckokatolickiej parafii poznańskiej. To z myślą o nich w ostatnich miesiącach wydano polskie tłumaczenie liturgii, na razie na zasadzie eksperymentu. Polskie konotacje ma też kult unickich męczenników z Pratulina (carska kasata unii brzeskiej na Podlasiu w 1874 r.), którzy, broniąc wiary i polskości, byli przecież takimi samymi grekokatolikami jak dzisiejsi wierni trzech krajowych eparchii. W XX w. ich kult nie był popularny wśród ukraińskich unitów, jednak teraz to się zmienia. A ponieważ rocznica ich męczeństwa zbiegła się z dniem olsztyńskiej chirotonii, przypomniał o nich w kazaniu, w obecności nowo wyświęconego władyki, metropolita Światosław.