W 2007 r. przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów stanęło Białe Miasteczko. Zorganizowane zostało przez pielęgniarki domagające się nie tylko podwyżek, ale też zmiany warunków pracy i reformy systemu ochrony zdrowia. W pewnym momencie rozbitych było 150 namiotów, a wokół gromadziło się nawet kilka tysięcy osób. Cała akcja trwała niecały miesiąc – od czerwca do lipca, gdy namioty zostały zwinięte. Trudno powiedzieć, żeby zakończyła się ona sukcesem, gdyż postulaty pielęgniarek nie zostały spełnione. Jednak dla środowiska pracowników ochrony zdrowia było ono ważnym, wspólnotowym doświadczeniem.
Od tamtego czasu wiele się w Polsce zmieniło – zwykle na lepsze, lecz też sporo na gorsze, bo po katastrofie smoleńskiej zaostrzyła się jeszcze temperatura sporu politycznego. Ale jedno się nie zmienia: problemy w ochronie zdrowia jak były, tak są. Placówki opieki medycznej zmagają się z potężnymi brakami kadrowymi, pacjenci czekają w kolejkach, a pracownicy domagają się nie tylko wyższych płac, ale przede wszystkim ucywilizowania ich warunków pracy. W 2021 r. mamy więc powtórkę z rozrywki.
Historia zatacza koło
11 września wieczorem rozpoczęła się druga edycja Białego Miasteczka. Miało ono stanąć w tym samym miejscu, co poprzednie, jednak nie było to możliwe z powodu kordonu policji i barierek, oficjalnie postawionych w związku z pożegnalną wizytą odchodzącej kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Stanęło więc niewiele dalej, a pierwszą noc spędziło tam około 30 osób. Tym razem jednak protestują nie same pielęgniarki, ale też lekarze rezydenci oraz ratownicy medyczni. Rdzeniem Białego Miasteczka 2.0 są trzy duże namioty, w których odbywają się codzienne konferencje prasowe, bezpłatne badania profilaktyczne (pomiar glikemii i ciśnienia tętniczego) oraz warsztaty i dyskusje. Od 12 września każdy dzień poświęcony był jednemu obszarowi ochrony zdrowia (przykładowo 13 września – psychiatrii dziecięcej, czyli chyba najbardziej zaniedbanej gałęzi ochrony zdrowia). Według zapowiedzi miasteczko ma istnieć aż do skutku, czyli aż do spełnienia postulatów protestujących.
Postulaty te zostały zaprezentowane w sobotę 11 września, gdy ulicami Warszawy przeszedł protest pracowników ochrony zdrowia. Protestujących wsparli nawet rolnicy z AgroUnii – obecny był m.in. ich lider Michał Kołodziejczak. Wtedy też zawiązany na tę okoliczność Ogólnopolski Komitet Protestacyjno-Strajkowy przedstawił swoje postulaty. Kluczowym z nich jest znaczne podwyższenie nakładów na publiczny system opieki zdrowotnej, i to nie do 7 proc. PKB, jak jest planowane, lecz do 8 proc. Protestujący domagają się również podniesienia płac pracowników ochrony zdrowia do przeciętnego poziomu notowanego w państwach należących do Unii Europejskiej i OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, zrzeszająca 37 najbardziej rozwiniętych państw świata), jednak w odniesieniu do przeciętnych zarobków w kraju. To istotne, gdyż nie chodzi tu o zrównanie płac nominalnych, lecz relatywnych – czyli np. pielęgniarki miałyby zarabiać dwukrotność średniej krajowej, jak jest w wielu krajach Europy Zachodniej. Kolejny postulat to zwiększenie liczby finansowanych świadczeń i poprawa ich dostępności dla pacjentów, by ci nie musieli czekać w wielomiesięcznych kolejkach. Związkowcy domagają się również drastycznego zwiększenia zatrudnienia w systemie opieki medycznej – również do średniego poziomu w OECD i UE, od którego obecnie bardzo wyraźnie odstajemy. I jest to eufemizm.
