Fragment Ewangelii, którą Kościół czyta w V niedzielę zwykłą, brzmi jak dziennikarska relacja z jednego dnia życia Jezusa. Dzieli się ona wyraźnie na trzy części. W pierwszej Zbawiciel uzdrawia teściową Piotra, w drugiej leczy wielu chorych i uwalnia opętanych, w trzeciej zaś modli się, po czym idzie dalej, by głosić Dobrą Nowinę.
Najpierw Jezus dokonuje cudu uzdrowienia w domu Piotra. Ewangelista opisał to w krótkich słowach: „podniósł ją, ująwszy za rękę”. Kobieta uwolniona od niemocy od razu zaczęła krzątać się po domu, usługując Jezusowi i Jego uczniom. Można pokusić się o porównanie położenia cierpiącej niewiasty z sytuacją, w jakiej znajdujemy się dziś jako wspólnota wierzących. Trawią nas różne „gorączki”. Doskwiera nam doświadczenie zła, z powodu którego wielu popada w zniechęcenie i niemoc. Coraz częściej pojawia się katastroficzne myślenie o przyszłości Kościoła, potęguje niewiara w jego odnowę. Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Ewangelia mówi: Jezus podniósł ją, ująwszy za rękę. A zatem recepta jest jedna. Trzeba chwycić wyciągniętą dłoń Pana i dać Mu się podnieść ku górze. Trzeba wzorem teściowej Piotra przyjąć postawę sługi. Taki jest sens odnowy i uzdrowienia. Nowe życie oznacza przejście od myślenia po ludzku do myślenia według Jezusa, od bierności do zaangażowania.
W drugiej części relacji św. Marka widzimy Jezusa, do którego ludzie przynoszą chorych na ciele i duszy, by On ich uleczył. „Całe miasto było zebrane u drzwi” – pisze ewangelista. Nauczyciel rzeczywiście uzdrawia cierpiących i uwalnia wielu od złych duchów. Trzeba jednak zauważyć, że chorzy trafiają do Niego dzięki ludziom, którzy im w tym pomagają, bo o własnych siłach z pewnością nie dotarliby do Jezusa. W takich sytuacjach najpełniej rozumiemy, do czego służy wspólnota, dlaczego potrzebujemy siebie nawzajem. W zdrowej wspólnocie silni wspierają słabych, mocni pomagają podnieść się upadającym, ci, którzy lepiej się mają, nie zostawiają po drodze potrzebujących, ale idą wraz z nimi, nieraz niemal dosłownie niosąc ich do Jezusa. Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że nasz Pan nie potrzebuje specjalnego miejsca czy wyjątkowych warunków, by nas uzdrowić. Dokonywał cudów w świątyni, w zaciszu rodzinnego domu Szymona i Andrzeja, ale także wśród tłumów ludzi. Wszędzie więc możemy Go znaleźć i w każdym miejscu i czasie doświadczyć Jego obecności i uzdrawiającej mocy.
Trzecia część tej ewangelicznej relacji pokazuje sposób działania Jezusa. Kiedy apostołowie mówią Mu: „Wszyscy Cię szukają!”, On odpowiada: „Pójdźmy gdzie indziej!”. Co zwykle robi człowiek, który staje się popularny? Czyż nie stara się wykorzystać sukcesu i zbić na nim jeszcze większy kapitał? Czyż nie ma pokusy zadomowienia się w miejscu, gdzie jest tak entuzjastycznie przyjmowany? To, co robi Jezus, jest sprzeczne z ludzką logiką. On, po pierwsze, odchodzi na miejsce pustynne, by się modlić. Ma dystans do wydarzeń, które się wokół Niego dzieją. Najważniejsza jest rozmowa z Ojcem. Po drugie, wie, że Jego misja nie może ograniczać się do jednego miejsca, w którym jest uwielbiany z powodu znaków i cudów, jakich dokonał. Wie, że Jego zadaniem jest iść dalej, nauczać i uzdrawiać ludzi, którzy Go jeszcze nie poznali. Idzie nie tylko do sąsiednich miejscowości, ale znacznie dalej – tam, gdzie nie będzie akceptowany; tam, gdzie Go odrzucą i wydadzą na Niego wyrok śmierci.
Taka sama, od dwóch tysięcy lat, jest misja Kościoła. Nie zatrzymywać się w głoszeniu Dobrej Nowiny. Nie baczyć na opinię świata, zwłaszcza tej części, która naukę Jezusa odrzuca. „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” to nie delikatna sugestia, ale imperatyw. Kościół, który chce być wierny swej misji, musi odczuwać niedosyt głoszenia, niedosyt dawania świadectwa, niedosyt okazywania miłosierdzia.