Bóg powiedział wszystko w swoim Słowie, którym jest Jezus Chrystus. Dlatego właśnie Osoba Syna Bożego, wszystko, co powiedział, kim był i jest, i co uczynił dla naszego zbawienia, nazywamy Objawieniem (pisanym zawsze wielką literą). Oprócz tego, jak czytamy w Katechizmie Kościoła katolickiego, „W historii zdarzały się tak zwane objawienia prywatne; niektóre z nich zostały uznane przez autorytet Kościoła. Nie należą one jednak do depozytu wiary. Ich rolą nie jest «ulepszanie» czy «uzupełnianie» ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomoc w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej”. Objawienia prywatne nie mogą nic dodać do Objawienia Chrystusa. Nie dotyczą fundamentów Kościoła. Nawet uznane nie są dogmatem. Nie są źródłem dla życia mistycznego. A jednak trwają i wciąż pojawiają się w Kościele. Również w ostatnim czasie wielu powołuje się na słowa najróżniejszych „widzących”. Dlaczego Kościół te wizje weryfikuje i w jaki sposób to czyni? Czy musimy przyjmować interpretację Kościoła w tej kwestii?
Objawienie to Chrystus
Dlaczego Kościół jest ostrożny w przyjmowaniu objawień prywatnych? Jeśli Objawienie to osoba i dzieło Jezusa Chrystusa, to znaczy, że ono już się dokonało w przyjściu Chrystusa. Dla całej późniejszej tradycji Kościoła wiążąca jest więc wiara apostołów, którzy bezpośrednio Chrystusa poznali i zostali przez Niego wybrani do grona Dwunastu. Spisana wiara apostołów stanowi więc istotę Pisma Świętego Nowego Testamentu. Jeśli w późniejszej tradycji Kościoła coś się nowego mówi lub wyjaśnia, to tylko po to, aby głębiej wyrazić to, w co wierzyli apostołowie. O poprawności tego nauczania decyduje kolegium biskupów, czyli następcy apostołów, posiadając stałą pomoc (asystencję) Ducha Świętego. Ale i oni są zobowiązani przekazywać tylko to, w co w jakiś sposób – nawet jeśli w formie nierozwiniętego ziarna – wierzyła wspólnota apostolska. Od czasów śmierci ostatniego apostoła do Objawienia nie można więc już dodać niczego nowego ani innego – bo to by oznaczało, że Chrystus nie dał nam pełni, że sam Chrystus nie wystarcza. Nie możemy też się spodziewać, że przyjdzie Maryja, święty lub prorok, który nam przesłanie Jezusa w jakiś sposób uzupełni. Nie zmienia to jednak faktu, że Bóg może wkraczać w ludzką historię i robi to na przykład przez objawienia maryjne. One jednak – co istotne – nigdy nie zmieniają treści Objawienia i zawsze w centrum stawiają osobę Jezusa Chrystusa.
Kościelna ostrożność
Wobec tych Bożych interwencji, Jego wkraczania w ludzkie losy w tak zwanych objawieniach prywatnych Kościół zachowywał ostrożność od samych swoich początków. Gorzką lekcję w tej kwestii odebrał już w II i III wieku, kiedy zmierzyć się musiał z herezją montanizmu. Wtedy to w Kościele pojawił się Montan i dwie kobiety, Pryska i Maksymilla. Cała trójka wpadała w ekstazy, głosiła proroctwa, przepowiadając wielkie wojny i rychłe nadejście królestwa Bożego. Utrzymywali jednocześnie, że mówi przez nich Duch Święty – i że mówi tylko przez nich – więc wierzący i sami biskupi powinni się im podporządkować. To było pierwsze w historii tak silne starcie Kościoła hierarchicznego z profetyzmem, a jednocześnie początek drogi poddawania prywatnych wizji autorytetowi biskupa. Potem przez kolejne wieki kolejni wizjonerzy wchodzili w konflikty z władzą kościelną, aż do soborów na Lateranie (1512–1517) i w Trydencie (1545–1563), które to ostatecznie zastrzegły dla Stolicy Apostolskiej prawo i obowiązek zbadania wszelkich prywatnych objawień przed ewentualnym ogłoszeniem ich ludowi.
Poza kontrolą
Dziś trudno jest dotrzymać owych postanowień soborów z czasów, które nie znały telewizji i internetu. Dlatego do wiadomości ludzi wierzących trafiają treści prywatnych objawień, które w żaden sposób nie są przez Kościół zweryfikowane i za których prawdziwość Kościół w żaden sposób nie może wziąć odpowiedzialności – nawet jeśli brzmią bardzo pobożnie. Dlatego ostrożność w tej kwestii spoczywa dziś na barkach samych wierzących, jeśli odpowiedzialnie traktować chcą treść tego, w co wierzą. Dobrze jest tu wiedzieć i pamiętać o nihil obstat czy imprimatur, czyli oznaczeniach w publikacjach drukowanych – oznaczają one, że konkretne dzieło i jego przesłanie zostały sprawdzone autorytetem Kościoła i zyskały jego aprobatę. Najprościej mówiąc: wszelkie treści z tymi oznaczeniami (zwykle na karcie redakcyjnej książki) są dla naszej wiary bezpieczne.