Osobnym postulatem medyków, bez spełnienia którego w ogóle nie chcą rozpocząć negocjacji, jest spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim. Całkiem słusznie zauważają, że jest to jedyna osoba na tyle decyzyjna w rządzie, by móc wyrazić zgodę na wdrożenie ich postulatów. Problem w tym, że premier z protestującymi spotkać się nie chce. Co gorsza, minister zdrowia Adam Niedzielski, który akurat chętnie z nimi porozmawia, niepotrzebnie już na wstępie podgrzał atmosferę, porównując postulaty protestujących do lotu na Marsa. Według ministerstwa spełnienie postulatów strajkujących jest zupełnie nierealistyczne, gdyż wymagałoby niemal dwukrotnego podniesienia nakładów na ochronę zdrowia. Obecny budżet NFZ to 120 mld zł rocznie, tymczasem według wyliczeń ministerstwa postulaty kosztowałyby kolejne 100 mld, a nawet nieco ponad. Z tymi wyliczeniami nie zgadzają się jednak protestujący, więc ogólna atmosfera między rządem a pracownikami medycznymi już na początku protestu dialogowi specjalnie nie sprzyjała.
6,5 tys. na dwóch etatach
Innym podgrzewającym spór wydarzeniem była wypowiedź rzecznika Ministerstwa Zdrowia, który przekonywał, że pielęgniarki obecnie mogą zarobić nawet 6,5 tys. zł brutto. W reakcji na to jedna z liderek protestu, szefowa OPZZ Pielęgniarek i Położnych Krystyna Ptok, pokazała pasek z wypłaty koleżanki po fachu, na którym widniała kwota 3,4 tys. zł netto, czyli ok. 4,7 tys. zł brutto. Skąd więc wzięło się wyliczenie rzecznika ministerstwa? Otóż jego przykład zakładał, że pielęgniarka przepracuje 300 godzin miesięcznie. Problem w tym, że 300 godzin to prawie dwa etaty. Oczywiście jest wiele pielęgniarek, które faktycznie tyle pracują. Stowarzyszenie Pielęgniarki Cyfrowe przeprowadziło sondę internetową na temat m.in. długości pracy pielęgniarek. Jedna piąta respondentek przyznała, że wypracowuje w miesiącu 50–100 godzin powyżej etatu, a kolejnych 16 proc. aż 101–200 godzin powyżej etatu, co może dać nawet 360 godzin w miesiącu. Przepracowanie tak potężnej liczby godzin zagraża już jednak zdrowiu nie tylko pacjentów, ale też samych pielęgniarek.
Dyskusję o zarobkach w ochronie zdrowia podgrzał także raport rządowego Polskiego Instytutu Ekonomicznego, zresztą zwykle bardzo rzetelnego i merytorycznego. Analitycy PIE przeanalizowali dane podatkowe dotyczące wszystkich przychodów podlegających podatkowi PIT osób, które w 2019 r. miały ważne prawo wykonywania zawodu medycznego. Według tej analizy zarobki w ochronie zdrowia są więcej niż przyzwoite. Średni przychód (tj. kwota brutto bez odliczenia kosztów uzyskania przychodu) pielęgniarek to nawet 7,6 tys. zł, a mediana przychodu (czyli kwota środkowa) to 5,9 tys. zł. Diagności laboratoryjni średnio mogą zarobić nawet 9 tys. zł, a mediana przychodu jest identyczna jak u pielęgniarek. Szczególnie wysokie są, według PIE, zarobki lekarzy. Ich średni przychód to 25 tys. zł, natomiast mediana to 16,7 tys. zł. Tak więc faktycznie pracownicy ochrony zdrowia mogą zarobić sporo, jednak trzeba pamiętać, że mowa o sumarycznych przychodach, a więc wliczając w to nie tylko nadgodziny i usługi medyczne świadczone w sektorze prywatnym, ale nawet i dodatkowe zarobki uzyskane w ogóle poza opieką medyczną, np. dzięki wykładom na uczelni.
Wynagrodzenia zasadnicze, czyli pensje brutto za pełny etat pracowników zatrudnionych w publicznym systemie ochrony zdrowia, są już znacznie mniej okazałe. Od 1 lipca tego roku pensje zawodów medycznych zostały ustawowo ujednolicone, wiążąc je z średnim wynagrodzeniem w kraju w roku poprzednim. W 2020 r. kwota bazowa wynosi więc 5167 zł brutto. Lekarz bez specjalizacji otrzymuje 1,06 kwoty bazowej, czyli 5477 zł brutto miesięcznie. Lekarz ze specjalizacją pierwszego stopnia otrzyma 6201 zł, a pensja zasadnicza lekarza z drugim stopniem specjalizacji to 6,8 tys. zł brutto. Pensja zasadnicza pielęgniarki, fizjoterapeuty i diagnosty z magisterium i specjalizacją wynosi 5167 zł. Pielęgniarka bez specjalizacji i bez tytułu magistra liczyć może na 3772 zł, natomiast lekarz stażysta na 4185 zł. To są kwoty minimalne, które mogą wyższe, jeśli dana placówka medyczna zechce płacić więcej. Mogą też być oczywiście podwyższone nadgodzinami i dyżurami. Doliczając je, lekarz z pierwszym stopniem specjalizacji zarobi około 9,9 tys. zł brutto, a z drugim stopniem 13 tys. Mimo wszystko kwoty te dalekie są od sumarycznych danych podatkowych, które uwzględniają przychody ze wszystkich źródeł.
Kraj bez medyków
Gdyby faktycznie w polskim systemie ochrony zdrowia było świetnie, to ludzie garnęliby się do zawodów medycznych, a absolwenci zostawali w kraju. Tymczasem ogromne problemy kadrowe towarzyszą nam od lat. Według najnowszej edycji raportu „Health at Glance” OECD w Polsce przypada 2,4 praktykującego lekarza na tysiąc mieszkańców. Ten wynik nie tylko jest najgorszy w UE, ale też bardzo wyraźnie odstaje nawet od przedostatniej Rumunii (3,1 lekarza). Średnio w UE przypada 3,8 lekarza na tysiąc mieszkańców, a w kilku krajach jest ich ponad pięciu. Co ciekawe, pod względem konsultacji lekarskich na mieszkańca przekraczamy średnią Unii. Jak to możliwe? Dokonaliśmy tego dzięki potężnemu obłożeniu pracą pojedynczych lekarzy. Przeciętny lekarz w Polsce udziela 3,2 tys. konsultacji rocznie, co jest zdecydowanie najwyższym wynikiem w UE. W całej Unii Europejskiej lekarz udziela średnio 1,9 tys. konsultacji rocznie, czyli 40 proc. mniej. Możemy więc przypuszczać, że także jakość wizyt lekarskich w Polsce jest mniej więcej 40 proc. gorsza niż w Europie. Cierpi na tym nie tylko jakość, ale też zdrowie samych lekarzy, którzy regularnie umierają z przepracowania. Przykładowo pod koniec sierpnia nieoczekiwanie zmarł 39-letni anestezjolog z Wałbrzycha, który pracował po 100 godzin tygodniowo – czyli przepracowywał 2,5 etatu.
