Logo Przewdonik Katolicki

Niezdrowe nierówności

Piotr Wójcik
Członkowie National Nurses United zgromadzili się naprzeciw Białego Domu, aby uhonorować pracowników opieki zdrowotnej, którzy zmarli z powodu COVID-19, 7 maja 2020 r. fot. Stefani Reynolds/PAP

Jednym z największych sojuszników koronawirusa jest rozwarstwienie ekonomiczne. Gdyby dochody w krajach rozwiniętych były rozłożone równiej, walka z epidemią byłaby łatwiejsza.

Nierówności ekonomiczne wielu zwolennikom liberalnego podejścia do ekonomii jawią się jako naturalne zjawisko, wynikające z różnic w talencie oraz mentalności występujących między ludźmi. Jeśli więc są one efektem swobodnej konkurencji wolnych obywateli w gospodarce rynkowej, a nie politycznych lub rodzinnych układów, to nie są one ani niesprawiedliwe, ani nawet szkodliwe. Walka z nierównościami, według tej optyki, jest w najlepszym razie szlachetnym lecz bezsensownym dążeniem do zrównania czegoś, czego zrównać się nie da, a w najgorszym – przejawem zwyczajnej zawiści i zazdrości.
Prawda jest jednak inna. Walka z nierównościami ekonomicznymi to dbałość o lepszy standard życia dla wszystkich, także dla tych zamożnych. Wysokie nierówności ekonomiczne wpływają na wszystkie obszary życia społecznego, zatruwając je w różny sposób i sprawiając, że także ci z wysokimi dochodami na nich tracą. Pandemia koronawirusa pokazała to dobitnie. W wielu krajach świata rozwarstwienie ekonomiczne stało się akceleratorem epidemii, która miałaby mniejszą skalę, gdyby wiele grup społecznych nie zostało wystawionych poza nawias.

Z dołu do góry
Singapur przez wiele tygodni był pokazywany jako przykład kraju, który doskonale radzi sobie z epidemią bez wdrożenia rygorystycznych obostrzeń oraz zamknięcia gospodarki. Początkowo epidemia była głównie związana z obywatelami, którzy przyjeżdżali z zagranicy, przede wszystkim z Chin. Wprowadzono więc tam system, który miał wyłapywać osoby zakażone i odizolowywać je od pozostałych obywateli. Wdrożono aplikację, która śledziła kontakty społeczne, a dzięki pochodzących z niej informacjom odseparowywano chorych lub podejrzanych o zakażenie, kierując ich na kwarantanny. Izolacja społeczna była tam efektem jedynie zaleceń, a nie twardych obostrzeń. Gdy wydawało się, że ten 5-milionowy kraj poradził sobie z epidemią, na początku kwietnia nastąpił zwrot. Nagle liczba zakażonych zaczęła szybko rosnąć. W ciągu pierwszych dwóch tygodni kwietnia wzrosła ona aż o 325 proc.
Okazało się, że powstało drugie ognisko epidemii wśród pracowników niewykwalifikowanych, pochodzących najczęściej z biedniejszych krajów Azji. W bogatym Singapurze żyli oni często w koszmarnych warunkach, zamieszkując hotele robotnicze o niezwykle niskim standardzie sanitarnym. Zamieszkiwali oni niejednokrotnie jeden lokal w kilkanaście osób, zarażając się nawzajem. Roznoszenie wirusa mogło mieć miejsce także podczas transportu robotników do pracy, gdy jechali oni na miejsce stłoczeni w niewielkich ciężarówkach. Pracownicy ci szybko zaczęli zarażać także swoich kierowników, a ci roznosili chorobę dalej.
Singapur musiał więc wprowadzić większe obostrzenia. Zakazano wychodzenia z domu poza nielicznymi wyjątkami, a także zamknięto szkoły, uniwersytety oraz wiele przedsiębiorstw. W ten sposób fatalne warunki życiowe jednej z wykluczonych grup społecznych wpłynęły na życie wszystkich mieszkańców półwyspu, który należy przecież do najbardziej rozwiniętych krajów świata.

