Logo Przewdonik Katolicki

Pandemia śmierci

Piotr Wójcik
Transport ciał zmarłych pacjentów ze Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, 24 października br. fot. Leszek Szymański/PAP

Liczba wydanych aktów zgonu w październiku była o jedną trzecią wyższa niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. To nie tylko efekt pandemii COVID-19, ale też ukrytych kosztów zamrożenia służby zdrowia.

Dane z Rejestru Stanu Cywilnego pokazujące liczbę wydawanych aktów zgonu w październiku 2020 r. są wręcz zdumiewające. Przez większość tego roku liczba zgonów w Polsce bardzo przypominała analogiczny okres z poprzednich 12 miesięcy, a nawet była nieco niższa. Podczas zimowych miesięcy umierało w Polsce około 8,5 tys. osób tygodniowo, choć w 2019 było ich przeciętnie około 9 tys. To efekt m.in. bardzo ciepłej zimy. W kolejnych miesiącach umierało po około 7,5 tys. Polek i Polaków, czyli niemalże tyle samo co w 2019. I około 7 proc. więcej, niż wynosiła średnia z lat 2010–2019 (wyliczenia za portalem Money.pl).
Jednak w październiku nastąpiło coś, czego nikt się nie spodziewał. Liczba zgonów w Polsce wystrzeliła do nienotowanych wcześniej poziomów. W 40. tygodniu tego roku zmarło 8,4 tys. Polaków, a w kolejnym tygodniu już 9,2 tys. A więc o 16 proc. więcej niż w roku poprzednim i 21 proc. więcej niż przeciętnie w ostatniej dekadzie. W 42. tygodniu bieżącego roku wystawiono aż 10,2 tys. aktów zgonu w Polsce. To oznacza, że zmarło wtedy 31 proc. osób więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego i 34 proc. więcej niż średnio w ostatniej dekadzie. W ostatnich dwóch tygodniach października umierało już tygodniowo ponad 12 tys. osób. W całym październiku zmarło 47,5 tys. Polek i Polaków – a więc o 39 proc. więcej niż rok wcześniej.
W poprzednich latach tylko dwa razy zbliżyliśmy się do granicy 10 tys. zgonów tygodniowo. W zimie roku 2017 i 2018. Wczesną jesienią tak wiele Polek i Polaków nigdy wcześniej nie umierało. To w miesiącach zimowych – od grudnia do lutego – na cmentarzach najczęściej trzeba było chować zmarłych, przede wszystkim z powodu obniżonej odporności i niskich temperatur. Od wiosny do jesieni śmierć zbierała nad Wisłą zawsze znacznie mniejsze żniwo. Co więc się stało, że październik 2020 r. był jednym z najgroźniejszych dla życia miesięcy w ubiegającej właśnie dekadzie?
Oczywiście to może być jednostkowa anomalia. Być może w listopadzie sytuacja się nieco unormuje. Ta norma jednak i tak będzie oznaczać znacznie więcej zgonów niż przeciętnie w latach 2010–2019. Bez wątpienia Polska wchodzi w okres, w którym znacznie częściej będziemy grzebać naszych bliskich.

Morderczy wirus
Pierwszym wyjaśnieniem, które się nasuwa, jest oczywiście pandemia COV ID-19. To właśnie ona w październiku uderzyła w Polskę z całą mocą. Jeszcze w połowie września liczba codziennych zakażeń wynosiła kilkaset, a „scenariusz włoski” wydawał się czymś z gatunku mrocznego fantasy. Jednak już 1 października liczba nowych zakażeń sięgnęła niemal 2 tys. i od tamtego czasu systematycznie się pięła. Dziesięć dni później przebiliśmy barierę 5 tys. zarażonych w ciągu doby, a po kolejnych dziesięciu dniach osiągnęliśmy granicę 10 tys. nowych zakażeń. Na koniec miesiąca pękła kolejna psychologiczna granica – tym razem 20 tys. dobowych zakażeń.
 Liczby zakażonych przekładały się oczywiście na sytuację w szpitalach. Choć na koniec października oficjalnie wolnych była jedna czwarta respiratorów oraz jedna trzecia łóżek szpitalnych, to sytuacja realna w regionach różniła się od tej na papierze (przykładowo w województwie podlaskim wszystkie respiratory były już zajęte). To oczywiście sprawiało, że lekarze zaczęli stawać przed dylematami takimi, jak opisał to Jakub Kosikowski – bardzo popularny na Twitterze lekarz pracujący z chorymi na COVID-19: „Człowiek myśli, że jest kozak, że jest odporny psychicznie. Potem ma kilku duszących się chorych, brak wolnych respiratorów w okolicy i jeden wolny aparat do wysoko przepływowej tlenoterapii. I musi podjąć decyzję”. Zresztą już wcześniej karetki potrafiły krążyć całymi dniami z chorymi od szpitala do szpitala, by znaleźć wolne miejsce. W województwie kujawsko-pomorskim karetka z chorym 77-latkiem bezskutecznie krążyła między Włocławkiem, Grudziądzem a Bydgoszczą.
Drastyczny wzrost liczby zakażeń oraz ograniczone możliwości zapewnienia chorym na COVID-19 całodobowej opieki doprowadziły do wzrostu liczby zgonów powiązanych z zakażeniem koronawirusem. Już w połowie października dzienna liczba zmarłych na COVID-19 osiągnęła poziom 100, a na koniec miesiąca umierało na tę chorobę nawet około 300 Polek i Polaków. To dziesięciokrotnie więcej niż podczas wiosennej fali zachorowań, podczas której najgorszy był 24 kwietnia, gdy zmarło 40 chorych na COVID-19. Niestety, najgorsze jeszcze przed nami. Polska służba zdrowia jako całość wciąż jeszcze się trzyma – pomimo lokalnych problemów. Dotychczasowe doświadczenia mówią, że w momencie załamania się służby zdrowia liczba zgonów rośnie o około 100 proc. Tak więc jeśli pandemia nadal będzie zataczać coraz szersze kręgi, być może notować będziemy nawet 600-700 zgonów dziennie. Nieco mniej niż wiosną w Hiszpanii i Włoszech, ale jednak bardzo dużo.

Zamrożona służba zdrowia
Październikowej fali zgonów nie można jednak tłumaczyć tylko pandemią. W 42. tygodniu tego roku zmarło przecież niemal 2,5 tys. osób więcej niż rok wcześniej. Tymczasem zmarłych na COVID-19 było wtedy w sumie 569. Oczywiście oficjalne dane mogą być niedokładne i tak naprawdę z powodu koronawirusa umiera znacznie więcej Polaków. Nie więcej jednak niż dwukrotnie – Słowacy przeprowadzili powszechne badanie testem antygenowym i okazało się, że skala pandemii jest tam dwukrotnie większa niż oficjalnie podawana. Możemy więc przypuszczać, że realnie w połowie października umierało na COVID około tysiąca osób tygodniowo. Wciąż nie tłumaczy to tak dużej liczby wystawionych aktów zgonu.
Część z pozostałych zmarłych to niestety tzw. ukryte koszty pandemii. A dokładnie rzecz ujmując, ukryte koszty zamrożenia służby zdrowia. Decyzją ministra zdrowia z początku jesieni placówki medyczne powinny odwoływać planowane zabiegi i operacje, które nie służą ratowaniu życia lub nie są niezbędne. Polacy także rzadziej korzystają z usług medycznych, gdyż boją się zakażenia w placówkach opieki zdrowotnej. Całkiem prawdopodobne, że część z nas „przechodziła” lżejsze zawały serca lub inne powikłania, co odbije się w przyszłości. I już się odbija. W pierwszych miesiącach pandemii liczba przeprowadzonych zabiegów kardiologii interwencyjnej spadła aż o 25 proc. Trudno przypuszczać, że nagle układy krążeniowo-naczyniowe Polaków nagle się poprawiły o jedną czwartą. 
To i tak nic w porównaniu z diagnostycznymi badaniami onkologicznymi. Według raportu „Onkologia w dobie COVID-19” opublikowanego przez Fundację Onkologia 2025, w kwietniu i maju województwach śląskim, mazowieckim i warmińsko-mazurskim liczba wykonanych mammografii spadła o 90 proc., a cytologii nawet o 95 proc. Od stycznia do września tego roku o jedną czwartą spadła także liczba wydanych kart Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego. Polacy i Polki zdecydowanie rzadziej podejmują leczenie onkologiczne. Możemy przypuszczać, że jesienią te spadki będą jeszcze głębsze – wszak obecnie stan epidemiczny jest zdecydowanie gorszy niż wiosną.
Tymczasem choroby serca oraz rak to dwie główne przyczyny przedwczesnych śmierci w Polsce. Na choroby układu krążeniowego rocznie umiera w Polsce 67 osób poniżej 65. roku życia na 100 tys. mieszkańców – średnia UE jest o ponad 20 zgonów niższa. Na raka rocznie notujemy 92 zgony Polaków poniżej 65. roku życia w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców – średnia UE to 77. Dla porównania, w wypadkach samochodowych w Polsce ginie „tylko” 8,5 osoby na 100 tys. mieszkańców, co i tak jest jednym z najwyższych wyników w UE. Tak więc drastyczny spadek profilaktyki i diagnostyki kardiologicznej oraz onkologicznej bez wątpienia przyniesie fatalne konsekwencje, których początek prawdopodobnie obserwujemy właśnie teraz.

