Logo PCK to czerwony krzyż złożony z pięciu kwadratów. Co one symbolizują?
– Znak Czerwonego Krzyża jest odwrotnością flagi Szwajcarii. Wynika to z faktu, że założycielem był Szwajcar, Henry Dunant, nasz patron. W 1859 r. przejeżdżając przez Solferino, po wielkiej bitwie, w której zginęło prawie 40 tys. żołnierzy różnych narodowości (armia austriacka walczyła z francusko-włoską), był porażony skalą cierpienia. Nikt rannym nie udzielał pomocy. Więc on, kupiec, człowiek biznesu, zaczął spontanicznie organizować ludność wiejską i zakładać prowizoryczne szpitaliki. Ratować tych, których można było i grzebać poległych.
Widzę przed sobą Samarytanina z przypowieści Jezusa, który przejeżdżał – być może także spiesząc się gdzieś w interesach – obok pobitego Żyda. Współczucie nie pozwala mu minąć go obojętnie…
– Dokładnie tak. Legenda głosi, że aby oznakować miejsca, w których udzielano pomocy żołnierzom, krwią malowano krzyż na białych prześcieradłach. I tak zostało. Znakowano w ten sposób miejsca prymitywnych punktów pomocy. Pomaganie stało się obsesją Dunanta. Napisał książkę Wspomnienie spod Solferino i całe swoje życie poświęcił urzeczywistnianiu tej idei. Napisał, że musi powstać jedna organizacja, która będzie niosła pomoc na frontach wojen, bez względu na to, jakich potrzebujące osoby są narodowości, wyznań i po której stronie konfliktu się znajdują. Tak się zrodziła idea Czerwonego Krzyża.
Zaangażował potem czterech znanych obywateli Genewy – Gustave’a Moyniera, gen. Guillaume’a Henriego Dufoura, dr. Louisa Appia i dr. Théodore’a Maunoira – i tak powstał Komitet Pięciu, który utworzył Międzynarodowy Komitet Pomocy Rannym. Ten z kolei przekształcił się nieco później w Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża. Idea się rozrastała. Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża podjął starania, by przekonać rządy państw o konieczności zapewnienia pomocy i ochrony rannym żołnierzom i osobom świadczącym tę pomoc. Starania te doprowadziły do przyjęcia w 1864 r. traktatu międzynarodowego zwanego konwencją genewską o „polepszeniu losu rannych w armiach czynnych”. W ten powstały zręby prawa humanitarnego.
Jak należy traktować jeńców…
– I każdy kraj, który podpisywał tę konwencję, przystępował do ruchu Czerwonego Krzyża. Polska przystąpiła do niego 19 stycznia 1919 r. Wcześniej nie mogła, bo nie było samodzielnego państwa i rządu, który mógłby ją podpisać w imieniu Polaków.
W tym roku obchodzimy stulecie PCK. Działacie w czasach pokoju, codziennie realizując jednak siedem wartości, które są fundamentem ruchu: powszechność, bezstronność, neutralność, niezależność, dobrowolność, jedność, humanitaryzm.
– Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża (MKCK) to pewna struktura, która jest obecna na froncie tam, gdzie toczy się konflikt zbrojny. Podstawowym jej zadaniem jest ochrona i pomaganie cywilnym i wojskowym ofiarom konfliktów zbrojnych i zamieszek wewnętrznych na zasadzie całkowitej neutralności i bezstronności. Oprócz prowadzenia działalności w zakresie ochrony i pomocy ofiarom wojny, jest również promotorem i strażnikiem międzynarodowego prawa humanitarnego. W ten chwili na przykład MKCK prowadzi działania w Syrii, Iraku, Somalii i Jemenie. W strukturach MKCK pracują także Polacy, np. szefem komunikacji MKCK w Syrii jest Polak, Paweł Krzysiek.
Strukturą równoległą jest federacja zrzeszająca stowarzyszenia krajowe, których jest 191 na całym świecie, w tym nasze. Powstała ona po I wojnie światowej z inicjatywy Amerykanów. Uznali, że kiedy są wojny, jesteśmy bardzo potrzebni, ale zniszczenia po wojnie są tak ogromne, że Czerwony Krzyż powinien się włączyć w pomoc też później. Są też klęski żywiołowe, nawałnice, bieda, szerzą się epidemie. To pole dla nas. Powołanie federacji miało na celu ułatwianie wzajemnych kontaktów i współpracy, koordynowanie działalności w różnych dziedzinach, inicjowanie nowych form pracy, wymianę doświadczeń.
Czyli macie co robić do końca świata.
– Międzynarodowy Czerwony Krzyż angażuje nas we wszystkie akcje humanitarne i konflikty zbrojne, w których pomaga. Zrzeszenie wszystkich stowarzyszeń krajowych działa w czasach pokoju. Wspieramy się – np. konwojami humanitarnymi. Jeżeli są zbiórki na rzecz ofiar kataklizmów, tsunami, nawałnic czy trzęsienia ziemi, to uczestniczymy w nich wspólnie.
Na co dzień zajmujemy się natomiast pomocą społeczną i socjalną, działalnością medyczną. Jednym z głównych naszych zadań sto lat temu było przygotowanie ludności na wypadek wojny: szkolenie pielęgniarek, personelu medycznego. Do dziś jednym z filarów jest nauka pierwszej pomocy i ratownictwo. W okresie międzywojennym, w związku z rozwojem transfuzjologii, Czerwonemu Krzyżowi powierzono organizację ruchu honorowego krwiodawstwa. Zrzeszamy największą liczbę krwiodawców. Zadań jest ogromnie dużo.
Organizacji charytatywnych jest w Polsce sporo, a te duże mają swoją specyfikę, choć robią różne rzeczy. PAH kojarzy się z pomocą humanitarną i studniami w Sudanie, Szlachetna Paczka z prezentami, WOŚP z medialną zbiórką pieniędzy, także na rzecz ratownictwa medycznego…
– Na wzór PCK…
Czy z tak wspaniałą tradycją nie rozdrobniliście się trochę?
– Takie mamy korzenie. Kiedyś była to jedyna organizacja i musiała rozwiązywać wszystkie problemy. Zajmowała się oświatą zdrowotną, szkoleniem kobiet na wsiach, kursami medycznymi, szczepieniami, organizowaniem ochronek dla dzieci, przygotowaniem do pracy pielęgniarek, itd. PCK prowadził szpitale, kuchnie dla bezdomnych. Dziś zajmują się tym ministerstwa zdrowia i polityki społecznej. Nas najbardziej ludzie kojarzą z honorowymi krwiodawcami i z siostrami PCK, które sprawują usługi opiekuńcze nad chorym w domu.
I z pojemnikami na odzież stojącymi na osiedlach. Nie są zbyt atrakcyjne.
– Zawsze zajmowaliśmy się pracą i naprawdę nie mamy czasu na to, żeby się promować (śmiech). Kiedyś PCK był finansowany z budżetu państwa, a teraz jesteśmy jedną z dziesiątków tysięcy organizacji w kraju. Tak samo jak one walczymy o środki na realizację zadań. Nie dostajemy żadnych dotacji tylko dlatego, że jesteśmy organizacją najstarszą i największą.
Projekty, granty?
– I sponsorzy. Tylko w Małopolsce zatrudniamy 560 osób. Utrzymanie takiego zatrudnienia nie jest łatwe.
Jaki macie oficjalnie status prawny?
– Cały nasz ruch opiera się na członkostwie i wolontariacie, z możliwością zatrudniania pracowników. Jesteśmy stowarzyszeniem. Ale też jedyną polską organizacją, która ma swoją własną ustawę. Ustawa o Polskim Czerwonym Krzyżu z 1964 r. jest od dawna przygotowywana do nowelizacji. Jest bardzo krótka i we wszystkim, co nie jest w niej zawarte, stosuje się prawo o stowarzyszeniach. To przywilej. Jednak za PRL-u zabrano nam cały majątek. Mieliśmy 11 stacji honorowego krwiodawstwa w kraju, kilkadziesiąt stacji pogotowia ratunkowego, szpitale, sanatoria, szkoły pielęgniarstwa. Nigdy ich nie odzyskaliśmy. Przykładem jest sanatorium w Rabce, po II wojnie światowej rozbudowane przez doktora Szebestę, człowieka Czerwonego Krzyża i uczestnika katyńskiej komisji technicznej. Fundusze pochodziły z cegiełek rozprowadzanych przez PCK. Po wybudowaniu przekazano je Ministerstwu Zdrowia. Potem nazwano je imieniem Wincentego Pstrowskiego. Dziś tyle zostało z pamięci o nas, że nosi imię doktora Szebesty. Piękny, ogromny kompleks budynków, niestety nienależący do nas.
Wspomniała Pani o komisji katyńskiej. Rozmawiamy w historycznym budynku przy ul. Studenckiej w Krakowie, który ma swoje tajemnice związane także z Katyniem. O co chodzi z tą skrzynią katyńską i pocztą harcerską z czasów wojny?
– Kamienica została kupiona w 1938 r. od rodziny Sławomira Odrzywolskiego, znanego architekta i konserwatora zabytków. Jesteśmy tu nieprzerwanie od 80 lat. W czasie wojny to był obszar Generalnej Guberni. W Krakowie pomagaliśmy więźniom na Montelupich, w Oświęcimiu. Harcerze – a zarazem członkowie PCK – przenosili pocztę między rodzinami a osobami wywożonymi do więzień i obozów. Co roku 25 kwietnia odbywa się u nas zbiórka harcerzy kombatantów. Jest Apel Poległych i wspominamy komendanta Szarych Szeregów w Krakowie Seweryna Udzielę, który tu właśnie został aresztowany, a potem stracony. To on dowodził „armią” młodych ludzi, którzy z narażeniem własnego życia te listy przenosili.
A skrzynia katyńska?
– W 1943 r. Niemcy zgłosili MKCK dokonanie mordu na polskich oficerach i odkryte groby. Równocześnie zażądali od PCK wysłania swoich przedstawicieli do Katynia. Powołana do tego celu komisja techniczna była formowana z przedstawicieli Warszawy i, głównie, Krakowa. Był w niej m.in. dr Szebesta, zapomniany bohater dr Wodziński z Tarnowa, ks. Jasiński wskazany przez kard. Sapiehę. W Katyniu dokonywali ekshumacji, wyjmowali zwłoki z dołów śmierci i je opisywali.
PCK był w potrzasku, rozgrywany pomiędzy ZSRR i Niemcami. Kazimierz Skarżyński, sekretarz generalny PCK w czasie wojny, był głównodowodzącym tej komisji. To on napisał pierwszy raport znany jako „Raport Poufny PCK”, który wysłał do Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża do Genewy.
Zgodny z prawdą, bo pokazujący mordy polskich oficerów jako zbrodnię NKWD.
– Rzeczy z Katynia przywiezione zostały przez Niemców do Krakowa w czasie okupacji. Hitlerowcy urządzili wystawę tych rzeczy w Krakowie w 1943 r. Dotarły w pięciu skrzyniach. Potem skrzynie wyjechały z jakimś transportem, ale nie wiemy, czy wszystkie. IPN prowadził śledztwo na temat dwóch skrzyń katyńskich, które zostały wykradzione przez oddział AK z udziałem przedstawicieli PCK i zakopane na podwórku naszej kamienicy. Byli świadkowie, którzy po latach tę historię opowiedzieli.
Jesteśmy po wstępnym przeszukaniu podwórka, ale po wojnie były tu remonty, przywózki gruzu na nierówny teren; postawiono nowe budynki. Przygotowujemy się do renowacji całego ogrodu i wtedy będziemy sprawdzać georadarami, czy ta ziemia kryje jakieś tajemnice. Istnieje też hipoteza, że skrzynie zostały wykopane, przeniesione w inne miejsce i już ich tu nie ma. Chcemy to potwierdzić obiektywnymi badaniami.
Bycie ekspertem pomiędzy dwoma totalitaryzmami musiało być bardzo trudne, jeśli kierujecie się neutralnością.
– Skarżyński w sprawozdaniu opisuje, że trzymał dyscyplinę wśród personelu, z którym był w Katyniu. Zawsze wychodzili razem, siadali razem do posiłków. Nigdy nie pozwalali się fotografować ani ze stroną sowiecką, ani ze stroną niemiecką. Z nikim. Mieli pełną świadomość dramatu, którego są świadkami. On się przełożył na ich życie prywatne. Wszyscy ci ludzie po wojnie byli poszukiwani listami gończymi przez komunistyczne władze. Uciekali z kraju. Posiadali wiedzę, która była zakazana i niebezpieczna dla ustroju.
Właśnie sobie uświadomiłam, co najbardziej was różni od innych organizacji. Podobnie jak Caritas macie rozpoznawalną markę, a nowe organizacje pozarządowe – rozpoznawalnych liderów. Wy nie macie konkretnej twarzy, imienia i nazwiska, z którą ludzie mogą się utożsamiać.
– Bo jesteśmy stowarzyszeniem, a nie fundacją. Liderzy u nas się zmieniają, są kadencyjni. Wielka Orkiestra Jurka Owsiaka jest jego fundacją.
Jeśli chodzi o Owsiaka, przeglądałam kilka dni temu jego książkę z 2017 r. Słowem odmienianym przez wszystkie przypadki jest „przygoda”. Zachęca do „przygody pomagania”.
– Przemiany społeczne sprawiły, że mamy czas wolontariatu akcyjnego. Stąd sukcesy WOŚP, Szlachetnej Paczki itd. Łatwo jest porwać młodzież na wielkie emocje, ale na krótko. Nam jest potrzebny wolontariat stały i stabilny. Pomoc osobie samotnej nie jest potrzebna raz w roku, tylko sukcesywnie i regularnie.
Jak ze swoją neutralnością odnajdujecie się w dziwnej rywalizacji na rekordy pomocowe?
– My nie rywalizujemy. Powiem szczerze, że nawet nie wiem jakie rekordy bije WOŚP. Zarządzanie tak dużą organizacją musi uwzględniać odnoszenie się do wskaźników. Wiem, ile zrobiliśmy paczek świątecznych, ilu mamy rocznie oddanych litrów krwi itp. Żeby zapewnić rozwój, musimy to wiedzieć. Odnosimy się do potrzeb i naszych diagnoz, a nie do tego, co robią inni. Nie ścigamy się.
PCK miał lidera na początku. Gdyby nie książę Paweł Sapieha, rodzony brat biskupa Adama Sapiehy (od 1926 r. arcybiskupa i metropolity krakowskiego, od 1946 r. kardynała), rzeczywistość wyglądałaby inaczej.
– Był absolutnie nieoceniony.
Jak to się stało, że po odzyskaniu niepodległości doprowadził do powstania jednego Polskiego Czerwonego Krzyża?
– Trudno powiedzieć, że to on doprowadził. Został pierwszym prezesem. Był urzędnikiem austriackim i prowadził czerwonokrzyską organizację na terenie Galicji z ramienia Austro-Węgier. Zanim powstało Polskie Towarzystwo Czerwonego Krzyża, bo taka była pierwsza nazwa, na terenie kraju działały organizacje inspirujące się tymi ideałami. Nie było jednej narodowej. W Galicji były największe swobody pod zaborami, największa możliwość działania, więc tych organizacji było co najmniej kilka. Jedną z największych było Towarzystwo Dam i Kawalerów Czerwonego Krzyża z siedzibą we Lwowie, które potem się przekształciło w Galicyjski Czerwony Krzyż. Jak wybuchła I wojna światowa książę Paweł musiał opuścić swój majątek w Siedliskach i przyjechał do brata do Krakowa. Tu powstało drugie biuro Czerwonego Krzyża i bardzo dużo się działo. Sądząc po kronikach i gazetach z tego okresu skala działania Galicyjskiego Czerwonego Krzyża pod wodzą księcia Pawła była ogromna. Mnóstwo wydarzeń, bale, kwesty… Mamy z kogo czerpać wzorce. I wojna światowa była niezwykłym sprawdzianem dla nich. W Krakowie powstała Dworcowa Stacja Opatrunkowa.
