Jakie są Ojca pierwsze odczucia po obejrzeniu Zabawy w chowanego braci Sekielskich?
– Film mnie przygnębił. Mimo że mam cały czas do czynienia z takimi sprawami i kontakt z ofiarami. Z tym przestępstwem człowiek nigdy się nie „otrzaska”. Nie jest tak, jak w filmie próbuje przekonać ks. Hajdasz, że to jakaś ludzka słabość, on się bardzo stara itd. Mamy do czynienia z racjonalizacją sprawców, ale i ze strukturalnymi brakami instytucji. Te braki dotyczą rzeczy najistotniejszej dla Kościoła – kwestii wiary.
To znaczy?
– Chętnie powtarzamy: człowiek jest drogą Kościoła. W wypowiedziach biskupa w filmie słychać co innego. Widać oczekiwanie, że to Kościół ma być drogą dla człowieka.
Jak Ojciec odbiera działanie bp. Edwarda Janiaka?
– To jest szef. Powinien reprezentować ojcowski i macierzyński rys Kościoła. Opiekować się, troszczyć, wczuwać w cierpienie dziecka. Być jak ojciec i matka. Chyba że – jak napisał w ostatnim eseju Benedykt XVI – Kościół to po prostu „aparat polityczny”, który analizuje, czy coś jest mu przydatne, czy nie. I w zależności od wyniku albo się tym interesuje, albo to „strzepuje”.
Czym więc my katolicy różnimy się od typowego aparatu politycznego?
– Nie „my katolicy”. Wspólnota Kościoła ma swój aspekt instytucjonalny. Myślę, że to jest ten głęboki rys światowości, o której mówi Benedykt XVI. Kościół upodobnił się do aparatu politycznego, który bardziej przejmuje się swoim wizerunkiem niż bezbronnym dzieckiem. Przychodzą ludzie ze skargą? Oceniam na ile to zagraża mojemu/naszemu wizerunkowi. Z tego punktu widzenia mogę się nie przejmować… Tu po prostu widać instytucję jako zwykły aparat polityczny. Taki jest odbiór.
Po filmie zaczynam się poważnie zastanawiać, na czym polega różnica między przestępcą a przestępcą-księdzem. To jest dla mnie główne pytanie.
– Przestępca wspomina w filmie swoją historię, swoje podobne doświadczenia. Mówi, że ma problem.
Pojawia się też motyw ks. Kani, który odsiaduje karę więzienia.
– Ks. Kania nie dał się poznać – ani w tym filmie, ani w poprzednim. Nie ma jego wypowiedzi czy komentarza, żeby można było mieć z nim ludzki kontakt. Ks. Hajdasz to osoba, która w rozmowie z rodzicami jednej ofiary pokazuje swoją bezradność. Tam jest jakieś wyparcie, obrona siebie. Jest też jakaś próba zrozumienia, co się z nim dzieje. To jest może punkt wyjścia do resocjalizacji? Oczywiście potrzebna jest diagnoza, czy coś się z tym zrobi, czy nic. Ale jest tam element strasznej biedy, która woła o próbę resocjalizacji.
Ja to odebrałam jako wykręt. Mam wrażenie, że sprawca przez lata sobie to poukładał i zracjonalizował.
– Ma pani rację, to może być też wykręt. Ale w z mojego doświadczenia wynika, że może być w tym element biedy. Dlatego przełożony powinien go od razu wysłać na badania. Poważnie się nim zająć.
Jeśli sprawca postrzega siebie jako ofiarę, zdejmuje z siebie odpowiedzialność.
– Znam historie ludzi, którzy nie rozumieją, dlaczego w ten sposób reinscenizują własną traumę. Nie usprawiedliwiam ks. Hajdasza. Są w nim sprzeczności. Drugą ofiarę „spuszcza po brzytwie” – dość brutalnie, zimno. Jedno i drugie zachowanie to są dwa światy. Nie chcę niczego przesądzać. Jednak przełożony, który chce mu pomóc a jednocześnie sprawić, żeby nigdy więcej nikogo nie skrzywdził, musi sprawę zbadać, by ocenić ryzyko recydywy. Tu nie było ani diagnozy, ani kuratora. Nie wiadomo, jakie jest rokowanie. Nic.
Po filmie coś się zmieni?
– Dla mnie ten film jest znacznie bardziej wymowny niż poprzedni, bo to studium przypadku. Jest niestety dość typowy. Musi się zmienić przyjęcie ofiar w Kościele, bo ono jest dalej raniące. Bywa fatalne. W diecezji kaliskiej jest dobry, empatyczny delegat. Co może zrobić, jeśli szef wcześniej wiele przesądził?