Koronawirus pozostawi trwałe ślady w polskim społeczeństwie na lata. Od początku pandemii liczba nadmiarowych zgonów w Polsce sięgnęła prawie 130 tys. osób, z czego oficjalne zgony na COVID to jedynie ponad połowa. Za falę zgonów, która przeszła – i wciąż jeszcze przechodzi – przez Polskę, odpowiada nie tylko sam wirus, ale też słabości systemu ochrony zdrowia, które pandemia uwidoczniła. Braki w profilaktyce połączone z utrudnionym dostępem do opieki medycznej w ostatnich miesiącach okazały się zabójczym koktajlem. Takiej fali śmierci nad Wisłą nie obserwowaliśmy od II wojny światowej i aż dziw bierze, że społeczeństwo w sumie całkiem spokojnie, żeby nie powiedzieć lekceważąco, ją przyjęło. Nadmiarowe zgony w Polsce nie są głównym tematem czołówek gazet ani pasków telewizji informacyjnych.
Nie zmienia to faktu, że przywrócenie przyzwoitego poziomu zdrowia społecznego będzie największym wyzwaniem na miesiące i lata po pandemii. Jednym z haseł unijnego planu odbudowy jest „odporność”, którą należy rozumieć szeroko – nie tylko jako odporność jednostek na COVID, ale jako odporność całych społeczeństw na przyszłe wstrząsy i kryzysy zdrowotne, ekonomiczne i społeczne. Dobrze, że autorzy „Polskiego Ładu” również uznali zdrowie publiczne za kluczowy element programu rządu na najbliższy czas, a „Plan na zdrowie” stał się pierwszym z fundamentów „Polskiego Ładu”. Dostrzeżenie problemu jest przecież pierwszym krokiem do jego rozwiązania.
Składka zamożnych w górę
Kluczowym założeniem „Planu na zdrowie” zawartego w „Polskim Ładzie” jest podwyższenie publicznych nakładów na ochronę zdrowia do 7 proc. PKB. Sam fakt zapisania tej liczby w programie oczywiście nie przesądza, że to się uda. Najlepszym dowodem są losy ustawy „6 procent na zdrowie”, przyjętej w 2018 r. Według niej w 2018 r. nakłady na zdrowie miały wynieść 4,8 proc. PKB, a rok później już 4,9 proc. Tymczasem wskaźnik nakładów na zdrowie nawet nie drgnął i uparcie wynosi 4,5 proc. PKB. Nic dziwnego, skoro za ustawą nie poszły rozwiązania zapewniające nowe i trwałe źródła wpływów do NFZ. Bez nich można zapisać nawet 10 proc. PKB w ustawie i nic się nie zmieni.
Dlaczego tym razem może być jednak inaczej? Ponieważ rządzący zaproponowali równolegle realne podwyższenie wpływów ze składki zdrowotnej. Sama stawka dla większości podatników nie wzrośnie i nadal będzie wynosić 9 proc., jednak nie będzie można jej odliczać od podatku, co mniej i średnio zarabiającym zostanie zrekompensowane bardzo wyraźnym podwyższeniem kwoty wolnej od opodatkowania. Jednak zlikwidowana zostanie zryczałtowana składka zdrowotna dla działalności gospodarczej, więc najlepiej zarabiający samozatrudnieni zapłacą znacznie więcej. Przy zarobkach kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie składka zdrowotna będzie wynosić nawet kilka tysięcy, zamiast obecnych 362 zł. To bardzo istotna zmiana, która dotknie przede wszystkim 700 tys. osób rozliczających się podatkiem liniowym. To najzamożniejsi Polacy, którzy do tej pory dokładali się do NFZ w sposób zupełnie nieproporcjonalny do pozostałych obywateli.
Wzrost nakładów na ochronę zdrowia ma rosnąć stopniowo, co jest zrozumiałe, gdyż momentalny zastrzyk tak dużej ilości gotówki nie mógłby zostać przez system ochrony zdrowia skonsumowany. Inwestycje zdrowotne wymagają czasu, przeprowadzanie przetargów i zakupów, remontów placówek, zatrudnienia lub wyszkolenia nowego personelu. Dlatego też w 2023 r. poziom nakładów ma wzrosnąć do 6 proc. PKB, a docelowy poziom 7 proc. osiągniemy dopiero w 2027 r. Ważne, że została zarysowana jasna ścieżka dojścia. Oby nie podzieliła losów ustawy „6 proc. na zdrowie” i faktycznie została zrealizowana.
