W Małopolsce poszukiwanych do pracy jest 1300 nauczycieli. W samej stolicy regionu nauczycielskich wakatów jest 214. Przykładowo w szkole podstawowej nr 58 w Krakowie brakuje nauczyciela języka angielskiego, hiszpańskiego oraz matematyki. Małopolska nie wyróżnia się szczególnie na tle innych województw. W nieodległym województwie śląskim brakuje łącznie 1200 nauczycieli. Tutaj także poszukiwani są przede wszystkim pedagodzy uczący języków obcych i przedmiotów ścisłych. W samych Katowicach w sierpniu zanotowano 180 nauczycielskich wakatów, a Katowice są przecież dwukrotnie mniejsze niż Kraków. Szkoły w Częstochowie szukają 70 pedagogów, a kilkudziesięciu brakuje też w Sosnowcu, Gliwicach i Rybniku. Problem dotyczy całego kraju, chociaż w różnym natężeniu. Oczywiście lekcje się odbędą, bo szkoły radzą sobie jak mogą. Na przykład przydzielają zastępstwa dla nauczycieli przedmiotów pokrewnych. Problem w tym, że nie zawsze da się takich znaleźć. Nauczyciel niemieckiego już nie nauczy angielskiego, a przynajmniej efekty takich prób nie będą satysfakcjonujące. Rozpoczynający się rok szkolny będzie jednym z najtrudniejszych w XXI w. – zaraz po tym ostatnim, covidowym.
Tysiące wakatów
6 września szef ZNP Sławomir Broniarz wystąpił na konferencji prasowej, w której wyłuszczył potężne problemy kadrowe w szkołach. W całym kraju do pełnego obsadzenia lekcji brakuje 10 tys. etatów. Według ZNP to w dużej mierze efekt stagnacji płac. W przyszłym roku kwota bazowa dla nauczycieli w ustawie budżetowej wyniesie 3538 zł, więc będzie identyczna jak ta obowiązująca od 1 września roku ubiegłego. Przy 5-procentowej inflacji oznaczać to będzie spadek płac realnych nauczycieli w Polsce. Zamrożenie przyszłorocznej kwoty bazowej, według ZNP, dowodzi, że zapowiadanych przez ministra Przemysława Czarnka miliardowych podwyżek dla kadry nauczycielskiej nie będzie, gdyż zwyczajnie nie przewidziano na to pieniędzy. Stagnacja płac może przyczynić się do jeszcze większych problemów kadrowych w kolejnych latach.
Przyszłoroczna subwencja oświatowa wypłacana samorządom przez rząd na utrzymanie szkół wyniesie ponad 53 mld zł, będzie więc o 2,6 proc. wyższa niż w roku obecnym. Wzrost będzie, tylko że dwukrotnie niższy niż ogólny wzrost cen w kraju.
Według ZNP wysokość przyszłorocznej subwencji nie zabezpiecza prawidłowej realizacji zadań. Szczególnie że w przyszłym roku szkolnym placówki czekają spore wyzwania, również finansowe. Szkoły będą musiały m.in. zabezpieczyć kadrę oraz uczniów przed zakażeniem koronawirusem. Najbliższa jesień będzie pod tym względem chwilą prawdy – przekonamy się, czy nabraliśmy odporności na nową chorobę, a przewidywania optymistyczne nie są, gdyż poziom zaszczepienia populacji wciąż jest dalece niezadowalający. Poza tym nauczyciele będą musieli zintensyfikować swoją pracę, by nadrobić zaległości z poprzedniego, covidowego roku szkolnego. Jeśli tego nie zrobią, będą się one ciągnąć za uczniami latami. Według rozporządzenia ministra edukacji minimalna stawka wynagrodzenia zasadniczego nauczyciela stażysty i nauczyciela kontraktowego jest bardzo podobna i wynosi około 3 tys. zł. Płaca zasadnicza nauczyciela mianowanego wynosi ponad 3,4 tys. zł, natomiast nauczyciela dyplomowanego to 4 tys. zł brutto. W rzeczywistości nauczyciele zarabiają więcej, gdyż mają dodatki (np. wysługa lat), a także biorą nadgodziny. Stażysta przeciętnie zarabia 3,5 tys. zł brutto, a nauczyciel kontraktowy 3,9 tys. zł. Wyraźnie więcej, bo średnio ponad 5 tys. zł, zarabiają nauczyciele mianowani, a nauczyciele dyplomowi nawet 6,5 tys. zł brutto, czyli 4671 zł na rękę. Ci ostatni to jednak nauczycielska elita. Takie stawki, szczególnie w większych miastach, nie są w stanie przyciągnąć młodych do zawodu, tym bardziej że na początku pracy w szkole zarabia się bardzo mało. W prywatnych firmach można zarobić więcej, a szczególnie dotyczy to nauczycieli przedmiotów ścisłych. Matematycy czy fizycy, podobnie jak pedagodzy znający języki obce, bez większych problemów znajdą dobrze płatną pracę w prywatnej firmie lub korporacji, nic więc dziwnego, że właśnie ich w szczególności brakuje.