Strach przed bankructwem
Jednym z najbardziej dotkniętych epidemią krajów świata są Stany Zjednoczone, w których zanotowano najwięcej na świecie przypadków choroby COVID-19. Liczba zakażonych koronawirusem zbliża się tam do 1,5 mln, a liczba zgonów do 100  tys. (stan na 13 maja). Dlaczego jeden z najbogatszych krajów świata został tak mocno dotknięty epidemią? Ma to związek z bardzo nierównym dostępem do służby zdrowia. Opieka medyczna w USA jest sprywatyzowana, nie ma także powszechnego, publicznego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Przed epidemią 22 mln Amerykanów nie miało ubezpieczenia zdrowotnego, więc za wszelkie usługi medyczne musieli oni płacić z własnej kieszeni, tymczasem amerykańska służba zdrowia należy do najdroższych na świecie. Na początku epidemii musieli oni płacić także za test na koronawirusa, a rachunki za to sięgały tysięcy dolarów.
Także ubezpieczeni Amerykanie muszą płacić za część świadczeń, gdyż ubezpieczenie nie pokrywa wszystkich procedur medycznych. Jak wyliczyli autorzy artykułu opublikowanego na łamach „British Medical Journal”, 45 proc. obywateli USA w wieku 19–64 lata ma ubezpieczenie zdrowotne nieadekwatne do potrzeb. Rezygnują więc nie tylko z wielu niezbędnych procedur medycznych, ale nawet ze zwykłego pójścia do lekarza, obawiając się konieczności poniesienia dodatkowych wydatków. W USA prawie połowa bankructw konsumenckich jest spowodowana wydatkami na opiekę zdrowotną, które przerosły możliwości gospodarstwa domowego.
Według autorów artykułu to właśnie strach przed takimi wydatkami sprawia, że wielu Amerykanów z niższych grup społecznych nie zgłasza się do lekarzy, mając objawy choroby COVID-19. Nie są więc izolowani i przenoszą choroby na członków swoich rodzin, a nawet współpracowników. W USA brak jest też płatnego zwolnienia chorobowego, więc wielu pracowników chodzi do pracy podczas choroby, by nie stracić dochodów. Gdyby za Oceanem istniało powszechne ubezpieczenie zdrowotne, a także płatne zwolnienie chorobowe, system wyłapywania chorych na COVID-19 byłby mniej dziurawy, a izolacja społeczna przebiegałaby sprawniej. Niestety, tych rozwiązań tam nie wprowadzono, więc mniej zamożni obywatele stali się niewykrytymi roznosicielami nowej choroby.

Wirus nie taki egalitarny
Na początku epidemii twierdzono, że koronawirus jest niezwykle egalitarny, gdyż dotyka wszystkich grup społecznych. W pierwszej fazie pandemii dotykał wręcz w większym stopniu klas wyższych, gdyż to one podróżowały za granicę. Zachorował m.in. słynny aktor Tom Hanks, a zmarł prezes jednego z portugalskich banków. Im dłużej trwała epidemia, tym wyraźniejsze się stało, że to dolne warstwy społeczne są szczególnie narażone zarówno na zakażenie, jak i zgon.
Brytyjski Urząd Statystyczny zbadał 2,5 tys. zakażeń, by prześledzić, które grupy społeczne są szczególnie narażone na śmierć z powodu koronawirusa. Wskaźnik zgonów wśród mężczyzn wyniósł 9,9 w przeliczeniu na 100 tys. przypadków i był niemal dwukrotnie wyższy od wskaźnika zgonów wśród kobiet (5,2). Jednak szczególnie drastyczne różnice widać w poszczególnych profesjach. Wskaźnik śmiertelności z powodu koronawirusa wśród pracowników niewykwalifikowanych płci męskiej wyniósł aż 21,4 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców, tymczasem wśród pracowników wysoko wykwalifikowanych jedynie 5,6. Najbardziej narażeni na śmierć byli pracownicy ochrony, wśród których wskaźnik śmiertelności wyniósł 45,7. Wśród brytyjskich taksówkarzy oraz kierowców autobusów wskaźnik śmiertelności na COVID-19 to 36,4, natomiast wśród kucharzy 35,9.
Wysokie nierówności sprzyjają więc roznoszeniu się wirusa w całym społeczeństwie. Choć to grupy najmniej zamożne są szczególnie narażone na powikłania zdrowotne w jego wyniku, to koszty ponoszą wszyscy – chociażby z powodu większych wydatków budżetowych czy zamknięcia gospodarek i zamrożenia życia społecznego. Co gorsza, pandemia może jeszcze nierówności ekonomiczne zwiększyć. Tak uważa czterech autorów artykułu opublikowanego na portalu voxeu.org. Według nich pandemia w ciągu pięciu lat może zwiększyć wskaźnik Giniego nawet o 2 punkty, co w Polsce oznaczałoby wzrost nierówności o ponad 7 proc. Autorzy oszacowali to na podstawie analizy wpływu wcześniejszych pandemii takich wirusów jak SARS-1, H1N1, MERS czy Ebola. Wirusy wraz z rozwarstwieniem tworzą więc swoiste perpetuum mobile: nierówności sprzyjają epidemiom, a epidemie sprzyjają zwiększaniu się nierówności. Oby obecna pandemia uświadomiła wszystkim, że zdrowie publiczne nie zależy jedynie od sprawności służby zdrowia, ale od ogólnych warunków życiowych całego społeczeństwa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki