Bardzo zaskoczył mnie wynik sondażu wykonanego parę dni temu, tuż przed kolejnym poluzowaniem restrykcji związanych z koronawirusem. Polacy odpowiadali w nim na pytanie, które ze sfer życia powinny zostać odmrożone najszybciej. Pierwsze miejsce (67 proc. odpowiedzi) zajęły salony fryzjerskie i kosmetyczne. Na drugim (54 proc. wskazań) znalazły się prywatne gabinety lekarskie, później szkoły, przedszkola, żłobki, restauracje i bary, siłownie i obiekty treningowe. Kościoły znalazły się na szóstym miejscu (ich odmrożenie za ważne uznało 14 proc. respondentów). Dalsze miejsca zajęły kina, teatry, koncerty, zgromadzenia publiczne i manifestacje czy dyskoteki.
Do sondaży należy oczywiście podchodzić z ostrożnością, wpływ na wyniki ma mnóstwo chwilowych czynników, emocji itd. Niemniej załóżmy na użytek tych krótkich rozważań, że to badanie można potraktować jako swoistą fotografię priorytetów zmęczonego lockdownem polskiego społeczeństwa. Najbardziej brakuje mu fryzjera i kosmetyczki. Rząd zresztą posłuchał suwerena i od tego dnia – pod warunkiem zachowania szczególnych środków ostrożności, zezwolił na otwarcie ich salonów. Otwarto też restauracje, szkoły wciąż jednak pozostają zamknięte, jedynie dla młodszych dzieci, których rodzice chcą wrócić do pracy, prowadzone będą zajęcia opiekuńcze.
To znamienne, że potrzeby religijne znajdują się tak nisko w tej stawce. Czyżby chodzenie do kościoła stało się dla ludzi takim samym luksusem jak wizyta w teatrze czy udział w manifestacji politycznej? Wiadomo, przyszły ciężkie czasy, o wyrafinowanej rozrywce w teatrze będziemy myśleli dopiero, jak zaspokoimy bardziej fundamentalne potrzeby. Okazuje się jednak, że potrzeby kosmetyczne czy nawet wizyta na siłowni, jest dla wielu Polaków znacznie ważniejsza niż możliwość uczestnictwa na żywo w nabożeństwie religijnym. To pokazuje, jak bardzo zmieniło się polskie społeczeństwo, jak potrzeby konsumpcyjne (o otwarcie galerii handlowych nie pytano, bo rząd otworzył je już wcześniej) stały się najważniejsze. Potrzeby religijne czy kulturalne zeszły na dalszy plan, ważne są dla kilkunastu procent badanych, ale nie są już potrzebą odczuwaną przez masę.
Myślę, że to prawda, z którą musimy się zmierzyć my wszyscy, którzy czujemy się związani z Kościołem. Nie, to przecież nie tylko odpowiedzialność hierarchów, biskupów i dziekanów, ale nas wszystkich, którzy nazywamy się Kościołem. Przecież powinno być inaczej, na ogół w czasie epidemii, trudnych czasów, ucisku, następował powrót do wiary. W ostatnich dekadach polskie Kościoły były najbardziej pełne podczas stanu wojennego, co pokazuje, że tam właśnie podczas komunistycznych represji szukaliśmy wsparcia. Dlaczego niepokój związany z koronawirusem nie wywołał takich pragnień? A może ci, którzy potrzebowali religii, przyzwyczaili się do tego, że Mszę można obejrzeć na kanapie bez wychodzenia z domu?
Dość powiedzieć, że to niepokojący prognostyk. A ci, którzy ostrzegali, że po szczycie epidemii koronawirusa życie kościelne nie wróci wcale do stanu wcześniejszego, że kościoły wcale na powrót nie będą się zapełniać wiernymi, mogli mieć rację.