Kryzys zdrowotny przywołuje pojęcia pozornie już przebrzmiałe, archetypy, społeczne role uformowane w XIX i XX w. Frontowa terminologia mimochodem boleśnie przypomina współczesnym, że idea czerwonokrzyska wzięła początek z rozpaczy pobojowiska pod Solferino. Właśnie tam, w 1859 r., uduchowiony szwajcarski biznesmen Henri Dunant, postanowił poświęcić się koncepcji ogólnoludzkiej troski o rannych, chorych, pokrzywdzonych w katastrofach.
Szwajcar nie był jednak pionierem. Ideę z niewielkim wyprzedzeniem praktykowały już choćby dwie pielęgniarki angielskie: Florence Nightingale oraz Mary Seacole. One, razem z bohaterką Wielkiej Wojny – siostrą Edith Cavell, są do dziś w wielu miejscach świata ikonami masowej kultury. Zainspirowały tysiące następczyń i następców, również w Polsce.
Nowy pomysł na starą profesję
Każdy chory, zżyty czasowo ze szpitalnym łóżkiem, ulegając potrzebie (względnie pokusie) skorzystania z dzwonka przyzywającego pomoc medyczną, winien w duchu podziękować „pierwszej pielęgniarce nowożytnego świata” – Florence Nightingale. Osobisty alarm dostępny dla pacjenta jest bowiem bezsprzecznie jej wynalazkiem, przetestowanym w połowie XIX w. w Zakładzie Opieki dla Chorych Dam w Londynie. Nightingale przeforsowała również inne rewolucyjne rozwiązania, jak stały dostęp personelu do gorącej wody czy higieniczny sposób serwowania posiłków.
Najważniejszą reformą był jednak początek walki o nowy status społeczny pielęgniarki, opiekunki chorych. Gdy bowiem sama Florence objawiła swym nobliwym rodzicom pomysł samarytańskiej drogi życiowej, ci wpadli w popłoch i rozpacz. Wybór córki nie był ani rozważny, ani romantyczny… Pielęgniarki, nie tylko w Anglii, rekrutowały się dotąd z nizin społecznych, wnosząc do szpitali i przytułków wiele obyczajów mrocznych dzielnic wielkich miast.
Obyta ze światem, przygotowywana do życia londyńskiej śmietanki towarzyskiej dziewczyna, obmyśla zaś prawdziwy przełom w medycznym świecie. Najpierw w marzeniach, a potem w praktyce uformuje pielęgniarską „Armię Nowego Wzoru” – sięgając po analogię reform wojskowych Cromwella. A właśnie wojsko tejże odmienionej – fachowo edukowanej i moralnie zaangażowanej pielęgniarki – potrzebowało najpilniej. W 1854 r. rozpoczęła się dla Anglii wojna krymska.
Choroby i rany mocarstwa
„Na Krymie rangę bohaterów uzyskały dwie postacie – żołnierz i pielęgniarka” – napisze późniejszy biograf Florence Nightingale.
Początki wojny były tragiczne. Oddalonym od domu Brytyjczykom brakowało taborów sanitarnych, a także leków, środków uśmierzających ból, wreszcie wiader, nocników czy szpitalnej zastawy. Nightingale nie odpowiedziała na rozpaczliwy apel armii w pojedynkę – miała już wówczas grono swoich uczennic i podwładnych. Najważniejszą bitwę o życie rannych i chorych stoczyła w lazarecie Scutari w Turcji. Biograf: „To ona nauczyła oficerów i urzędników traktować prostych żołnierzy po chrześcijańsku. Już nigdy pielęgniarka nie będzie kojarzyć się nam z obrazem podpitej, rozpustnej wiedźmy”. Pielęgniarki ratowały symbolicznie honor imperium; wojskowi co prawda powstrzymali Rosjan, ale kronikarze i poeta unieśmiertelnią przecież sromotę szarży lekkiej brygady pod Bałakławą.
Splendoru monarchii nie dodał też casus pielęgniarki Mary Seacole. Jako córka Szkota i Jamajki miała ona ciemną skórę, co zamknęło jej wstęp do grona „dziewczyn Florence”. Swoje szlachetne plany Mary musiała realizować na własną rękę. Stała się pielęgniarką i markietanką pomagającą wojsku. Szeregowcy ją uwielbiali, co uratować ją miało od głodowej śmierci. Gdy bowiem rozdała już charytatywnie swój cały majątek, zrzucono się na jej wikt. Współcześnie panią Seacole honoruje się na Wyspach jako założycielkę Hotelu Britania – domu opieki dla weteranów wojennych.
