Uwielbiamy historie. Słuchamy ich, opowiadamy i przeżywamy na nowo. Wracamy do ulubionych książek i filmów. Są ludzie, którzy mają dar opowiadania i wyprawę po ziemniaki przedstawią jak fascynującą przygodę. To, w jaki sposób opowiadamy swoją historię, mówi wiele o nas samych.
Dzięki narracji lepiej rozumiemy życie
Nurt psychologii narracyjnej powstał w latach 80. XX w. Przygląda się temu, jak konstruujemy swoją życiową historię, czyli w prostych słowach, co mówimy o sobie i jak ta opowieść na nas wpływa. Psychologia narracyjna wykorzystuje nasze naturalne upodobanie do historii. Chętnie słuchamy wywiadów, czytamy biografie, próbujemy przez nie zrozumieć innych. Irytują nas filmy i rozmowy „o niczym”, które się nie kleją i nie widzimy w nich sensu i celu. Psychologia narracyjna zakłada, że poprzez historie buduje się nasza tożsamość. Nasze myślenie jest często oparte na małych narracjach: „posłuchaj, co mi się dziś zdarzyło, nie uwierzysz”, w rozterkach pytamy „co dalej z nami będzie?”, czujemy się wysłuchani, gdy ktoś pozna „naszą historię do końca”. Tworzymy obraz siebie i świata poprzez historie, które słyszymy w rodzinie, np. historię swojego urodzenia (ja byłam oczekiwaną pierwszą dziewczynką po dwóch starszych braciach i „zgubiłam się” w szpitalu, śpiąc przy karmiącej mnie Mamie). Opowiadania o bohaterach rodzinnych uczą nas wprost lub między wierszami, czym jest sukces, dobre życie, jacy są inni ludzie, czego powinniśmy się wystrzegać. W tych historiach są też ludzie nieobecni, tajemniczy, o których zapominamy i nie chcemy opowiadać. W dorosłości sprawdzamy prawdziwość i użyteczność historii z dzieciństwa. Lub wracamy do domu i historie są już trochę inne – albo my dorośliśmy.
Nasza kultura i sztuka w dużej mierze złożona jest z mitów, a chrześcijaństwo opiera się na Biblii, która też została spisana w formie opowieści. Jezus często wykorzystywał formę przypowieści – i każdy z nas pamięta historię syna marnotrawnego lepiej niż najkrótsze psalmy. Również dzieci od najmłodszych lat zaciekawiają się historiami bohaterów bajek albo układają historię, opowiadając o tym, co robiły w ciągu dnia.
Rozdział po rozdziale
Jeśli przyjrzymy się swojemu dotychczasowemu życiu, to wyłonią się w nim zapewne jakieś etapy, niczym rozdziały książki: historia mojej rodziny zanim się pojawiłem, dzieciństwo, młodość, dorosłość. Czasem wspominamy niektóre okresy jako bardziej szczęśliwe od innych, ciągle poddajemy je refleksji i reinterpretacji (w czasach izolacji możemy tęsknić nawet za zatłoczonymi autobusami i narzekającymi współpracownikami). Te etapy dobrze widać, gdy przeglądamy rodzinne albumy ze zdjęciami: „tutaj rodzice się poznali, tu pojechali na wakacje, to nasz pierwszy dom i drugie urodziny synka”. Często w tych opowieściach wybrzmiewają nasze emocje i nadzieje. Warto przyjrzeć się, co mówimy o swojej przyszłości i jak konstruujemy opowieść o tym, co dopiero będzie.
Bohaterowie naszego życia
Pierwsze pytanie, jakie można sobie postawić, to: czy jestem bohaterem własnego życia? Czy to ja dzierżę jego stery, czy ono mi się raczej „przydarza”? Można to częściowo poznać po języku, którego używam w opowieściach o krokach milowych i zdarzeniach dnia codziennego: „podjąłem decyzję, postanowiłem, zrobiłem to” czy raczej „musiałem, nie miałem wyboru, tak wyszło, udało mi się”? Jest to związane z tzw. stylami atrybucyjnymi, o których pisał Martin Seligman. Możemy odnosić się częściej do tego, na co sami mamy wpływ – to tzw. wewnętrzny styl atrybucyjny („dobrze przygotowałam tę prezentację, ale nie zadbałam o szczegóły”) lub tłumaczyć to w stylu zewnętrznym – sprzyjającymi lub wrogimi okolicznościami („ten gość po prostu się uczepił”). Styl wewnętrzny sprzyja lepszemu radzeniu sobie ze stresem i częściej występuje u optymistów, styl zewnętrzny może być związany z tzw. wyuczoną bezradnością („nieważne jakbym się starał, ten konkurs i tak jest ustawiony” lub „tym razem przypadkiem mi się udało, ale i tak każdy wie, jak jest”).