Matematyka z plastykiem
Początek roku szkolnego zbiegł się z publikacją wyników z szeroko zakrojonej kontroli NIK w polskich szkołach. Kontrola objęła w sumie ponad setkę szkół, a w badaniu kwestionariuszowym wzięło udział 5 tys. dyrektorów placówek szkolnych oraz 25 tys. nauczycieli. NIK kontrolowała przede wszystkim organizację i czas pracy nauczycieli. Kontrola potwierdziła informacje ZNP na temat fatalnej sytuacji kadrowej w szkolnictwie. Nauczyciele są przede wszystkim dosyć wiekową grupą zawodową. Dobrze ponad jedna trzecia przepytanych to osoby w wieku 46–55 lat. Co dowodzi, że coraz trudniej jest przyciągnąć do zawodu młodych po studiach.
W badaniu ankietowym niemal połowa z 5 tys. zapytanych dyrektorów szkół stwierdziła, że ma problemy z zatrudnieniem nauczycieli. W jednej trzeciej szkół były problemy ze znalezieniem nauczycieli fizyki oraz matematyki, w jednej czwartej pojawił się problem ze skompletowaniem kadry do nauczania chemii, a w jednej piątej do języka angielskiego oraz informatyki. Dyrektorzy najczęściej (52 proc.) radzą sobie, po prostu przydzielając nadgodziny, ale 38 proc. z nich próbuje także załatać braki kadrowe zatrudnianiem nauczycieli emerytowanych, co jeszcze bardziej podbija średnią wieku kadry szkolnej. Szczególnie interesujące jest, że jedna trzecia dyrektorów przyznała się do łatania dziur, przydzielając prowadzenie lekcji nauczycielom bez odpowiednich kompetencji. Mówiąc bardziej obrazowo, nauczycielka plastyki może uczyć na przykład matematyki. Jak się można domyślać, efekty takiej nauki nie są przesadnie owocne.
Nauczyciele masowo więc biorą nadgodziny. Według Systemu Informacji Oświatowej w rozszerzonym wymiarze czasu pracuje 73 proc. nauczycieli, a 11 proc. pracuje w więcej niż jednej szkole. Z badania kwestionariuszowego NIK wynika jednak, że tych ostatnich jest znacznie więcej – prawie jedna czwarta ankietowanych nauczycieli przyznała, że nie ogranicza się tylko do jednej placówki. W ten sposób łatają oni dziury w całym systemie, a także uzupełniają swoje pensje, co przekłada się jednak na wydłużenie ich realnego czasu pracy, który poświęcają również na przemieszczanie się pomiędzy placówkami.
Zajęcia dodatkowe do lamusa
Nadgodzin jest sporo. Pensum nauczycielskie to 18 godzin lekcyjnych przy tablicy, a według Karty Nauczyciela można przydzielić pedagogowi jeszcze dodatkowe 9 godzin. Czyli rozszerzyć czas pracy do półtora etatu. Według Karty nauczyciel nie powinien więc pracować przy tablicy więcej niż 27 godzin tygodniowo, w rzeczywistości aż 14 proc. nauczycieli wyrabia ponad 27 godzin lekcyjnych. Według ankiety NIK nadgodziny wyrabia ponad trzy czwarte nauczycieli, co mniej więcej się zgadza z danymi z Systemu Informacji Oświatowej. Zaledwie co dziesiąty nauczyciel wypracowuje samo pensum, ale jest też 12-procentowa grupa pedagogów zatrudnionych tylko na część etatu.
NIK przyjrzała się także temu, w jaki sposób nauczyciele pracują podczas pozostałych 22 godzin z czterdziestu, jakie powinny przypadać na pełny etat. Ogromna większość przygotowuje się w tym czasie do zajęć, a dwie trzecie sprawdza również prace uczniów. Jedna trzecia pytanych przeznacza ten czas na „papierkową robotę”, czyli wypełnianie dokumentacji szkolnej.
Brak nauczycieli oczywiście odbija się na realizacji podstawy programowej. W połowie skontrolowanych szkół nie zrealizowano liczby godzin zaplanowanej w ramowych planach nauczania. Wśród głównych przyczyn znalazły się między innymi zwolnienia chorobowe w związku z pandemią COVID-19. Niezrealizowane godziny to nieprzepracowany materiał, a więc też luki w wykształceniu uczniów opuszczających szkolne mury. Siłą rzeczy brakuje też pedagogów, którzy prowadziliby zajęcia dodatkowe. Zaledwie w ciągu dwóch lat – w okresie 2016–2018 – w całym kraju zlikwidowano 65 tys. kół zainteresowań. W kolejnych latach ten proces postępował. W połowie zbadanych szkół liczba zajęć pozalekcyjnych była niższa niż w roku szkolnym 2018/2019 lub nie było ich wcale. Nic dziwnego, że nauczyciele nie garną się do prowadzenia zajęć dodatkowych, skoro według ankiety NIK ponad połowa z nich nie otrzymała wynagrodzenia za prowadzenie kół zainteresowań, a jedna trzecia za prowadzenie zajęć psychologiczno-pedagogicznych.