Kadry są najważniejsze
Od lat już wiadomo, że podstawowym problemem polskiego systemu ochrony zdrowia jest brak personelu medycznego. Doskonale było to widać w czasie pandemii, gdy zorganizowanie szpitali tymczasowych przebiegło sprawniej niż zapewnienie personelu do ich obsługi, w szczególności lekarzy specjalistów, ale też pielęgniarek. „Polski Ład” przewiduje więc zwiększenie liczby pracowników ochrony zdrowia. Pielęgniarkom niepracującym w zawodzie zaoferowana ma być szybka ścieżka dojścia do zatrudnienia. Na koniec ubiegłego roku w Centralnym Rejestrze Pielęgniarek i Położnych zarejestrowanych było 296 tys. tych pierwszych. Jednak zatrudnionych było jedynie 230 tys. Tak więc 66 tys. wykształconych pielęgniarek nie pracuje w zawodzie. Oczywiście nie wszystkie będzie się dało przyciągnąć do pracy w systemie opieki medycznej. Część z nich nie pracuje z powodu problemów ze zdrowiem lub jest już w wieku przedemerytalnym. Jednak powrót do zawodu nawet połowy z nich byłby bardzo istotnym zastrzykiem, nomen omen, świeżej krwi do systemu.
Oprócz tego rząd chce przyciągnąć polskich medyków z zagranicy, oferując im m.in. atrakcyjne kredyty na start. Miałyby one być dostępne również dla lekarzy po egzaminie specjalistycznym, zapewne dlatego, żeby nie wyjechali. Trudno powiedzieć, czy akurat kredyt będzie skutecznym sposobem przyciągnięcia lekarzy emigrantów. To, co może ich przyciągnąć, to przede wszystkim wzrost wynagrodzeń w służbie zdrowia. To „Polski Ład” również zakłada – podwyższenie ustawowych minimalnych wynagrodzeń pracowników medycznych, a także wzrost płac lekarzy rezydentów. Jak na razie nie znamy jeszcze dokładnych liczb, więc trudno powiedzieć, czy te podwyżki będą na tyle znaczące, by sprawić, że praca w polskim systemie ochrony zdrowia będzie przynajmniej umiarkowanie atrakcyjna na tle państw ościennych. Bez wątpienia jest jednak o co walczyć. Za granicą pracuje 18 tys. polskich lekarzy (mowa o państwach OECD), z czego 11 tys. zostało wykształconych w Polsce. Wśród pielęgniarek pracujących w państwach OECD innych niż Polska, aż 70 tys. urodziło się nad Wisłą, a 23 tys. tutaj się także wykształciło. Z powodu emigracji straciliśmy więc jakąś jedną dziesiątą polskiego potencjału medycznego.
Rządzący zamierzają także wprowadzić kredyty studenckie dla przyszłych medyków. Mowa o studentach niestacjonarnych, którzy za swoje studia płacą ogromne sumy. Rok czesnego na zaocznych studiach lekarskich to wydatek 30–40 tys. zł. Dla większości studentów, którzy chcą zostać lekarzami, choć na dzienne się nie dostali, to bariera nie do przeskoczenia. Dzięki takim kredytom mogliby ponosić znacznie mniejsze koszty nauki, a zwrot pożyczki mógłby zostać umorzony pod warunkiem odpracowania określonego czasu w powszechnym systemie ochrony zdrowia. Warto zauważyć, że akurat w tym zakresie zaszła w ostatnich latach bardzo duża poprawa. Od 2015 r. liczba przyjęć na studia na kierunku lekarskim wzrosła z 6,2 tys. do 8,2. Kształcimy więc obecnie jedną trzecią lekarzy więcej niż w połowie ubiegłej dekady. Pod tym względem nie odbiegamy już znacząco od średniej OECD. Problem w tym, że powinniśmy być w czołówce, gdyż nasze potrzeby są stosunkowo największe.
Lepiej zapobiegać
Podczas pandemii zupełnie załamała się profilaktyka zdrowotna w Polsce. Przykładowo według informacji PAP odsetek kobiet zgłaszających się na cytologię w Narodowym Instytucie Onkologii w Warszawie spadł z niskich już 30 proc. do zaledwie 14. Tymczasem 60 proc. pacjentek z rakiem szyjki macicy zgłasza się do leczenia już w zaawansowanym stadium choroby. Wskaźnik śmiertelności na raka szyjki macicy w Polsce jest dwukrotnie wyższy niż średnia unijna. W „Polskim Ładzie” zapowiedziany jest program „Profilaktyka 40+”, który ma zapewnić łatwy dostęp do badań profilaktycznych wszystkim czterdziestolatkom i starszym. Prawdopodobnie będzie on powiązany z okresowymi badaniami zdolności do pracy, które przechodzi każdy pracownik przynajmniej raz na pięć lat. Obecnie w większości przypadków sprowadzają się one jedynie do wywiadu, a lekarz medycyny pracy zleca jakieś badania jedynie wtedy, gdy pracownik sam „przyzna się” do jakichś dolegliwości. Wykorzystanie potencjału badań pracowniczych do szerszej profilaktyki zdrowotnej wydaje się bardzo dobrym pomysłem.
