Wysokie odznaczenie przyznawane przez Stolicę Apostolską ma kształt krzyża i nazwę „Pro Ecclesia et Pontifice” (Dla Kościoła i Papieża). Ustanowił je papież Leon XIII w roku 1888. Może je otrzymać zarówno duchowny, jak i świecki. Przyznawany jest na wniosek biskupa diecezjalnego przez papieża w dowód uznania dla zaangażowania w pracę na rzecz Kościoła. Wikipedia wymienia 167 Polaków, którzy otrzymali ten medal. W zeszłym roku otrzymali go m.in. założyciele Spotkań Małżeńskich Irena i Jerzy Grzybowscy. W styczniu tego roku wręczony został Piotrowi Cywińskiemu, dyrektorowi Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Półżartem
W sobotę 16 maja br. Zbigniew Nosowski – jak sam zaznaczył, półżartem – zaproponował, aby to odznaczenie przyznać Tomaszowi Sekielskiemu. Za film Zabawa w chowanego, drugi z cyklu poświęconego nadużyciom seksualnym duchownych katolickich wobec dzieci. Już całkiem poważnie Nosowski stwierdził, że Sekielski swoim dziełem wyświadcza Kościołowi wielką przysługę. Wiele wskazuje na to, że ma rację. Pytanie jednak, czy faktycznie to bracia Sekielscy powinni być głównymi narratorami w procesie zmagania się Kościoła w Polsce z problemem seksualnego wykorzystywania nieletnich przez księży. Czy oni kogoś nie zastępują, a może nawet wyręczają? O ile takie zastępstwo i wyręczanie w ogóle jest możliwe i pożądane.
Długi cień
Powyższe pytanie jest bardzo istotne. Precyzując, na czym polegać miałaby zasługa Tomasza Sekielskiego i jego brata wobec Kościoła, trzeba stwierdzić, że oni na pozór nie robią niczego nadzwyczajnego. Po prostu mówią głośno o pewnych trudnych i bolesnych sprawach, będących elementem funkcjonowania katolickiej wspólnoty wierzących w naszym kraju. Mówią głośno o tym, o czym w Kościele w Polsce wciąż się wstydliwie i tchórzliwie milczy lub co najwyżej szepcze.
To nie jest przypadłość tylko katolików mieszkających na polskiej ziemi. Jednak ostatnie lata pokazały, że da się ten stan przezwyciężyć. Wyzwanie z pozytywnym skutkiem podjęły Kościoły w różnych miejscach na świecie. Krzywda dzieci, rzucająca długi cień na ich dorosłe życie, przestaje być u nich tematem tabu. Zaczynają ją nie tylko dostrzegać, ale również o niej rozmawiać. Rozmawiać we własnym gronie. Wewnątrz Kościoła.
Ich problem
Obydwa filmy Tomasza Sekielskiego poruszają temat z pozycji zewnętrznego obserwatora. Choć pokazują członków Kościoła, to jednak sposób prezentacji nie pozostawia miejsca na wątpliwości. Tak widać te straszne sprawy, gdy patrzy się na nie spoza wspólnoty wierzących. Żeby było jasne: to nie jest zarzut ani pretensja do autora. To po prostu stwierdzenie faktu. Taka jest narracja zarówno w Tylko nie mów nikomu, jak i w Zabawie w chowanego.
Trywializując, można stwierdzić, że przesłanie obydwu filmów brzmi: „Oni mają problem”, a nie „My mamy problem”. Ani jeden, ani drugi dokument nie jest apelem „Zacznijmy o tym w naszym gronie rozmawiać”. Jeśli potraktować je jako wezwanie, to raczej brzmi ono „Zacznijcie o tym między sobą rozmawiać”. Obydwa filmy ten brak wewnętrznej rozmowy w Kościele ujawniają. Niejako przy okazji. Nie pokazują niczego nowego. Po prostu poświadczają jedną z bardzo poważnych bolączek Kościoła w Polsce, ale też w wielu miejscach na ziemskim globie – nie jesteśmy pod tym względem unikatowi.
Brak umiejętności
Brak wewnętrznej rozmowy to bolączka, która trapi Kościół nie od dziś. W Polsce doświadczamy tego dotkliwie zwłaszcza po roku 1989. Wcześniej uwarunkowania, w jakich funkcjonowała katolicka wspólnota, sprawiały, że potrzeba prowadzenia wewnątrzkościelnego dialogu nie wydawała się aż tak duża i nagląca. Jednak po zmianach, jakie nastąpiły w naszej ojczyźnie w ostatnich trzech dekadach, wielu jej nie dostrzegło i – co gorsza – nadal nie dostrzega. Z fatalnym skutkiem.
Okazuje się, że nawet jeśli podejmowane są próby rozmowy wewnątrz Kościoła w naszym kraju, to efekty odbiegają daleko od oczekiwań. Dlaczego? Ponieważ brak nam umiejętności rozmawiania. Nawet o drobnych sprawach. Jak pokazał niedawny spór o wystrój powierzonej dominikanom świątyni w Katowicach, niejednemu polskiemu katolikowi zaproszenie do rozmowy myli się z przyzwoleniem na hejt. Można tego rodzaju postawy i zachowania tłumaczyć kłopotami z umiejętnością rozmawiania w ogóle, na jakikolwiek temat. Ten brak zdolności do dialogu niszczy życie społeczne. Sprawia, że zamiast tak bardzo potrzebnej wymiany informacji i opinii na rozmaitych płaszczyznach mamy pyskówki, awantury i próby zniszczenia myślących lub postrzegających problemy inaczej.
Myślenie magiczne
Największe trudności w podejmowaniu rozmowy ujawniają się przy tematach dotyczących zła obecnego w życiu członków wspólnoty Kościoła. Tak jakby ich przemilczanie i unikanie nie tylko gwarantowało spokój sumienia, ale w jakiś tajemniczy sposób je unicestwiało. Jakby coś, o czym się nie mówi, o czym się nie rozmawia, przestawało istnieć.
To swoiste myślenie magiczne, które nie jest specyficzne tylko dla wspólnoty wierzących katolików i instytucji Kościoła. Dzieje ludzkości dowodzą, że wielokrotnie usiłowano w ten sposób pozornie rozwiązywać bardzo poważne problemy polityczne, gospodarcze, ideologiczne itp. Czasami nawet autocenzurę poszczególnych członków społeczności i nieformalne listy tematów tabu dodatkowo wzmacniano instytucjonalną kontrolą przekazu.
Była gotowość
Nie jest to żadnym usprawiedliwieniem dla członków Kościoła. Już od pierwszych chwil jego istnienia widać, że we wspólnocie wyznawców Jezusa powinno być inaczej. Chrystus sam inicjował rozmowy, gdy w gronie Jego uczniów pojawiały się problemy (np. gdy zaczęli ustalać, kto z nich jest najważniejszy). W Dziejach Apostolskich i zawartych w Nowym Testamencie Listach raz po raz pojawiają się przykłady mówienia wprost o przykrych sprawach. Klasycznym przykładem jest różnica zdań między św. Pawłem a św. Piotrem w kwestii zachowania podczas posiłków. Bolesne problemy poruszone są również w Apokalipsie św. Jana w Listach do siedmiu kościołów, które są w Azji.
Tam nie było nastawienia na przemilczanie trudnych spraw. Była gotowość do rozmowy. Było zrozumienie, że rozmowa jest niezbędna, ponieważ umożliwia nie tylko dostrzeżenie konkretnych przypadków zła, ale również poradzenia sobie z nimi.
Nie wiem jak
Wielokrotnie spotkałem się z pytaniem, dlaczego o tak strasznych i bolesnych sprawach, jak nadużycia seksualne duchownych wobec dzieci, mówią niemal wyłącznie media „zewnętrzne”. Ktoś zapytał, kiedy w katolickim czasopiśmie albo diecezjalnej radiostacji będzie można przeczytać lub usłyszeć np. historię kogoś skrzywdzonego przez księdza. To bardzo trudne pytania. Jakiś czas temu usłyszałem od szefa jednej z katolickich redakcji dramatyczne wyznanie: „Chciałbym o tym mówić, ale nie wiem jak”. Obawiał się, czy jego odbiorcy są gotowi na poruszenie takich tematów. Czy zechcą podjąć bolesną rozmowę, czy też potraktują taki materiał jak atak na Kościół (i to od wewnątrz!), jak epatowanie złem, dostarczanie argumentów „wrogom Kościoła”.
Musimy w Kościele w Polsce odzyskać umiejętność wewnętrznej rozmowy. Na każdy temat. Także o problemach raniących poszczególnych członków naszej katolickiej wspólnoty, jak i ją całą. Tej rozmowy nie da się niczym zastąpić. Nikt nas nie jest w stanie wyręczyć. Nie zrobią tego nawet najsprawniejsi dziennikarze podchodzący do tematów jako zewnętrzni obserwatorzy i w taki sposób je relacjonujący. Ci, którzy zdołają taką rozmowę w Kościele (także w kościelnych mediach) zainicjować i konsekwentnie ją prowadzić, niewątpliwie zasłużą na krzyż „Pro Ecclesia et Pontifice”. Nie półżartem. Całkiem serio.