O standardzie życia w danym kraju decyduje nie tylko ogólny poziom zamożności, lecz także, a może przede wszystkim, sposób podziału tortu. Biedni nie najedzą się wysokimi pensjami bogatych ani pięknymi biurowcami czy stadionami budowanymi w okolicy ich odrapanych bloków. Na szczęście mieszkamy w rejonie świata, w którym podział tego tortu jest znacznie sprawiedliwszy niż w Azji czy Ameryce Południowej, gdzie rozwarstwienie ekonomiczne jest najwyższe na świecie. Nie oznacza to jednak, że kwestia dystrybucji dochodów nad Wisłą jest nieistotna. Jest ona tym bardziej ważna, że przechodzimy obecnie przez dosyć burzliwe czasy – nie tylko politycznie, ale też gospodarczo. Wysoki wzrost gospodarczy idzie w parze z wysoką inflacją. W takich czasach dochodzi zwykle do sporych przetasowań w zamożności społeczeństw. Lekkomyślna polityka w burzliwych czasach może doprowadzić do przejęcia wypracowywanego dochodu przez najlepiej sytuowaną elitę ekonomiczną.
Właśnie pojawiła się wydawana co dwa lata publikacja GUS, która pozwala ocenić, jak ten podział tortu w naszym kraju wygląda. Przynajmniej pod względem zarobków z pracy etatowej.
Pensja środka
Opublikowana właśnie „Struktura wynagrodzeń według zawodów” pokazuje drabinę płacową w Polsce w październiku 2020 r., a więc już w czasach pandemii. Dotyczy ona tylko osób zatrudnionych na umowie o pracę w przedsiębiorstwach i innych podmiotach zatrudniających co najmniej 10 osób. Nie obejmuje więc pracujących w najmniejszych przedsiębiorstwach, w których płace są istotnie niższe. Nie obejmuje również pracujących na umowach o dzieło i zleceniach oraz samozatrudnionych. Wśród tych ostatnich znajduje się m.in. 700 tys. najbogatszych. Siłą rzeczy publikacja GUS nie obrazuje dokładnie drabiny dochodów w Polsce, jednak niczego dokładniejszego nie mamy.
W 2020 r. mediana płac w Polsce wyniosła 4702 zł brutto. Kwota ta znajduje się idealnie pośrodku polskiej drabiny płacowej – połowa Polek i Polaków zatrudnionych na etacie zarabia mniej lub dokładnie tyle. Mediana mówi więc o „przeciętnym Polaku” znacznie więcej niż przeciętne wynagrodzenie zawyżane przez najzamożniejszych. Od 2018 r. wzrosła ona o ponad 600 zł, czyli o 15 proc. W stosunku do 2016 r. wzrost wyniósł nawet 34 proc. To bardzo przyzwoity wynik, dowodzący, że płace w Polsce w ostatnich latach rosły w niezłym tempie. Znacznie wyższym niż w latach 2010–2015, jak i pierwszej dekadzie XXI w. Sytuacja na rynku pracy od tamtego czasu zmieniła się diametralnie. Stopa bezrobocia spadła do rekordowo niskiego poziomu, a pracodawcy zaczęli mieć problem ze znalezieniem chętnych do pracy w ich firmach, więc nie mogli już straszyć „dziesięcioma na twoje miejsce”.
Nie zmienia to faktu, że pensja środkowa nadal nie powala. Połowa polskich pracowników zarabia 3403 zł na rękę lub mniej. Osoba samotna z takim dochodem mogłaby mieć problem ze zdobyciem własnego dachu nad głową w dużym mieście. Jej zdolność kredytowa opiewałaby na około 220 tys. zł. Za tę kwotę można by nabyć na kredyt 25-metrową kawalerkę w przeciętnej cenie ofertowej nowych mieszkań w Poznaniu lub Katowicach. W Warszawie, Krakowie i Gdańsku, gdzie średnie ceny znacznie przebiły już 10 tys. zł za metr, zarabiający medianę mógłby już nie nabyć żadnego mieszkania, ewentualnie już naprawdę maleńkie – takie w stylu klitek z Hongkongu. Od października zeszłego roku mediana zapewne wzrosła co najmniej o kilka procent, nie zmienia to faktu, że sytuacja mieszkaniowa połowy Polek i Polaków na etacie nie jest przesadnie komfortowa.