Ostrożność wskazana
Dlaczego pochopnie przyjmowane objawienia prywatne mogą być niebezpieczne? Najprostsza odpowiedź brzmi: ponieważ fałszują prawdę wiary, prowadzą człowieka w inną (choćby początkowo niezauważalnie) stronę, niż prowadzi nas Chrystus. To oznacza, że człowiek przekonany, że idzie drogą Ewangelii, znajdzie się poza Kościołem.
Inne niebezpieczeństwa prywatnych objawień zauważa ks. prof. Jan Perszon. Zwraca on uwagę na to, że upowszechnienie się duchowości opartej na nadzwyczajnych przeżyciach wiąże się z odejściem od racjonalnego wymiaru wiary, który jest przecież w Kościele katolickim bardzo ważny. Jednocześnie w oparciu o takie właśnie nadzwyczajne przeżycia powstawać mogą silne i zdeterminowane wspólnoty, które dają ludziom poczucie bezpieczeństwa wobec apokaliptycznych wizji świata, a stąd już prowadzić może prosta droga do stworzenia sekty. „Ilekroć występuje osłabienie autentycznej pobożności, tylekroć nasila się zainteresowanie formami peryferyjnymi. Fascynacja pielgrzymkami, cudami, objawieniami prywatnymi w przeszłości często oznaczała jakieś «odejście od centrum», czyli tajemnicy paschalnej Chrystusa. Niezdolność instytucjonalnego Kościoła do skutecznej korekty tej tendencji na dłuższą metę groziłaby rozchwianiem całej wspólnoty wiary i miłości” – pisze ks. Perszon. Nie może istnieć Kościół, który Chrystusa zostawia z boku, żeby najgłębiej przeżywać tajemnicę z takich czy innych prywatnych objawień. I choć tak jednoznaczne odejście od centrum zdarza się rzadko, to nietrudno już znaleźć ludzi czy całe wspólnoty, które „kolekcjonują” kolejne, coraz bardziej emocjonalne treści od współczesnych „proroków” i nimi najbardziej żyją, według ich wskazań prowadząc swoje życie. W ten sposób stawiają siebie na peryferiach Kościoła.
Nie można zapomnieć również, że w historii zdarzało się, że prywatne objawienia wykorzystywane były do nadużyć, siania nienawiści, budowania w Kościele rozłamów. To kolejny powód, dla którego Kościół pozostaje ostrożny.
Wartość otwartości
Niebezpieczeństwa te nie oznaczają jednak, że Kościół z gruntu odrzuca wszystkie lub większość objawień prywatnych, nie poświęcając im należytej uwagi. Przeciwnie. Wiele ze znanych nam dziś form pobożności z takich właśnie objawień wyrasta: tak jest przecież w przypadku praktyki pierwszych piątków miesiąca, w przypadku Cudownego Medalika czy choćby Koronki do Miłosierdzia Bożego. Kościół wierzy, że Lud Boży ma to, co w teologii nazywane jest sensus fidei, zmysłem wiary – czyli pewną zdolność rozpoznawania na poziomie całej wspólnoty, która pozwala mu niemal instynktownie ocenić, czy dana treść lub praktyka jest zgodna z Ewangelią. Sensus fidei oznacza również gotowość i otwartość człowieka na głos Boga w świecie, w którym człowiek żyje, nie można więc go deprecjonować. Kościół przyjmuje więc, że nawet zbyt pochopne przyjmowanie objawień prywatnych przez wiernych nie jest podyktowane ich złą wolą – a jedynie gorliwością, która być może pozbawiona jest intelektualnego rozeznania. Rozumie również, że prywatne objawienia pomnażać mogą w ludziach wiarę i pobożność, mogą prowadzić do szczerych nawróceń. Z nich rodzą się nowe sanktuaria.
Dlatego choć rozeznawanie objawień prywatnych jest koniecznością, a wierni zachować powinni pewną ostrożność, to samo rozeznanie należy do autorytetu Kościoła: to Kościół dźwiga ten ciężar i odpowiedzialność. Wierni winni są Kościołowi posłuszeństwo dopiero tam, gdzie jednoznacznie wydał on opinię o danym objawieniu, uznając je wprost na fałszywe albo nie potwierdzając jego autentyczności.