Ważna jest postać Marii Magdaleny Epstein, późniejszej dominikanki, która działała w strukturach Czerwonego Krzyża i tę Stację prowadziła. Przyjmowali tu transporty rannych żołnierzy, zwożonych z frontu, opatrywanych i rozsyłanych gdzieś do dworów, gdzie dochodzili do zdrowia. Była to ogromna praca.
W Rzymie toczy się proces beatyfikacyjny siostry Epstein. W warunkach wojny większość polskich organizacji charytatywnych nie dałaby sobie rady. Wy macie z kolei zapomnianych bohaterów, jak dr Józef Bellert, lekarz naczelny PCK w 1945 r., który zorganizował szpital wolontariacki w Auschwitz, ratując życie ponad 4,5 tys. więźniów już po wyzwoleniu obozu – tych, którzy byli w tak strasznym stanie, że nie mogli go opuścić.
– Tak. W czasie wojny szpitali było wiele, choć nie wszystkie oznaczone czerwonym krzyżem były nasze. Nie każdy szpital używający znaku czerwonego krzyża był prowadzony przez PCK. Czerwony krzyż na białym tle to znak ochronny. Znaku czerwonego krzyża w formie ochronnej używa się zawsze do oznaczenia miejsca, które nie może być atakowane. Ale szpital w Auschwitz był szpitalem Polskiego Czerwonego Krzyża.
Współpraca braci Sapiehów musiała być silna, bo przecież biskup został pierwszym w historii laureatem Nagrody im. Anny i Erazma Jerzmanowskich w 1915 r., właśnie za pomoc humanitarną. Pieniądze z niej przeznaczył na stworzenie kolumn sanitarnych i ochronę przed epidemiami. Pisałam o tym trzy lata temu, nie mając świadomości, że ma to związek z PCK!
– W Krakowie działał Książęco-Biskupi Komitet Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny (KPK), powołany przez biskupa. Trudno powiedzieć, co było działalnością tylko Czerwonego Krzyża, a co – KPK. Reagowali równocześnie na to samo. Choć zasługi trzeba też oddać innej organizacji, jaką był Samarytanin Polski. W nazwie nie miała „czerwonego krzyża” ale kierowała się tymi samymi ideałami. Po odzyskaniu państwowości to ona zawnioskowała i zwołała w Warszawie naradę wszystkich organizacji czerwonokrzyskich na ziemiach polskich. I właśnie wtedy, 18 i 19 stycznia 1919 r., odbywało się pod patronatem Heleny Paderewskiej, żony kompozytora i premiera Ignacego Paderewskiego, zgromadzenie tych organizacji i podjęto wspólną decyzję o zjednoczeniu. Narodowe stowarzyszenie mogło być partnerem dla Międzynarodowego Komitetu. Książę Paweł był największym autorytetem i powierzono mu potem funkcję prezesa.
Zastanawiam się, czy można Was nazwać swoistym szpitalem polowym w czasach pokoju? Papież Franciszek mówi, że Kościół ma być szpitalem polowym dla zranionych duchowo. Widzę tu cenną analogię, bo „szpital polowy” w Waszym wykonaniu ma pole do pracy wcale nie tylko podczas wojny.
– Misją Polskiego Czerwonego Krzyża jest zapobieganie ludzkim cierpieniom i łagodzenie ich skutków oraz ochrona ludzkiej godności, bez jakiejkolwiek dyskryminacji na tle narodowości, rasy, płci, przekonań religijnych lub politycznych. Tak mówi nasz Statut. Staramy się być temu wierni. W okresie międzywojennym nasza organizacja posługiwała się także hasłem „Ci, którzy kochają, dla tych, którzy cierpią”. Myślę, że jest to sedno naszej obecności od stu lat.