Od przyszłego roku wejdzie w życie Polski Ład, który nieco ulży większości podatników. Pracownik zarabiający medianę, na rękę otrzyma 3470 zł. Czyli niecałe 70 zł więcej. Ogłaszana z pompą sztandarowa reforma podatkowa partii rządzącej, jak widać, rewolucyjnych zmian nie przyniesie. „Medianowy” pracownik co najwyżej będzie mógł zrobić raz w miesiącu nieco większe zakupy.
Zawyżona średnia
W październiku 2020 r. przeciętne wynagrodzenie wyniosło 5748 złotych brutto. Co ciekawe, spośród dziewięciu wielkich grup zawodowych jedynie w dwóch zarabia się średnio więcej, niż wynosi przeciętne wynagrodzenie w kraju. W pozostałych siedmiu wielkich grupach zawodowych płace są niższe niż średnia krajowa. Można więc powiedzieć, że polskie płace zawyżane są przez zaledwie dwie grupy pracowników – mowa o „przedstawicielach władz, najwyższych urzędnikach i kierownikach”, czyli generalnie rzecz biorąc władzy i kadrze kierowniczej, a także o „specjalistach”. Średnie wynagrodzenie w tej pierwszej grupie wynosi 10,5 tys. zł brutto. Specjaliści zarabiają mniej, bo 7067 zł brutto. Polski Ład przeciętnym reprezentantom tych grup nie zaszkodzi, gdyż dzięki wprowadzeniu „ulgi dla klasy średniej” wyjdą na nim na dokładne zero. Warto jednak pamiętać, że obie te grupy są wewnętrznie bardzo zróżnicowane. Dyrektorzy w bankach zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych, za to kierownicy referatów w urzędach w okolicach średniej krajowej lub nieco więcej. Podobnie wśród specjalistów – informatycy spokojnie „wyciągają” kilkanaście tysięcy miesięcznie, za to pielęgniarki oraz nauczycielki mają problem z zarobieniem średniej krajowej.
Stosunkowo blisko tej średniej są też „technicy i średni personel” – zarabiają oni 5613 zł brutto. Dzięki Polskiemu Ładowi zyskają… 6 zł miesięcznie. W pozostałych sześciu wielkich grupach zawodowych pensje są już znacznie poniżej 5 tys. zł brutto. Najmniej zarabiają „pracownicy usług i sprzedawcy” (3675 zł brutto) oraz „pracownicy wykonujący prace proste” (3577 zł). Ich pensje od 2018 r. wzrosły o około 500 zł. Pocieszające jest to, że te dwie grupy w największym stopniu skorzystają na Polskim Ładzie – na rękę dostaną blisko 130–140 zł więcej (czyli około 2770 zł), co jest już faktycznie odczuwalne, szczególnie przy tak niskich zarobkach. O tysiąc złotych miesięcznie więcej od tych dwóch najbiedniejszych grup zarabiają pracownicy biurowi, pracownicy przemysłowi oraz operatorzy maszyn. Nieco ponad 4 tys. zł zarabiają rolnicy, ogrodnicy i rybacy.
W tym momencie warto się zatrzymać nad innym kluczowym zjawiskiem ekonomicznym, z jakim zmagamy się w ostatnich miesiącach – czyli nad inflacją. Od 2016 r. ceny wzrosły łącznie o 16 proc. Mediana do października zeszłego roku wzrosła o 34 proc., a więc wyraźnie więcej. Zakładając czysto umownie, że od tamtego czasu płace nie wzrosły, z powodu inflacji pensja środkowa urosła realnie nie o jedną trzecią, lecz tylko o jedną szóstą. Zarobki pracowników wykonujących prace proste oraz sprzedawców wzrosły od 2016 r. o 37 proc., więc ich płace realne wzrosły o jedną piątą. Jak widać, inflacja jak na razie nie pochłania wzrostu płac, nawet tych najmniej zarabiających. Faktem jest jednak, że wyraźnie ogranicza realne znaczenie ich podwyżek. Tak naprawdę inflacja pochłonęła wzrost zarobków tych najzamożniejszych. Przeciętne zarobki najwyższych urzędników i kierowników wzrosły od 2016 r. o 19 proc., więc realnie zaledwie o 3 proc. Realne pensje najzamożniejszych pracowników etatowych w ciągu ostatnich lat niemalże tkwiły w stagnacji. W gruncie rzeczy to bardzo dobry znak – prawdopodobnie nieco większa część tortu przesunęła się w stronę tych mniej zarabiających. Po części to jednak także efekt przechodzenia najzamożniejszych na samozatrudnienie i podatek liniowy – w ostatnich latach liczba „liniowców” wzrosła o 200 tys.
Spłaszczona drabina
Zmniejszające się rozwarstwienie płacowe widać także w innych miejscach. W 2016 r. średnie wynagrodzenie było wyższe od mediany o 24 proc., a w 2020 o 22 proc. Bardzo wyraźnie zmniejszyła się też grupa najbiedniejszych pracujących, tj. osób zarabiających mniej niż połowa średniego wynagrodzenia, a więc niecałe 2,9 tys. zł brutto – w 2016 r. było ich 18 proc., obecnie już tylko 13 proc. Spadła też nieco liczba pracowników otrzymujących co najwyżej pensję minimalną – w 2020 r. otrzymywało ją niecałe 8 proc. zatrudnionych na etacie, chociaż w 2016 r. było ich 9 proc. To o tyle istotne, że w latach 2016–2020 pensja minimalna bardzo wzrosła – z 1850 zł do 2600 zł. Mimo to liczba pracowników na płacy minimalnej spada, co oznacza, że przedsiębiorcy bez większych problemów sprostali tym podwyżkom. W przyszłym roku pensja minimalna wzrośnie do 3010 zł, co przy Polskim Ładzie da kwotę na rękę 2364 zł (bez Polskiego Ładu byłaby niższa o 153 złote).
Można też pokusić się o określenie polskiej klasy średniej – przynajmniej tej pracowniczej. 28,5 proc. pracowników zarabia między 5,8 tys. a 11,6 tys. zł brutto. Właśnie tych pracowników obejmie „ulga dla klasy średniej”, dzięki której Polski Ład nie uderzy ich po kieszeniach. Można więc powiedzieć, że właśnie oni stanowią nadwiślańską klasę średnią. Gdybyśmy jednak zastosowali powszechnie uznawane kryteria OECD i obniżyli dolną granicę do 4,4 tys. zł (75 proc. średniej krajowej), wtedy nasza rodzima klasa średnia urosłaby do niemal równej połowy społeczeństwa. Zaledwie 6 proc. zatrudnionych zarabia powyżej 12 tys. zł – i to jest polska granica zamożności. Te 6 proc. należy już do ekonomicznej klasy wyższej, chociaż zapewne wielu z nich za taką się nie uważa. Więcej niż 17 tys. złotych (trzykrotność średniej krajowej) zarabia zaledwie 2 proc. pracowników w Polsce.
Wyraźnie spadło też zróżnicowanie wynagrodzenia miesięcznego między płciami. W 2020 r. mężczyzna zarabiał 15 proc. miesięcznie więcej niż kobieta – 4 lata wcześniej było to 19 proc. Zastanawiające jednak jest to, że różnica w płacach godzinowych między płciami w tym czasie wzrosła z 12 do 14 proc. na korzyść panów. Sfeminizowane zawody są więc relatywnie słabiej wynagradzane niż w 2016 r. Równocześnie jednak panie musiały zacząć wyrabiać miesięcznie więcej godzin, a więc różnice w czasie pracy między płciami się zacierają. Bez wątpienia to efekt postępujących zmian kulturowych i coraz bardziej intensywnej aktywności zawodowej kobiet. Wśród najzamożniejszych nadal jednak dominują mężczyźni – wśród 10 proc. najlepiej zarabiających aż dwie trzecie stanowili panowie.
Pod względem zarobków ostatnie lata można więc uznać za całkiem udane. Płace wyraźnie wzrosły, nierówności nieco spadły, a inflacja pochłonęła mniejszą część podwyżek. Zmniejszyły się też nierówności dochodowe między płciami. Jeśli tylko sytuacja na świecie się wreszcie uspokoi, ceny paliw przestaną szaleć, a producenci przestaną mieć potężne problemy z dostawami, jest spora szansa, że za dwa lata zaliczymy kolejny kroczek do przodu.