Po Nightingale pozostało zaś kilka książek wspomnieniowych, pielęgniarskie podręczniki, a także wyjątkowo prestiżowy laur – Medal Florence Nightingale, przyznawany od 1912 r. najodważniejszym siostrom lub pielęgniarzom na świecie.
Czerwony Krzyż kontra Krzyż Żelazny
Przemknęło ponad pół wieku od Krymu. Płonie Europa. Paradoksalnie, samotna śmierć pielęgniarki Edith Cavell dla rozstrzygnięcia I wojny światowej będzie ważniejsza niż dramat dziesiątek tysięcy poległych i rannych w polu. Rozstrzelana siostra miłosierdzia stała się bowiem symbolem furii kajzerowskich Niemiec: rozpaliła współczucie, scementowała sojuszników, podtrzymała bojowy zapał rekrutów.
Pierwszą ofiarą konfliktu zawsze bywa prawda, stąd na plakacie alianckim z 1915 r. znajdziemy wiele propagandowych zakłamań, celowych niedomówień. Fakty są takie: Cavell zginęła w Belgii, 12 października, od kul niemieckich, ale egzekutorem nie był wcale bezwzględny, skostniały oficer z ciężkim mauzerem w dłoni, lecz wyznaczony pluton, w którym pewnie niejednemu strzelcowi ciążyło uczestnictwo w zasądzonej kaźni. Nie strzelano do kobiety rzekomo omdlałej z emocji. Edith, córka anglikańskiego pastora, wyrok śmierci przyjęła ze stoickim heroizmem, pozostawiając spowiadającemu ją amerykańskiemu kapelanowi słowa: „Wszyscy tu byli wobec mnie bardzo uprzejmi. Mówię to, stając przed obliczem Pana. Wiem, że patriotyzm to nie wszystko. Muszę być wolna od nienawiści do kogokolwiek”. Wojenna potrzeba Ententy wymagała jednak w owym czasie akcentów zdecydowanie innych. Manipulowano więc informacjami i emocjami.
Dlaczego Prusacy rozstrzelali trzecią z najsłynniejszych pielęgniarek Albionu? Dziś można już twierdzić, że trybunał wojskowy nie kłamał, uznając Edith Cavell za „wspomagającą potencjał militarny wroga”. Siostra bowiem nie tylko ofiarnie prowadziła szpital w Brukseli, ale w warunkach okupacji niemieckiej konspiracyjnie przerzucała brytyjskich ozdrowieńców na terytorium neutralnej Holandii; prawdopodobnie istniało również zadanie gromadzenia i dostarczania informacji dla brytyjskiego wywiadu. Smutny koniec życia Cavell byłby zatem podobny do epilogu choćby sławnej Maty Hari – z zastrzeżeniem, iż rozstrzelana przez Francuzów tancerka szpieg nie korzystała z immunitetu i swoistego nimbu Czerwonego Krzyża.
Ostatecznie dla Niemców surowe „ukaranie” niepokornej Brytyjki okazało się błędem porównywalnym jedynie do pirackiego zatopienia statku Lusitania
Super-Polki
Książka, która przed 15 laty ukazała się nakładem mazowieckiego oddziału PCK to unikat. Wielka szkoda, że nie stała się dotąd wydaniem masowym. Jej autor, weteran powstania warszawskiego, zebrał w jednym opracowaniu biogramy polskich pielęgniarek odznaczonych wspomnianym Medalem Florence Nightingale. To dramatyczna historia Polski w pielęgniarskim kitlu. Kilka dowodów:
Hrabina Maria Tarnowska w czasie zmagań z bolszewikami tworzy od podstaw konne oddziały sanitarne, do których mobilizuje także ochotników z arystokratycznych domów. Wszyscy solidarnie ryzykują życiem. W następnej wojnie hrabina wspomaga placówkę PCK na terenie getta żydowskiego, a po upadku powstania warszawskiego ratuje depozyt pół miliona dolarów dowództwa Armii Krajowej.
Zofia Szlenkier cały rodzinny majątek przeznacza na budowę szpitala pediatrycznego.
Anna Rydel, bazując na światowych doświadczeniach, opracowuje rodzimy system kształcenia „białego personelu”. Komuniści odbiorą jej cynicznie szkołę pielęgniarską.
Irena Kowalska walczy z epidemią tyfusu wśród „tułaczych dzieci” towarzyszących Armii Andersa. Sama pielęgniarka cierpi głód – waży 37 kilogramów.
Wanda Osowska doświadczy tortur kolejno w piwnicach NKWD i Gestapo. W obozie na Majdanku wybłaga łóżko gipsowe dla sparaliżowanej więźniarki z Belgii, która cudem przetrwa wojnę.
Medalem Florence Nightingale do dziś uhonorowano 102 polskie pielęgniarki.