W czwartek 16 listopada wąska i pokrzywiona od starości uliczka Zielona, która dochodzi do dawnych murów lubelskiego grodu, była świadkiem niezwykłego jak na to miejsce ożywienia. Bo i goście, którzy ją odwiedzili, pojawiają się tutaj raczej rzadko. W kościółku pod wezwaniem św. Jozafata Kuncewicza spotkali się trzej metropolici: arcybiskup lubelski Stanisław Budzik, greckokatolicki arcybiskup przemysko-warszawski Eugeniusz Popowicz, wreszcie Światosław Szewczuk, arcybiskup większy Kijowa i Halicza z nieformalnym tytułem patriarchy, głowa Ukraińskiej Cerkwi Katolickiej. Okazją do tego spotkania była 400. rocznica męczeńskiej śmierci patrona świątyni. Ale było jeszcze coś więcej: kościół, na mocy formalnego aktu, przeszedł tego dnia w ręce polskich grekokatolików i będzie odtąd siedzibą lubelskiej parafii tego Kościoła.
Głowa gorzała razem z sercem
Jozafat Kuncewicz urodził się około 1580 r. w nieodległym od Lublina Włodzimierzu, w mieszczańskiej rodzinie od wieków przynależnej do ruskiej Cerkwi. Jako kilkunastolatek przeżył moment zawarcia unii z Rzymem, którą w 1596 r. w Brześciu nad Bugiem przyjęła część biskupów wschodniego obrządku. Inni hierarchowie, podobnie jak spora część wiernych, pozostali przy nieutrzymującym łączności z katolikami prawosławiu (dawniej nazywano ich dyzunitami). Oznaczało to początek bogatej historii unickiego Kościoła grekokatolickiego (choć sama nazwa „grekokatolicy” jest późniejsza), jednak zarazem dramat rozdziału tych dwóch wspólnot, złączonych korzeniami tego samego obrządku i tej samej kultury.
Kuncewicz, jako bazylianin i biskup Połocka, zdecydowanie stanął po stronie unii. „Jemu rzeczywiście głowa gorzała razem z sercem” – ocenia chyba najlepszy z jego biografów, Tadeusz Żychiewicz. Wybrał unię bo „poszedł za swoim pasterzem włodzimierskim najpierw z posłuszeństwa, jak wielu”. Jednak przede wszystkim „kochał Cerkiew. Znienawidziwszy rozdarcia, cerkiewnej mimo wszystko swojskości nigdy odrzucić nie potrafił”.
Wiara, jedność i tożsamość – te trzy cnoty napędzały jego duszpasterską gorliwość. Ale w głowach licznych wyznawców wschodniego obrządku wszystkie trzy na raz często nie potrafiły się pomieścić. Dlatego Kuncewicz zaskarbił sobie prawie tyluż wrogów, ilu szczerych entuzjastów. 12 listopada 1623 r. zlinczowali go prawosławni mieszczanie Witebska.
Pośmiertne losy świętego są nie mniej ciekawe od jego życia. Beatyfikowany już w 20 lat po męczeństwie, na kanonizację musiał czekać do 1867 r. Nad resztkami unitów dawnej Rzeczypospolitej, zamieszkującymi tereny zaboru rosyjskiego, zawisły wówczas ciężkie chmury. Carski rząd postanowił kompletnie unię skasować i wcielić do prawosławia. Unickie świątynie zostały pozbawione wszelkich oznak odrębności od rosyjskiej wersji wschodniego obrządku. Trumna z ciałem niewygodnego męczennika wędrowała więc po różnych miejscach, by wreszcie w 1916 r. osiąść w jednym z katolickich kościołów Wiednia. W 1949 r. relikwie wywieziono stamtąd do watykańskiej bazyliki św. Piotra, gdzie pozostają do dziś. Do kraju wrócić nie mogły, gdyż w 1946 r. Stalin, wzorem swych carskich poprzedników, skasował unię – tym razem na terenach byłego zaboru austriackiego.
Wiatr historii
Położony na pograniczu Wschodu i Zachodu Lublin był od wieków istotnym, choć dziś zapomnianym ośrodkiem kultu bizantyjskiego. Cerkiew Przemienienia Pańskiego to jeden z najstarszych obiektów sakralnych w mieście. Od momentu podpisania Unii Brzeskiej świątynia wielokrotnie przechodziła z rąk prawosławnych do grekokatolików, by dopiero w sto lat później, dokładnie w 1695 r.,
ostatecznie pozostać przy tych drugich.
W kolejne sto lat później Lublin znalazł się pod panowaniem prawosławnej Rosji, która, odwrotnie niż Rzeczpospolita, faworyzowała miejscowych prawosławnych kosztem unitów. Prawosławnych było wtedy w Lublinie niewielu, uczęszczali do cerkiewki kupców greckich – która obecnie jest właśnie kościołem św. Jozafata.
Po upadku powstania styczniowego zaborca odebrał monaster w Lublinie unickim bazylianom, zaś w 1875 r., w momencie ostatecznej kasaty unii, przekazano prawosławnym cerkiew Przemienienia. Do dziś pozostaje ona prawosławnym soborem (tu: katedrą) eparchii lubelskiej. Dla miejscowych unitów miejsca w kościołach i cerkwiach oficjalnie nie starczało, modlili się, bez ostentacji, w świątyniach rzymskokatolickich.
Z kolei po odzyskaniu niepodległości katolicy przejęli prawosławną cerkiewkę przy Zielonej. Osiadł tu wygnany z sowieckiej Rosji zwierzchnik tamtejszych katolików, arcybiskup mohylewski Edward Ropp, a kościółek, aż do jego śmierci w 1939 r., pełnił funkcje mohylewskiej prokatedry. W latach 1924–1934 działało tutaj także seminarium misyjne, przygotowujące księży obrządku wschodniego do pracy duszpasterskiej na terenie ZSRR. Seminarium zlikwidowano, gdy w stalinowskim państwie terror oraz izolacja wzrosły do tego stopnia, iż jakiekolwiek oddziaływanie misyjne stało się tam już niemożliwe.
Po wojnie leżący na uboczu od głównych traktów i zapomniany budynek stał się schronieniem dla greckokatolickich kleryków, studiujących w miejscowym rzymskokatolickim seminarium duchownym. Wszystko to odbywało się „po cichu”, jako że w komunistycznej Polsce Cerkiew greckokatolicka była zakazana, podobnie jak w sowieckiej Ukrainie.
Lewa dłoń męczennika
Dopiero w 1993 r. w Lublinie, po ponad wieku nieobecności, pojawiła się znowu unicka parafia. Jej ówczesny i obecny proboszcz, ksiądz Stefan Batruch, to człowiek-instytucja, zasłużony nie tylko dla lubelskiej wspólnoty greckokatolickiej, ale i też dla sprawy polsko-ukraińskiego pojednania. Jednak mimo jego wysiłków parafia nie miała dotąd godnej siebie siedziby. Śliczna drewniana cerkiewka, w 1997 r. staraniem proboszcza uratowana od zniszczenia i przeniesiona do Lublina z zamojskiego Tarnoszyna, położona z dala od centrum miasta, nie mogła z powodzeniem pełnić tej roli.
W kościele św. Jozafata wierni greckokatoliccy spotykają się już od 40 lat, jednak dotąd odbywało się to na zasadzie permanentnego wypożyczania przestrzeni świątyni należącej do Kościoła rzymskokatolickiego. Teraz budynek kościoła oraz przylegający doń zespół architektoniczny został formalnie, przez rzymskokatolickiego metropolitę Lublina, „użyczony” greckokatolickiej eparchii przemysko-warszawskiej. Diecezja lubelska, pozostając właścicielem obiektu, godzi się niniejszym, by gospodarowali nim grekokatolicy.
Wydaje się, że ten, nadal nieco prowizoryczny stan, nabierze jednak cech trwałości. Podczas liturgii 16 listopada wnętrze kościółka dosłownie pękało w szwach. Dość wspomnieć, że obecnie – jak szacuje ks. Batruch – wspólnota wiernych jego parafii powiększyła się aż dziesięciokrotnie względem stanu sprzed kilku zaledwie lat. Walnie wpłynęła na to wojna na Ukrainie i masowy napływ uchodźców.
W relikwiarzu stojącym w centrum nawy oglądać możemy lewą dłoń umęczonego Jozafata. Z trumny świętego w watykańskiej bazylice trafił on, przez Przemyśl, do Lublina. Oby jak najdłużej spoczywała ona w spokoju w miejscu, które wcześniej tyle już razy zmieniało swoje przeznaczenie.