„Stajemy wobec wezwania, abyśmy miłosierdzie, które okazuje nam Wszechmocny Bóg, okazywali drugiemu człowiekowi” – napisali w liście do papieża Franciszka uczestnicy konferencji „Kościół katolicki w procesie dialogu i pojednania polsko-ukraińskiego”, która odbyła się 10 i 11 października w Rzymie. Jej zwieńczeniem była dokonana dzień później ceremonia wręczenia Nagrody Pojednania. W tym roku odebrał ją (w imieniu Kongregacji Kościołów Wschodnich) kard. Leonardo Sandri, a także pracownicy sekcji polskiej, ukraińskiej i słowackiej Radia Watykańskiego. W kaplicy Kolegium Ukraińskiego uroczyste nabożeństwo odprawił z tej okazji zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego (UKGK), arcybiskup większy kijowsko-halicki Światosław Szewczuk. Doroczną Nagrodę Pojednania przyznaje ukraińsko-polska kapituła, którą w Rzymie reprezentował, obok metropolity Szewczuka, ks. Stefan Batruch, greckokatolicki duchowny z Lublina.
Zaczęło się nad Tybrem
Wybór Rzymu na miejsce tych wydarzeń nie jest przypadkowy. Równo 30 lat temu, w październiku 1987 r., to właśnie kaplica Kolegium Ukraińskiego stała się miejscem spotkania biskupów obu narodów. Kilka dni wcześniej biskupi spotkali się w rzymskim Kolegium Polskim. W odpowiedzi na serdeczną zachętę ze strony prymasa Józefa Glempa, kard. Myrosław Lubacziwski, ówczesny zwierzchnik UKGK, wygłosił w kolegialnej kaplicy historyczne słowa: „Wyciągamy braterską dłoń do braci Polaków na znak pojednania, przebaczenia i miłości”. Prymas Glemp powiedział tam wtedy: „Mamy winy jedni wobec drugich. A gdzie są winy, tam trzeba mówić: odpuść nam, jako i my odpuszczamy”. Oba spotkania były pierwszymi po wojnie kontaktami katolickich episkopatów Polski i Ukrainy. Ich inspiratorem był papież Jan Paweł II.
Aby docenić ich wagę, trzeba uświadomić sobie stan ówczesnych stosunków naszych narodów. Zarówno Ukraińcy, jak i Polacy znaleźli się po wojnie w tym samym jarzmie sowieckim, kierowanym z moskiewskiego Kremla. O ile jednak Polacy zachowali przynajmniej pozory autonomii, Ukraina została – i to jeszcze przed wojną – włączona wprost w skład ZSSR. Miało to swoje odbicie także w relacjach z miejscowymi Kościołami. Katolicy w Polsce, choć dyskryminowani, mogli działać jawnie w ramach swojego Kościoła. Ukraińscy katolicy obrządku wschodniego (grekokatolicy) musieli działać w podziemiu, gdyż ich Kościół w 1946 r. został formalnie skasowany przez władzę sowiecką. Greckokatolickich biskupów aresztowano i zsyłano, niektórzy z nich zostali zabici lub zmarli męczeńską śmiercią w niewoli. Podobny los przypadł w udziale tysiącom wiernych UKGK.
Na tym tle sytuacja w Polsce okazała się błogosławieństwem dla żyjących tam przedstawicieli ukraińskiej, greckokatolickiej mniejszości. Tutaj również stanowili oni wspólnotę nielegalną, pozbawioną własnych biskupów, lecz przynajmniej – dyskretnie i bez narzucania się władzy – mogącą zbierać się na modlitwy. Odprawiano je na ogół w kościołach rzymskokatolickich, gdyż wierni UKGK zostali w 1947 r. wygnani z własnych ziem i rozproszeni na terenach północnej i zachodniej Polski (akcja „Wisła”). Nawet tam, gdzie udało im się dysponować własnymi świątyniami, rejestrowano je przed władzami jako własność Kościoła rzymskokatolickiego.
