Podawane przez GUS średnie wynagrodzenie w kraju jest chyba najczęściej krytykowanym wskaźnikiem ekonomicznym. W ostatnim czasie jego miejsce zajęła inflacja, którą według badań polskie społeczeństwo szacowało na kilka razy wyższą (niesłusznie), ale to tylko specyfika kończącego już się na szczęście kryzysu kosztów życia. Średnia krajowa jest podważana od lat, jeśli nie dekad, więc za kilka miesięcy wróci na ten niezaszczytny fotel.
O ile podważanie wskaźnika wzrostu cen konsumpcyjnych wynika głównie z pewnych, mówiąc Danielem Kahnemanem, pułapek myślenia, o tyle krytyka średniej krajowej jest już całkiem uzasadniona. Znaczna większość pracowników zarabia mniej, więc trudno, żeby przyjmowali podawaną przez GUS wartość za faktyczny obraz sytuacji zarobkowej w kraju.
Znacznie lepiej obrazuje ją wydawana co dwa lata „Struktura wynagrodzeń według zawodów”, która poddaje polską drabinę płac szczegółowej analizie. Z niewiadomych względów GUS wciąż nie potrafi publikować jej przynajmniej raz do roku. W gruncie rzeczy niektóre z tych wskaźników powinny być podawane co miesiąc, dzięki czemu polska debata ekonomiczna nie byłaby oparta na mitach, lecz rzeczywistości.
4217 zł
„na rękę” wyniosła w ubiegłym roku mediana płac w Polsce
Wciąż daleko od średniej
Jednym z tych wskaźników jest oczywiście mediana, która wskazuje wartość, poniżej której zarabia dolne 50 proc. zatrudnionej na etacie populacji. Opublikowana właśnie przez GUS „Struktura wynagrodzeń…” dotyczy października 2022 r., więc nie tylko pojawia się zbyt rzadko, ale też jest średnio aktualna. Ale lepszych danych nie mamy.
Rok temu mediana płac wyniosła 5702 zł brutto, czyli 4217 zł „na rękę”. Taka kwota znacznie lepiej pokazuje zarobki statystycznego Kowalskiego, co jest dosyć smutną informacją, gdyż połowa z nas nie utrzymałaby się w Warszawie czy Krakowie, gdzie wynajem kawalerki to koszt 3 tys. zł miesięcznie. Miałaby też problem z utrzymaniem w pozostałych największych aglomeracjach. Dwa lata wcześniej (2020) mediana płac wyniosła 4703 zł brutto, czyli ledwie ponad 3,5 tys. zł na rękę.
Między jesienią 2020 a 2022 roku mediana wzrosła więc o nieco ponad jedną piątą. Niemal identycznie wzrosły też ceny, więc w ciągu tych dwóch lat połowa społeczeństwa nie poprawiła swoich realnych dochodów. Równocześnie też nie zbiedniała, co jest jakimś pocieszeniem, chociaż marnym. W szerszej perspektywie czasowej wygląda to już znacznie lepiej. W porównaniu do końca pierwszego roku rządów Prawa i Sprawiedliwości (2016) mediana płac wzrosła o niecałe dwie trzecie. W latach 2016–2022 ceny poszły do góry o jedną trzecią, więc „zjadły” tylko połowę podwyżek pensji. Dwie kadencje rządów PiS-u przyniosły więc realny wzrost płac mniej zarabiającej połowy społeczeństwa o ok. 30 proc.
Praktycznie na niezmienionym poziomie utrzymuje się natomiast odsetek pracowników zarabiających poniżej średniej krajowej i relacja mediany do średniej. W ubiegłym roku poniżej przeciętnego wynagrodzenia w kraju zarabiało dwie trzecie zatrudnionych, czyli dokładnie tyle samo co w 2020 i 2016 r. Mediana wciąż stanowi też ok. 81 proc. średniej krajowej. Całościowy rozkład dochodów w Polsce nie spłaszcza się – najlepiej zarabiający utrzymują swoją przewagę nad dolną połową pod względem zarobków. Zmniejszanie rozwarstwienia teoretycznie postępuje, jednak tak wolno, że wciąż trudno je dostrzec.