W lutym 2019 r. rozpoczął się pilotaż Krajowej Sieci Onkologicznej. Objął on cztery województwa i 15 tys. pacjentów chorujących na nowotwory różnego rodzaju. Celem KSO ma być zapewnienie wszystkim pacjentom w każdym miejscu w kraju takich samych standardów leczenia raka. W ramach pilotażu wdrożono m.in. infolinię onkologiczną i skrócono czas oczekiwania na wizytę w poradni specjalistycznej. Każdy pacjent ma też otrzymać koordynatora, który przeprowadzi go przez cały proces leczenia. Według „Polskiego Ładu” pilotaż KSO przyniósł dobre efekty, więc zostanie on stopniowo rozszerzany. Zapewne docelowo obejmie cały kraj. W „Polskim Ładzie” znalazł się też postulat utworzenia bliźniaczej Krajowej Sieci Kardiologicznej. Ma ona zapewnić nielimitowany dostęp do diagnostyki i terapii chorób serca oraz rozwijać programy prewencji, które także ucierpiały w związku z pandemią i ograniczeniem dostępu do lekarza.
Zawały serca oraz nowotwory są najczęstszymi przyczynami śmierci osób poniżej 65. roku życia w Polsce. Na zawał co roku umiera 67 Polek i Polaków poniżej 65. roku życia w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców. To o połowę więcej niż wynosi średnia unijna. Wskaźnik śmiertelności na raka jest jeszcze wyższy i wynosi 92. To również wyraźnie więcej od przeciętnej w UE. Do tego dochodzi jeszcze wiele zgonów na inne choroby serca. Utworzenie obu krajowych sieci jest więc postulatem bardzo słusznym, szkoda tylko, że rządzący nie wpadli na to kilka lat wcześniej, gdy problemów zdrowotnych mieliśmy mniej i nie trzeba było chociażby szczepić całego społeczeństwa na COVID. Wdrażanie obu programów w rzeczywistości postcovidowej może być znacznie trudniejsze, a przynajmniej wolniejsze.
Dużo dobrych chęci
Pozostałe propozycje zdrowotne zawarte w „Polskim Ładzie” są już raczej hasłowe i opierają się bardziej na wskazaniu celów, do których rząd zamierza dążyć, niż instrumentów, którymi chciałby je osiągnąć. Rządzący chcą chociażby znieść limity w dostępie do specjalistów, także dla osób poniżej 18. roku życia, jak również rozszerzyć opiekę ambulatoryjną. Ma to skutkować skróceniem kolejek. Problem w tym, że sukces tych planów będzie zależeć od realizacji wcześniejszego, kluczowego celu, jakim jest rozbudowa kadry personelu medycznego. Bez wzrostu liczby lekarzy specjalistów zniesienie limitów pozostanie na papierze. To samo zresztą dotyczy usprawnienia nocnej pomocy lekarskiej i stworzenia powiatowej sieci całodobowych placówek ambulatoryjnych.
Powstać ma także Agencja Rozwoju Szpitali, która stanie się koordynatorem sieci w zakresie ich modernizacji i restrukturyzacji. Warto jednak wspomnieć, że obecny rząd całkiem niedawno reformował sieć szpitali, co część z nich wpędziło w spore długi z powodu zmiany sposobu rozliczania się z NFZ. Być może teraz będzie inaczej, gdyż przy okazji powstać mają Fundusz Modernizacji Szpitali, a także Fundusz Medyczny, z którego finansowane będą drogie terapie. W przypadku Funduszu Medycznego kluczowe będzie, skąd będą pochodzić dysponowane przez niego środki. Z budżetu czy z NFZ? Jeśli z NFZ, to będzie to zwykłe przekładanie jajek z jednego do drugiego koszyka, co większych rezultatów raczej nie przyniesie.
W „Polskim Ładzie” znajduje się dużo słusznych postulatów dotyczących ochrony zdrowia. Wszystko jednak rozbije się o realizację dwóch z nich – wzrostu nakładów do 7 proc. PKB i wzrostu liczby medyków pracujących w naszym kraju. Jeśli uda się porządnie dofinansować system i zapewnić w nim „ręce do pracy”, to pozostałe rozwiązania, lepiej lub gorzej, zostaną zrealizowane. Jeśli w ochronie zdrowia nadal będzie panować stagnacja finansowa i personalna, to wszystko zostanie po staremu.