Kryteria pozytywne
Jakich kryteriów zatem używa Kościół, żeby sprawdzić, czy dane objawienie prywatne zgodne jest z Objawieniem i nauką apostołów – i czy można przypuszczać, że rzeczywiście pochodzi od Boga? Przede wszystkim trzeba pamiętać, że nigdy nie uda się w tej kwestii osiągnąć absolutnej pewności. Można jedynie wykluczać kolejne wątpliwości z zastrzeżeniem, że nawet jedna negatywna ocena w kryteriach objawienie prywatne dyskwalifikuje.
W lutym 1978 r. Kongregacja Nauki Wiary wydała Normy postępowania w rozeznawaniu domniemanych objawień i przesłań. Dokument ten zawiera kryteria oceny „przynajmniej z pewnym prawdopodobieństwem” charakteru objawień prywatnych.
Kongregacja poleca więc, żeby przede wszystkim sprawdzić, czy nadzwyczajne zjawisko rzeczywiście miało miejsce. To ochrona przed tym, co nadzwyczajne nie jest, jak choćby zarysy postaci, widywane czasem w oknach czy na kominach.
Sprawdza się, kim i jaka jest osoba, która doświadczyła wizji: czy jest psychicznie zrównoważona, uczciwa, moralnie prawa, szczera, ale też posłuszna kościelnej władzy.
Bardzo uważnie Kościół wsłuchuje się również w treść orędzia: czy nie jest ona sprzeczna z Objawieniem, zawartym w Piśmie Świętym i w Tradycji, czy jest zgodna z moralnością, nie zachęca do grzechu. Ważne jest również to, czy wizje rodzą zdrową pobożność i stałe duchowe owoce, na przykład ducha modlitwy, nawrócenia, świadectwa miłości bliźniego.
Kryteria negatywne
Wśród kryteriów negatywnych, które dyskwalifikują objawienie jako prawdziwe, kongregacja wymienia przede wszystkim błędy doktrynalne przypisywane Bogu, Matce Bożej albo świętemu. Nie do przyjęcia jest również, by wizjonerzy dzięki swoim wizjom osiągali zyski materialne oraz żeby oni sami lub ich zwolennicy w trakcie lub przy okazji wydarzenia popełniali czyny niemoralne. Wizja nie może być uznana za pochodzącą od Boga, jeśli osoba wizjonera jest chora psychicznie, ma skłonności do psychopatii, jest w psychozie lub histerii.
Podejrzane są te objawienia, które są śmieszne lub budzą grozę, które wywołują przygnębienie lub smutek. A żeby wiarygodnie ocenić treść i owoce objawień, przyjmuje się, że aby mogły być przez Kościół zatwierdzone, muszą się najpierw skończyć.
„W przypadkach wątpliwych, które nie stanowią żadnego zagrożenia dla dobra Kościoła, właściwe władze kościelne powstrzymają się od wszelkiej oceny i bezpośredniego działania (może się bowiem wydarzyć, że po pewnym czasie rzekomy fakt nadprzyrodzony pójdzie w zapomnienie); nie zaniechają jednak czujności, by móc interweniować, w razie konieczności, szybko i roztropnie”.
Wzorem świętych
Najlepszy przykład zdrowego podejścia do prywatnych wizji i objawień zostawili nam święci. Święty Jan od Krzyża, cytowany w Katechizmie Kościoła katolickiego, mówił: „Jeżeli więc ktoś chciałby jeszcze dzisiaj pytać Boga albo pragnąłby jakichś wizji lub objawień, nie tylko postępowałby błędnie, ale także obrażałby Boga, nie mając oczu utkwionych jedynie w Chrystusie, szukając innych rzeczy lub nowości”. Maksymilian Kolbe przekonywał, że „choćby nawet sama Najświętsza Maryja Panna się ukazała i poleciła nam najwznioślejsze misje, skądże możemy mieć pewność, że to rzeczywiście Ona, a nie jakieś złudzenie lub podstęp szatański? Otóż i w tym wypadku najpewniejszą próbą jest posłuszeństwo, to jest przedstawienie tego, co czujemy, przełożonemu (…) i ślepe wykonanie jego wskazówek. Jeżeli on zabroni, a Niepokalana będzie chciała, to potrafi Ona osiągnąć swój cel”. Spowiednicy św. Teresy z Ávila przez lata wmawiali jej, że wizje, które otrzymuje, pochodzą od złego ducha i kazali jej pokazywać Zjawie „figę” – a Jezus pocieszał ją, że dobrze robi, słuchając spowiednika.
Spokój, dystans, pokora i poddanie w posłuszeństwie głosowi Kościoła – to jedyna recepta na to, by prywatne objawienia nie zaszkodziły naszej wierze, ale mogły pogłębiać naszą duchowość.