Rzeczpospolita Seniorska
No i wreszcie za wzrost liczby zgonów odpowiada też starzenie się polskiego społeczeństwa. Tak naprawdę od początku roku liczba umierających przewyższała o kilkaset zgonów tygodniowo średnią z ostatniej dekady. Z każdym rokiem liczba zgonów w Polsce rośnie już od jakiegoś czasu. Po prostu w wiek starczy zaczynają wchodzić pierwsze roczniki powojennego boomu demograficznego, który był najwyższy w historii Polski. Można więc powiedzieć, że pandemia koronawirusa, który jest szczególnie groźny dla osób starszych, dopadła nas w najgorszym momencie – czyli w czasie, gdy mamy najwięcej osób starszych w historii. Jeszcze w 1990 r. w całej Polsce żyło tylko 3,9 mln osób powyżej 65. roku życia, co stanowiło 10 proc. ludności Polski. W 2018 r. seniorów było już 6,7 mln, czyli 17,5 proc. populacji Polek i Polaków.
Ryzyko śmierci znacznie wzrasta po przekroczeniu 70. roku życia. W wieku 70–74 lata co roku umiera 391 mężczyzn oraz 193 kobiety na 10 tys. populacji. Wśród osób o dekadę młodszych ryzyko śmierci jest dwukrotnie niższe, a u kobiet nawet ponaddwukrotnie. Statystycznie rzecz biorąc, z każdym rokiem ryzyko śmierci wzrasta. Śmiertelność wśród osób w wieku 80–84 lata to wśród mężczyzn 906 zgonów na 10 tys. osób, a wśród kobiet 584 zgony.
Co gorsza, przeciętna długość trwania życia przestała w Polsce rosnąć. Przez dwie dekady Polacy żyli coraz dłużej, dzięki szybkiemu wzrostowi zamożności. Od lat 90. do połowy obecnej dekady średnia długość życia mężczyzny wzrosła z 66 do 74 lat. Także kobiety w Polsce żyją znacznie dłużej niż w latach 90. – już nie 75 lat, lecz 82 lata. Jednak od 2014 r. średnia długość życia nie zmieniła się – zarówno u kobiet, jak i mężczyzn. Można więc powiedzieć, że doszliśmy do ściany w kwestii poprawy stanu zdrowia naszego społeczeństwa. Zważywszy na nagły wzrost liczby zgonów jesienią tego roku, długość życia w Polsce może się wręcz obniżyć.
W takiej sytuacji Polska powinna znacznie podwyższyć nakłady na służbę zdrowia. Ryzyka zdrowotne w nadchodzących latach będą na nas czyhać zdecydowanie częściej, nie tylko z powodu chorób zakaźnych, ale też zmiany struktury demograficznej kraju. Od lat utrzymujemy finansowanie służby zdrowia na poziomie 4,5 proc. PKB, co plasuje nas na jednym z ostatnich miejsc w UE. Tak niskie finansowanie można było jeszcze tłumaczyć kilkanaście lat temu, gdy nasze społeczeństwo było względnie młode. W momencie gdy seniorami zostają przedstawiciele powojennego boomu demograficznego, utrzymywanie tak niskich nakładów na służbę zdrowia będzie miało fatalne konsekwencje. Jedynie sprawna opieka medyczna może nas uchronić przed wzrastającą liczbą zgonów. Jeśli nie zaczniemy jej wreszcie porządnie finansować, takie przykre miesiące jak październik tego roku zaczną się nam przytrafiać regularnie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki