Powiedzenie „dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają” powoli odchodzi do lamusa. Sprawa zarobków – zarówno gwiazd z pierwszych stron gazet, jak i całych grup zawodowych, od tych zamożnych po te biedujące – jest już pełnoprawnym tematem nie tylko pism plotkarskich, ale też analiz w poważnych mediach. I bardzo dobrze: o wynagrodzeniach, honorariach czy pensjach należy rozmawiać dużo, w sposób pogłębiony i bez skrępowania. Gdy o nich nie rozmawiamy, nie dostrzegamy tak ważnych zjawisk jak nierówności ekonomiczne czy przypadki zwyczajnej niesprawiedliwości. Dokładna analiza krajowych wynagrodzeń może powiedzieć nam więcej o porządku społecznym w danym państwie niż wszystkie inne dane ekonomiczne. W rzeczywistości, w której za wszystkie niezbędne do życia dobra i usługi trzeba zapłacić, podział płac jest czynnikiem, który wpływa na nas w ogromnym stopniu. Nawet jeśli próbujemy się przekonywać, że sami jesteśmy sobie sterem, żeglarzem i okrętem.
Magiczne trzy tysiące
Z tego właśnie powodu wydawana co dwa lata przez GUS Struktura wynagrodzeń według zawodów nie jest kolejną, nudną publikacją pełną tabelek i cyferek, ale wartościowym materiałem pokazującym, w którym kierunku zmierza (lub przynajmniej zmierzała w ciągu ostatnich dwóch lat) Polska.
Oczywiście najciekawszym wskaźnikiem, który możemy wyczytać z tego raportu, jest mediana płac. Jest to wartość, która dzieli drabinę płacową na pół, czyli połowa społeczeństwa zarabia więcej, a druga połowa mniej. Można więc stwierdzić, że mówi ona dużo więcej o portfelu przeciętnego pracownika znad Wisły niż podawana co miesiąc średnia krajowa, której zdecydowana większość zatrudnionych w Polsce na oczy nie widziała (nie licząc pojedynczych przypadków jakichś większych premii lub nagród okresowych).
Polska mediana płac w październiku 2018 r. (bo tego okresu dotyczy omawiana publikacja) wyniosła 4095 złotych brutto. Na rękę było to 2919 zł, więc połowa pracowników w Polsce nie otrzymuje nawet trzech tysięcy netto. W tym roku wprowadzono niewielkie zmiany podatkowe, które obniżyły opodatkowanie pensji pracowników. Mowa o dwukrotnym podwyższeniu kosztów uzyskania przychodów oraz obniżeniu stawki PIT o jeden punkt procentowy, do 17 proc. Tak więc w tym roku zarabiający medianę otrzymałby 2975 zł na rękę – oczywiście zakładając roboczo, że ona nie wzrosła, co jest raczej niemożliwe. Przy czym warto pamiętać, że uwzględnia ona wszystkie składowe płacy, a więc także nadgodziny, premie lub ewentualne prowizje. Mediana płacy zasadniczej byłaby jeszcze nieco niższa.
Jak widać, zarobki pracowników znajdujących się w okolicach środka struktury płac wciąż nie powalają. Pewnym pocieszeniem jest, że w ostatnich latach mediana nieco nadrobiła do średniego wynagrodzenia. W październiku 2018 r. przeciętna płaca w Polsce wyniosła 5004 złote brutto, a więc mediana odpowiadała za 82 proc. średniej krajowej. W 2016 r. było to niecałe 81 proc. Oznacza to, że płace dolnej połowy zatrudnionych rosły nieco szybciej niż górnej. Co ważne, nie jest to jednorazowy przypadek, tylko kontynuacja trendu, gdyż w 2014 r. mediana odpowiadała za 80 proc. średniej. To cieszy, gdyż pokazuje, że w ostatnim czasie mniej zarabiający nie zostają w tyle i również korzystają z szybkiego wzrostu gospodarczego. Można też spokojnie założyć, że za dwa lata granica oddzielająca dolną część drabiny płacowej od górnej przebije wreszcie magiczną barierę 3 tys. złotych netto.
Zawody przynoszące zawód
Oczywiście na nasze płace w największym stopniu wpływa miejsce w strukturze przedsiębiorstwa lub instytucji, w której pracujemy. Poszczególne zawody są w Polsce dzielone na tak zwane wielkie grupy zawodowe, których jest dziewięć. Jak się można domyślić, różnią się one znacznie przeciętną płacą. Co ciekawe, tylko w dwóch z tych dziewięciu grup średnie wynagrodzenie jest wyższe od przeciętnej płacy dla całego kraju. W jednej przeciętna płaca niemalże odpowiada średniej krajowej, a w pozostałych pięciu wyraźnie odstaje na minus. Tak więc zaledwie dwie wielkie grupy zawodowe „ciągną” przeciętne wynagrodzenie w Polsce w górę. I to zdecydowanie ją zawyżając.
Mowa oczywiście o „przedstawicielach władz publicznych, wyższych urzędnikach i kierownikach”, czyli o tych osobach, które zdecydowana większość z nas zwykła nazywać przełożonymi. Średnia pensja w tej grupie jest prawie dwukrotnie wyższa od przeciętnej płacy w całym kraju – w październiku ubiegłego roku wyniosła dokładnie 9597 zł brutto. Drugą z najlepiej uposażonych grup są „specjaliści”, których zarobki są już jednak tylko o jedną piątą wyższe od średniej krajowej i wynoszą przeciętnie 6093 zł. W miarę zadowoleni mogą być też „technicy i średni personel”, którzy jako grupa tracą do średniej jedynie 54 złote.
Na drugim końcu drabiny płacowej są trzy wielkie grupy zawodowe, których średnie zarobki są wyraźnie niższe nawet od krajowej mediany, tak więc zdecydowana większość ich przedstawicieli znajduje się w dolnej połowie społeczeństwa. Mowa o „pracownikach usług i sprzedawcach” (średnia płaca 3130 zł brutto), „rolnikach, ogrodnikach, leśnikach i rybakach” (3400 zł) oraz „pracownikach wykonujących prace proste” (3002 zł). Warto zwrócić uwagę szczególnie na tę ostatnią, najsłabszą grupę zawodową. Rok temu średnia płaca wśród pracowników niewykwalifikowanych wyniosła dokładnie tyle, ile ma wynosić płaca minimalna za nieco ponad rok (od stycznia 2021 r.). Z tej perspektywy dobrze widać, jak doniosłą zmianę planuje rząd w zakresie wynagrodzenia minimalnego – już niedługo nie będzie można płacić pracownikom niewykwalifikowanym mniej, niż obecnie płaci im się średnio. Oczywiście jeśli rządzący spełnią swoje zapowiedzi.
Trzeba też pamiętać, że sytuacja płacowa poszczególnych zawodów w obrębie wielkich grup zawodowych również potrafi się diametralnie różnić. Szczególnie wśród specjalistów. Przykładowo do specjalistów należą pielęgniarki, bibliotekarki oraz nauczycielki, które również w większości nie widzą średniej krajowej na pasku z wypłaty. Za to specjaliści od technologii informatycznych zarabiają średnio nawet więcej niż kierownicy i przedstawiciele władz publicznych. Na dokładne zestawienie płac w poszczególnych zawodach musimy jeszcze poczekać, gdyż obecnie GUS opublikował Strukturę wynagrodzeń jedynie w formie „informacji sygnalnej”.
Nożyce w ruchu
Jak napisano wyżej, płace mniej zarabiającej połowy społeczeństwa rosły nieco szybciej od górnych 50 procent. Oczywiście niewiele, ale jednak. Oznacza to, że w ciągu ostatnich dwóch lat trochę spadły nierówności płacowe. Potwierdzają to także inne dane, które można przeczytać w publikacji GUS. O ile odsetek społeczeństwa zarabiający mniej niż średnia krajowa w zasadzie się nie zmienił – nadal dwie trzecie Polek i Polaków otrzymuje pensje niższe od przeciętnego wynagrodzeniu w kraju – to już na samym dole drabiny płacowej zaszły bardziej wyraźne zmiany na lepsze. Mniej niż połowę średniego wynagrodzenia w 2018 r. zarabiało 16 proc. zatrudnionych, tymczasem dwa lata wcześniej było to 17,5 proc. Po drugiej stronie rozkładu minimalnie spadł odsetek zarabiających więcej niż dwukrotność średniej krajowej – obecnie takich osób jest 6,2 proc. To wszystko razem oznacza, że struktura płac w Polsce minimalnie się spłaszczyła, co jest pozytywnym zjawiskiem, gdyż rosnące nierówności mogą tworzyć napięcia społeczne.
Wyraźnie spadł też odsetek pracowników zarabiających co najwyżej płacę minimalną. W 2016 r. na pensji minimalnej terminowało 9 proc. zatrudnionych, a w 2018 r. już tylko 7,6 proc. Inaczej mówiąc, co trzynasty pracownik w Polsce zarabia płacę minimalną (lub mniej, jeśli jest na części etatu). Ten spadek jest o tyle zaskakujący, że w latach 2016–2018 wysokość minimalnego wynagrodzenia w Polsce wzrosła wyraźnie, bo aż o 13,5 procenta (z 1850 zł do 2100 zł brutto). Zwykle w okresie szybkiego wzrostu płacy minimalnej rośnie także odsetek tych, którzy ją otrzymują, gdyż nie wszystkie firmy nadążają z proporcjonalnym podnoszeniem płac pozostałej załogi. Jak widać, w ostatnich latach szybki wzrost płacy minimalnej i tak był wolniejszy od poprawy ogólnej sytuacji gospodarczej. To pozwala sądzić, że zbliżające się bardzo wysokie podwyżki płacy minimalnej większość firm zniesie dużo lepiej, niż się powszechnie sądzi.
Najnowsze dane GUS odkłamują też utrwalane przez media stereotypy, według których do klasy średniej kwalifikują się zarabiający po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Wystarczy przypomnieć, że podczas wprowadzania daniny solidarnościowej w niektórych mediach można było usłyszeć lub przeczytać, że uderzy ona w klasę średnią. Choć obciąża ona tylko dochody powyżej miliona złotych rocznie, czyli ponad 85 tys. złotych miesięcznie. W Polsce za granicę zamożności należy uznać pensję na poziomie 10 tys. złotych brutto – gdyż taką kwotę otrzymuje zaledwie 6,2 proc. pracujących. A za granicę bogactwa można przyjąć dochód wysokości co najmniej 20 tys. zł, którym może się pochwalić niecały jeden procent zatrudnionych. Jeśli ktoś zarabia w Polsce więcej niż 20 tys. zł miesięcznie, to jest w ścisłej finansowej elicie, nawet jeśli jest święcie przekonany, że należy do klasy średniej.
Kobiety pod kreską
Znanym zjawiskiem jest nierówność płacowa między kobietami a mężczyznami. Wynika ona z wielu względów, spośród których dwa są najważniejsze – zawody sfeminizowane są niżej opłacane, a kobiety są bardziej obciążone pracą domową i opieką nad dziećmi, co się przekłada nie tylko na liczbę godzin pracy, ale też możliwości awansu. Nawet jeśli można tę różnicę obiektywnie wytłumaczyć, czyli przyjmując, że nie jest to efekt celowego zaniżania płac kobiet, tylko stylu życia i odmiennych ścieżek rozwoju, to i tak luka płacowa między płciami jest zjawiskiem bez wątpienia negatywnym. Osłabia pozycję ekonomiczną kobiet względem mężczyzn i skutkuje niższymi świadczeniami emerytalnymi. Niestety, luka płacowa w ostatnich dwóch latach wyraźnie wzrosła – w 2018 r. przeciętne miesięczne zarobki Polaków były wyższe o 20 proc. od zarobków Polek, choć jeszcze w 2016 r. było to 18,5 proc. Najpewniej to efekt tego, że „500 plus” pozwoliło rodzinom z dziećmi podjąć decyzję o ograniczeniu liczby godzin pracy, by więcej czasu poświęcić obowiązkom domowym. A finalnie te obowiązki domowe wzięły na siebie w dużo większym stopniu panie – jak to zwykle zresztą bywa.
Polki są też w zdecydowanej mniejszości wśród najlepiej zarabiających. W grupie 10 procent najlepiej zarabiających mężczyźni stanowią ponad dwie trzecie. Mniej niż średnią krajową zarabia 71 proc. kobiet i tylko 61 proc. mężczyzn. Nawet w najsilniejszej grupie zawodowej, czyli wśród „przedstawicieli władz publicznych i kierowników”, kobiety zarabiają zdecydowanie mniej – średnia płaca mężczyzn w tej grupie to 11 tys. zł, a kobiet 8,1 tys. Widać więc wyraźnie, że awans na najwyższe stanowiska jest w Polsce zarezerwowany głównie dla panów.
Polski rynek pracy dla większości pracowników wciąż nie jest miejscem, w którym można spełnić marzenia o stabilnym dostatku. Choć średnia płaca wzrosła o 15 proc. w stosunku do 2016 roku (z 4347 zł do 5004 zł), to wciąż dwie trzecie zatrudnionych widzi ją głównie w komunikatach GUS. A mediana, która najlepiej odzwierciedla stan portfela przeciętnych pracowników, nadal nie potrafi przebić 3 tys. złotych na rękę. Ludzie, którzy zarabiają powyżej 10 tys. zł miesięcznie, choć dominują w debacie publicznej, tworząc mylny obraz polskiej klasy średniej, stanowią tak naprawdę margines. A mimo to polski system podatkowy nadal traktuje preferencyjnie tę wąską mniejszość, na czym cierpią usługi publiczne ważne szczególnie dla dolnej połowy drabiny płac. Struktura wynagrodzeń GUS ma więc istotny walor edukacyjny – może uzmysławiać, że ta rzekomo uciskana „klasa średnia” to w istocie ekonomiczna elita. A prawdziwa klasa średnia to ci, którzy się cieszą, gdy dostaną trzy i pół na rękę.