Wbrew fatum historii
Nad obu wspólnotami unosił się cień przeszłości. Polacy nie mogli wybaczyć Ukraińcom wielkiej rzezi w latach 1943–1944, dokonanej na Wołyniu i we wschodniej Galicji (w tej ostatniej grekokatolicy stanowili większość mieszkańców). Z kolei Ukraińcy pamiętali Polakom krwawy odwet, sprawiony w latach 1945–1947 ich rodakom mieszkającym na polsko-ukraińskim pograniczu. Komunistyczna władza, choć oficjalnie propagująca „braterski internacjonalizm”, po cichu, dla własnych korzyści, podsycała złe emocje i wzniecała pełzające konflikty.
Nadchodził jednak rok 1988, w którym przypadała tysiącletnia rocznica chrztu Rusi. Dla katolików na Ukrainie i w Polsce okazało się to nie lada wyzwaniem. Reżim sowiecki, choć oficjalnie ateistyczny, stał na stanowisku, że jedynym spadkobiercą historycznego wydarzenia z 988 r. może być tylko prawosławna Moskwa, nie zaś prawosławny Kijów. Tym bardziej nie może nim być greckokatolicki Lwów, gdyż Cerkwi takiej – według Kremla – w ogóle nie było. Pojawiła się realna groźba politycznego zawłaszczenia wielkiego symbolu. Ale równolegle do niej pojawiła się nadzieja: millennium chrztu Rusi może stać się okazją do przemiany serc i sumień.
Wszystko to dostrzegał Jan Paweł II, inicjując rzymskie spotkanie biskupów. Polscy hierarchowie przybyli na nie z kraju, ukraińscy – z emigracji. W Polsce biskupów UKGK nie było, na Ukrainie działali w podziemiu.
Deklaracje przebaczenia i pojednania okazały się przełomem. Kilka miesięcy później, w sierpniu 1988 r. w Polsce, na Jasnej Górze w Częstochowie, odbyły się wielkie uroczystości tysiąclecia chrztu Rusi-Ukrainy. Przybyły na nie dziesiątki tysięcy wiernych z Ukrainy i Polski. Obok polskiego episkopatu byli tam również ukraińscy biskupi z emigracji (na czele z kard. Myrosławem Lubacziwskim), a także biskupi z Ukrainy, reprezentujący wychodzący właśnie z podziemia Kościół. Sowiecki reżim był już słaby i trzeszczał w szwach, dlatego musiał pozwolić na to zgromadzenie. Ale i tak było to wydarzenie bez precedensu w skali historii całej Europy Środkowo-Wschodniej. W rok później, w dobie upadku obozu państw komunistycznych, UKGK mógł już jawnie i legalnie organizować swoje struktury na Ukrainie, a także w Polsce, gdzie niebawem mianowano pierwszych po wojnie greckokatolickich biskupów.
Czyny lepsze od słów
W czerwcu 2001 r., kiedy do Lwowa zawitał Jan Paweł II, wygłosił on wtedy słowa nawiązujące do wydarzeń z lat 1987–1988: „Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu”. Jak wtedy jubileusz tysiąclecia był okazją do uczynienia kroku naprzód w relacjach między obu naszymi narodami, tak dzisiaj 30. rocznica tamtego spotkania biskupów jest dobrą okazją do przypomnienia tego, co najważniejsze w polsko-ukraińskich stosunkach. Tą wartością jest braterstwo, rzecz cenniejsza od ciężaru pamięci o tragicznej historii, a także od meandrów bieżącej polityki. A prawdziwe braterstwo polega nie tyle na słowach, ile na uczynkach. Zwrócił na to uwagę organizator rzymskiej konferencji, prof. Marek Melnyk z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. „Nie szukajmy nowych formuł pojednania” – powiedział podsumowując dwudniową sesję naukową a także przyznanie nagród. „Przebaczyliśmy sobie już 30 lat temu”. Teraz przyszedł czas wydawania owoców.