Pod względem dostępności pielęgniarek w Polsce jest tylko niewiele lepiej, gdyż tutaj jesteśmy na pozycji czwartej od końca – w Polsce przypada ich 5,1 na tysiąc mieszkańców, a gorzej jest na Łotwie, w Bułgarii i Grecji. Oczywiście w efekcie nie ma kto zajmować się pacjentami, szczególnie tymi przebywającymi w szpitalach. Dosłownie kilka dni przed rozpoczęciem protestu medyków NIK opublikowała raport na temat skuteczności leczenia udarów mózgu w województwie podlaskim. W styczniu 2019 r. wprowadzono zasadę, że na oddziałach udarowych powinno przypadać 0,6 pielęgniarki na jednego pacjenta. Jak dostosowali się do tego zarządcy szpitali? Początkowo chcieli zatrudnić dodatkowe pielęgniarki, niestety ich próby spaliły na panewce. Po prostu nie mieli kogo zatrudnić. Zdecydowali się więc usuwać łóżka z oddziałów udarowych. Oczywiście liczba pacjentów od tego zabiegu się nie zmniejszyła, więc przesuwano tych w lepszym stanie na inne oddziały. Tak więc z powodu braku pielęgniarek w województwie podlaskim część pacjentów po udarach – dokładnie rzecz biorąc połowa – leczona jest na innych oddziałach, które nie są do tego przystosowane.
Miesiące w kolejce
Braki kadrowe odbijają się nie tylko na niższej jakości usług, ale też na niższej ich dostępności. Oczywiście w każdym kraju notuje się spore kolejki do usług medycznych, szczególnie tych publicznych, gdyż zapotrzebowanie przekracza możliwości systemu. Właściwie nigdzie nie otrzymuje się skomplikowanych świadczeń medycznych od ręki, ale też mało gdzie czeka się na nie dłużej niż w Polsce. Przykładowo mediana oczekiwania na operację zaćmy nad Wisłą to 250 dni. To zdecydowanie najwięcej w Europie – w drugiej Estonii czeka się tylko 150 dni. Trzeba przyznać, że i tak pod tym względem zaszedł postęp, bo w 2014 r. czekało się 400 dni. Tymczasem w Szwecji czeka się 50 dni, a na Węgrzech zaledwie miesiąc. Również 250 dni czeka się w Polsce na operację kolana. Na Węgrzech i w Szwecji jedynie 100 dni, a w Holandii i Danii 50. W tym akurat przypadku jesteśmy drudzy w Europie, gdyż w Estonii kolejki są jeszcze dłuższe. Właściwie tylko w Estonii kolejki do poważnych zabiegów i operacji medycznych są porównywalne z tymi polskimi.
Najbardziej poważna sytuacja panuje jednak w stacjach ratownictwa medycznego. W całym kraju protest ratowników trwa już właściwie od sierpnia, gdy pierwsi z nich zaczęli składać wypowiedzenia. Ratownicy domagają się nie tylko podwyżek, ale przede wszystkim ustawowego uregulowania ich zawodu. We wtorek 15 września wypowiedzenia złożyło między innymi 110 ratowników pracujących na SOR szpitala w Toruniu. Według Money.pl na początku września w stolicy gotowa do pracy była zaledwie połowa zespołów ratowniczych. Pogotowie nie chciało jednak potwierdzić tej informacji dziennikarzom, żeby, uwaga, nie wzbudzać niepokojów społecznych. Jeśli kryzys w polskiej ochronie zdrowia będzie się więc pogłębiał, to nie tylko nie będzie miał nas kto leczyć, ale nawet udzielić nam pierwszej pomocy. Być może najwyższy czas samemu przypomnieć sobie jej podstawy, tak na wszelki, nomen omen, wypadek.
Lekarze i pielęgniarki poszukiwani
2,4
praktykującego lekarza przypada w Polsce na tysiąc mieszkańców.
To najgorszy wynik w całej UE. Bardzo wyraźnie odstajemy
nawet od przedostatniej Rumunii (3,1 lekarza)
3,2 tys.
konsultacji rocznie udziela przeciętny lekarz.
To zdecydowanie najwyższy wynik w UE,
a średnia unijna wynosi 1,9 tys. konsultacji
5,1
pielęgniarki przypada na tysiąc mieszkańców.
W UE jesteśmy na czwartej pozycji od końca
(gorzej jest na Łotwie, w Bułgarii i Grecji)