Poprawa na samym dole
Dalej idące zmiany zaszły jednak w poszczególnych grupach społecznych. Mowa przede wszystkim o najmniej zarabiających, którzy nadal zarabiają najmniej, ale już nie odstają tak jak kiedyś. W 2016 r. najmniej zarabiająca jedna dziesiąta społeczeństwa otrzymywała co najwyżej 44 proc. średniej krajowej. W ubiegłym roku było to już 47 proc. Poprawa niewielka, ale znacząca. W 2016 r. co najwyżej połowę średniej krajowej otrzymywało aż 17,5 proc. pracowników. W październiku 2022 r. było to 13 proc.
Nie jest zaskoczeniem, że zdecydowanie najwyższe pensje spośród tzw. wielkich grup zawodów notowane są w kadrze kierowniczej najwyższego szczebla i wśród przedstawicieli władz. W 2016 r. średnie wynagrodzenie w tej grupie było wyższe o ponad 100 proc. od średniej krajowej. W ubiegłym roku było to już tylko o 80 proc. Minimalnie względem średniej krajowej stracili natomiast specjaliści oraz technicy i średni personel. Zyskali za to pracownicy wykonujący prace proste oraz pracownicy usług i sprzedawcy. Najbardziej poprawili swoją sytuację operatorzy i monterzy maszyn. W 2016 r. ich zarobki były niższe o 20 proc. od przeciętnej płacy w kraju. Rok temu tracili już mniej niż 15 proc.
Gorzej wykwalifikowani pracownicy są więc największymi beneficjentami rewolucji na rynku pracy, która rozpoczęła się po 2014 r. Przypomnijmy, że to właśnie w tamtym czasie rozpoczęły się problemy z zapełnianiem wakatów, co skutkowało szybszym wzrostem pensji oraz pierwszymi falami imigracji zarobkowej do Polski – początkowo głównie z Ukrainy. Wakaty notowano szczególnie w pracach fizycznych lub niewymagających specjalnych kwalifikacji, co umożliwiło wykonującym te zawody pracownikom domaganie się wyższych pensji.
Po 2015 r. rozpoczęto też dynamiczne podnoszenie pensji minimalnej – czasem wręcz ponad to, co proponowali związkowcy, co wcześniej było niespotykane. Uruchomione transfery pieniężne były w większości powszechne, jednak ich relatywne znaczenie dla dochodów było znacznie większe wśród gospodarstw domowych zarabiających najmniej. To wszystko przełożyło się na wyraźną poprawę pozycji negocjacyjnej pracowników mających niższy poziom wykształcenia. Dzięki temu wszystkiemu drabina dochodowa na dole istotnie się spłaszczyła.
Bardzo interesujące procesy zaszły również w kontekście pensji minimalnej. Na koniec pierwszego roku rządów PiS wynosiła ona 1850 zł brutto. W październiku zeszłego roku było to już 3010 zł brutto. Mimo to stopa bezrobocia spadła w tym czasie dwukrotnie – z 6 do 3 proc. licząc według metody BAEL – chociaż równocześnie zanotowaliśmy ogromny napływ imigrantów ekonomicznych z całego świata oraz uchodźców z Ukrainy. To akurat jeszcze nie jest zaskoczeniem, zważywszy na wyżej wspomnianą rewolucję na rynku pracy.
Ciekawsze jest jednak, że spadł też odsetek zarabiających co najwyżej pensję minimalną. W 2016 r. pensję minimalną lub mniej zarabiało 9 proc. zatrudnionych, tymczasem sześć lat później było to już tylko ponad 6 proc. Pracodawcy bez większego problemu poradzili sobie więc z podnoszonymi w ten sposób kosztami pracy. Było to o tyle prostsze, że pensja minimalna rosła w tempie równym całej gospodarce – w tym czasie relacja pensji minimalnej do średniej krajowej się nie zmieniła, nadal wynosząc 43 proc.
Ekonomiczna klasa wyższa
Dobrze zarabiających w Polsce nadal jest jednak stosunkowo mało. Do górnych 10 proc. najlepiej wynagradzanych pracowników w zeszłym roku należały osoby zarabiające powyżej 11,6 tys. zł brutto – to około półtora miliona osób. Kilkanaście tysięcy złotych lub więcej w zeszłym roku zarabiało więc w Polsce ledwie około dwóch milionów osób, gdyż doliczyć jeszcze należy niecałe pół miliona podatników rozliczających się liniowym PIT.
Przynajmniej dwukrotność średniej krajowej, czyli ponad 14 tys. zł, otrzymywało tylko 8 proc. pracujących mężczyzn i 4 proc. kobiet. Powyżej trzykrotności średniej krajowej (21 tys. zł brutto) zarabiało ledwie 2 proc. pracujących. Zarabiający powyżej 14 tys. zł należą nad Wisłą już do ekonomicznej klasy wyższej. Do klasy średniej można natomiast zaliczyć osoby zarabiające 100-200 proc. przeciętnego wynagrodzenia (7-14 tys. zł brutto). To grupa całkiem liczna, gdyż mowa o 27,5 proc. zatrudnionych.
W latach 2016–2022 nie zmieniło się rozwarstwienie płacowe między kobietami a mężczyznami. Zarówno w 2016, jak i 2022 r. średnia godzinowa płaca mężczyzn była o 12,1 proc. wyższa od godzinowego wynagrodzenia kobiet. Średnia unijna w 2021 r. była o 0,6 punktu procentowego wyższa. Różnice są jednak znacznie wyższe w skali miesiąca z powodu utrzymującego się dosyć sztywnego podziału ról w gospodarstwach domowych, gdzie zadaniem mężczyzn jest przynoszenie pieniędzy, a kobiet zajmowanie się domem i dziećmi. W ubiegłym roku Polacy zarabiali miesięcznie o 17,6 proc. więcej niż Polki. W 2016 r. ta różnica była jednak wyższa o jeden punkt procentowy.
Ta niewielka poprawa to efekt głównie rosnącej aktywności zawodowej Polek. Kobiety w Polsce nie tylko częściej znajdują zatrudnienie, ale też mogą poświęcać nieco więcej czasu na pracę zarobkową. Pomaga im rozwój placówek opieki nad najmłodszymi. W 2015 r. jakąś formą opieki instytucjonalnej objętych było 12 proc. dzieci w wieku 1–2 lata. W ubiegłym roku do żłobka lub klubu dziecięcego uczęszczało już co trzecie dziecko w tym wieku. Wzrost robiący wrażenie, jednak na tak niskim poziomie łatwiej o spektakularną poprawę. W nadchodzącym czasie może być o nią stopniowo trudniej.
Główną przyczyną płciowej luki płacowej w Polsce są niskie zarobki w zawodach sfeminizowanych, takich jak nauczycielki, pielęgniarki czy urzędnicy administracji publicznej. W ostatnich latach postępowała pauperyzacja budżetówki, co dotykało szczególnie pracowników edukacji publicznej, szkolnictwa wyższego i służby cywilnej. Drugą kluczową przyczyną jest ogromne rozwarstwienie pensji w dwóch najlepiej wynagradzanych wielkich grupach zawodowych. Wśród najwyższych stanowisk kierowniczych mężczyźni zarabiają średnio o 22 proc. więcej niż kobiety. Wśród specjalistów płciowa luka płacowa wyniosła aż jedną czwartą. W zawodach nastawionych na karierę premiuje się osoby, które są w pełni dyspozycyjne pod względem czasu pracy oraz stawiają na pierwszym miejscu swoją aktywność zawodową. Mechanizm ten wyjaśniła tegoroczna noblistka Claudia Goldin (pisaliśmy o tym w numerze 42/2023 „Przewodnika”). W rezultacie wśród 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków aż dwie trzecie to mężczyźni.
Ostatnie lata były więc umiarkowanie pozytywne. Płace rosły, chociaż nie dotyczyło to okresu 2020–2022. Nierówności spadały, ale w ślimaczym tempie i dotyczyło to głównie dolnej połowy społeczeństwa. Na zmniejszenie się rozwarstwienia między mniej zarabiającą połową Polaków a najzamożniejszymi oraz między kobietami a mężczyznami wciąż musimy jeszcze poczekać. I to najpewniej całkiem długo, gdyż tworząca się właśnie nowa koalicja rządząca nie przedstawia pomysłów zmierzających do ograniczenia nierówności. Wręcz przeciwnie – na zapowiadanych zmianach skorzystają głównie najlepiej zarabiający.