Drugie pytanie brzmi, w jaką fabułę układa się ta opowieść: czy jest przygodową opowieścią, w której pokonuję ostatecznie problemy, dobrą nowiną, która świadczy o tym, że świat i Bóg są dla mnie dobrzy, czy raczej melodramatem, w którym jestem skazany na nieszczęście? Jaką opowieść sam układam? Jak ją widzą inni? Czy patrząc na historię mojego życia, mogą czuć się zbudowani, czy raczej zniechęceni? Czy moje życie jest dla nich przykładem i świadectwem? Trzecim ciekawym wątkiem jest refleksja, jacy główni bohaterowie występują w mojej opowieści. Kto miał na mnie największy wpływ? Z czyjego wsparcia korzystałem i komu mogę być wdzięczny?
Wielogłosowe „ja”
Psychologia narracyjna często wspomina o tzw. ja dialogicznym. To próba opisania nieustannego dialogu, który prowadzimy ze sobą na różnych poziomach: np. „rozmowy” ze swoim sumieniem, ze sobą czytającym ten tekst, ze mną przeżywającym różne konflikty wewnętrzne („odpocząć czy pozmywać?”, „szukać pracy czy cieszyć się tą, którą mam?”). Prowadząc dialog wewnętrzny, wyjaśniamy sobie również, dlaczego postąpiliśmy tak a nie inaczej. Na pewnym poziomie są w nas również głosy przeszłości i ważnych dla nas ludzi: nakazy rodziców („mama padłaby, gdyby zobaczyła moje brudne okna”), wspomnienia dawnych znajomych („ciekawe, co robią w tym momencie”), widok fotografii kogoś, za kim się tęskni, a nawet przywoływanie postaci filmowych („no dobrze, co zrobiłby na moim miejscu Batman?”) lub autorytetów. Niektórym może dodać otuchy takie poczucie, że w pewnym sensie nigdy nie jesteśmy sami, inni poczują od czasu do czasu zamęt i trud ostatecznej decyzji targani sprzecznymi potrzebami. Jeśli do tego dołożymy różne role życiowe (pracownika, rodzica, dobrego obywatela), które pełnimy, możemy mieć pewność, że konflikty wewnętrzne i różne opcje opowieści, jakie możemy stworzyć, będą z nami zawsze („zamknąć się w łazience, a potem rzucić to wszystko czy przemyć twarz i iść dalej z podniesioną głową?”).
Tak, to właśnie moja bajka
W dużej mierze rolą tak budowanej dialogicznej i narracyjnej tożsamości jest nieustanne opowiadanie sobie życia na nowo, by je zrozumieć i zaakceptować nasze możliwości i ograniczenia. Taka jest też rozwojowa funkcja opowieści w terapii, może być nią np. zobaczenie innej perspektywy życia swoich rodziców, choćby zaakceptowanie faktu, że starali się najbardziej jak mogli, że dali mi wszystko, co było dla nich możliwe, a mój dalszy los zależy już od tego, jak sam nim pokieruję. Rozwój polega też czasem na dostrzeżeniu innej interpretacji i perspektywy w historii o sobie, posłuchaniu tego, co mówią inni. Wtedy być może nie będzie to taka piękna historia, jak sobie wyobrażamy, ale na pewno pełniejsza.
Dzięki autorefleksji lub szczeremu wsparciu bliskich osób możemy też odkryć historie, które niekoniecznie nam sprzyjają. Czasem uporczywe trzymanie się jednej wersji historii ma swoje pułapki, bo wszystkie zdarzenia układają się w jedną całość i nie ma miejsca na inne interpretacje. Jeśli uważam, że „nie mogę odnaleźć się w żadnej pracy”, to w każdym nowym miejscu znajdę ludzi, obowiązki i sytuacje, które nie będą mi odpowiadać i udowodnią moją główną tezę. Mamy wówczas do czynienia z tzw. zniekształceniem poznawczym – fakty niepasujące do naszej teorii są odsuwane i zmieniane.
Jaki ciąg dalszy chcę napisać?
Układanie planów na przyszłość może nas mobilizować do działania, dzięki opowiadaniu historii „jak chcemy, żeby było” możemy wyobrażać sobie przyszłość i coraz bardziej się do niej zbliżać. Często w historiach o nawróceniu albo dużej zmianie życiowej widać takie odmienne perspektywy: „zrozumiałem, że nie chcę tak żyć”, „zmieniłem otoczenie”, „przestałem zajmować się”, „porzuciłem nałóg”. Poruszające mogą być także przykłady innych osób, np. Nicka Vujicica, który urodził się bez rąk i nóg, jako nastolatek przeżył depresję i próby samobójcze, ale gdy mama pokazała mu zdjęcie człowieka, który mimo niepełnosprawności żył normalnie, Nick podjął decyzję o zmianie. Dziś swoimi wystąpieniami i życiem męża i ojca czwórki dzieci inspiruje wielu ludzi. Patrząc na jego historię, naprawdę trudno jest narzekać, że mamy ciężkie życie.