Pod znakiem pandemii
Problemy w szkołach mają charakter nie tylko kadrowy. Wiele z nich jest niewystarczająco wyposażona. Podczas pandemii zdecydowana większość nauczycieli korzystała z własnego sprzętu oraz dostępu do internetu. Według kontroli NIK tylko jedna trzecia szkół nie wskazała żadnych istotnych braków w wyposażeniu. W jednej czwartej szkół pomoce dydaktyczne są przestarzałe, a w jednej piątej w ogóle ich nie ma. Brakuje także pracowni przedmiotowych, przez co lekcje są prowadzone w pomieszczeniach, które nie są przeznaczone do danego typu zajęć. Do lekcji wykorzystuje się nawet piwnice oraz korytarze, co oczywiście nie jest regułą, ale się zdarza. W takiej sytuacji trudno mówić o bezpieczeństwie i higienie pracy oraz nauki.
Chociaż w rozpoczętym właśnie roku szkolnym uczniowie powrócą do nauki stacjonarnej, to będzie się ona nadal odbywać po znakiem pandemii. Według wytycznych sanepidu i ministerstwa edukacji uczniowie powinni przed wejściem dezynfekować ręce, nie powinni się przesadnie gromadzić podczas przerw, a poszczególne klasy powinny być „przypisane” do jednej sali. Wchodzące do szkół osoby trzecie obowiązkowo powinny zakładać maseczkę. Oczywiście na lekcje nie powinni uczęszczać żadni uczniowie mający jakiekolwiek objawy chorobowe. W związku z tym w szkołach będzie też badana temperatura ciała przy wejściu. W wyjątkowych sytuacjach dyrektor będzie mógł zawiesić zajęcia dla grupy uczniów lub nawet całej placówki i przejść w tryb zdalny. Ministerstwo zaleca także rodzicom szczepienie uczniów od 12. roku życia.
Nadchodzący rok szkolny będzie więc niezwykle trudny. Wyzwania związane z pandemią nałożą się na stare i nierozwiązane problemy w polskiej edukacji. Jeśli nie zaczniemy ich rozwiązywać już teraz, to w nadchodzących latach będą się dalej nawarstwiać i uzdrowienie polskiej edukacji stanie się jeszcze trudniejsze.
Problemy w budżetówce
Ogromne problemy ujawniają się w całej budżetówce. Z powodu protestu ratowników medycznych 6 września na drogi nie wyjechała jedna czwarta karetek. Formalnie protest ratowników rozpoczął się 1 września, jednak w wielu miastach nieformalnie trwa dłużej. W Poznaniu od początku roku ratownicy składają wypowiedzenia lub przechodzą na zwolnienie chorobowe. W Gorzowie Wielkopolskim już w sierpniu wszyscy ratownicy kontraktowi rozwiązali swoje umowy. Wojewodowie ratują się oddelegowywaniem do pracy na zwolnionych stanowiskach żołnierzy mających kwalifikacje ratownika medycznego oraz pielęgniarek. Ratownicy domagają się nie tylko wyższych pensji, ale też możliwości utworzenia samorządu zawodowego oraz uchwalenia dedykowanej dla nich ustawy, tak jak jest w przypadku innych zawodów medycznych. Na 11 września w stolicy zaplanowano duży protest wszystkich grup zawodowych ochrony zdrowia, które domagają się między innymi szybszego osiągnięcia 7 proc. PKB nakładów na opiekę medyczną. Na wrzesień protesty zapowiadają także pracownicy budżetówki z OPZZ i Forum Związków Zawodowych. Domagają się 12-procentowej podwyżki płac dla sektora, co kosztowałoby budżet 14 mld zł. Do protestów być może przyłączy się również największy związek w kraju, czyli „Solidarność”. Związki zawodowe zwracają uwagę, że rządzący sami przyznali sobie 40-procentowe podwyżki, tymczasem płace w budżetówce na przyszły rok zamrożono. Na początku września spór zbiorowy z pracodawcą rozpoczął również jeden ze związków zawodowych działających w ZUS. Pracownicy ZUS domagają się podwyżek, a jeśli ich postulaty nie zostaną spełnione, jesienią zapewne rozpoczną strajk, co może zagrozić wypłatom emerytur. Zamierzają protestować lub już protestują także pracownicy sądów, prokuratur oraz należącej do państwa Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Nadchodząca jesień może upłynąć pod znakiem ogromnych protestów grup zawodowych pracujących w sektorze publicznym.