Media w ostatnim czasie bardzo się zmieniają. Odchodzimy od czasopism drukowanych z pogłębionymi analizami i dłuższymi tekstami w stronę internetu i tzw. clickbaitu.
Klik to pieniądz, czyli pułapka clickbaitu
W mediach nastawionych na jak największą liczbę wyświetleń, zdobywaną za pomocą krzykliwych, choć nie zawsze prawdziwych tytułów, hierarchii wiadomości nie tworzy ich rzeczywista ważność, ale potencjalna klikalność. W ten sposób ważne staje się nie to, co dotyka istotnych dla świadomego życia treści, ale to, co się lepiej daje sprzedać. Coraz trudniej znaleźć nadawców, którym jesteśmy w stanie zaufać, wobec których mamy przekonanie, że hierarchia ważności tematów nie opiera się na ich komercyjnej atrakcyjności, ale że faktycznie przekazują nam oni ważną wiedzę o świecie. Wiedzę tę wielu obecnie zdobywa, przeglądając smartfona i zapamiętując clickbaitowe nagłówki, które często nie oddają prawdziwego sensu ukrytej pod nim informacji.
Nie psuć nastroju, czyli iluzja wiedzy o świecie
Współczesne media dostarczają nam bogatej wiedzy o świecie – zdanie to wydaje się oczywistością. A jednak to iluzja. Z różnych powodów popularne media nie są zainteresowane informowaniem o tym, co dzieje się w różnych miejscach świata. Przez lata istniało przekonanie – choćby w stosunku do Auschwitz – że gdyby tylko ludzie wiedzieli, gdyby mogli zobaczyć, co się tam dzieje, to na pewno by reagowali, to by na to nie pozwolili. Dziś możemy wiedzieć i widzieć, ale nie lubimy psuć sobie nastroju oglądaniem różnych dramatów. Przeciwnie – czasem te docierające do nas informacje są inspiracją do agresywnego zamykania się na cierpiących ludzi. Coraz większy zasób dostępnej wiedzy o świecie wcale nie spowodował, że chcemy bardziej o ten świat dbać. Media reagują na takie postawy, starając się nie zaprzątać nam zbytnio głowy rozmaitymi niedolami, rozgrywającymi się w różnych częściach świata. To się po prostu nie klika.
Docenci z Facebooka, czyli spadek znaczenia ekspertów
Jeszcze kilkanaście lat temu, gdy wiedzę czerpaliśmy głównie z mediów drukowanych, ważną sprawą było budowane względem nich zaufanie. Jeśli pojawiłaby się w nich informacja nieprawdziwa, redakcja przygotowywała sprostowanie, dbając o swoją wiarygodność. Współczesny natłok i prędkość mediów sprawiają, że instytucja sprostowania jest mało istotna – zanim takie sprostowanie się pojawi, nie ma już praktycznie żadnego znaczenia.
Do mediów rzadko przedostaje się wiedza ekspertów. Współczesnymi interpretatorami rzeczywistości – szczególnie dla ludzi młodych – stają się internetowi celebryci, mający duże zasięgi. W 2015 r., kiedy rozpoczął się kryzys migracyjny, swoje stanowisko w tej sprawie wydał Komitet Badań nad Migracjami PAN, złożony z profesorów, od lat badających zjawisko migracji. W tym samym czasie pojawił się również post nikomu nieznanej użytkowniczki FB, która napisała, że „ona sobie nie da kitu wcisnąć”, bo ma kuzynki we Włoszech i w Grecji i one widzą, że to jest zaplanowana inwazja. Po trzech miesiącach profesorowie cytowani byli w ośmiu miejscach, anonimowa internautka pojawiała się w ponad dwóch i pół tysiącu.
Między nami mówiąc, czyli bańki informacyjne
Jako społeczeństwo jesteśmy coraz bardziej spolaryzowani, a za tą polaryzacją podążają również media, istotnie ją pogłębiając. Komunikujemy się w coraz bardziej zamkniętych środowiskach. Wśród swoich oglądamy tylko „swoją” telewizję i czytamy wyłącznie „swoje” gazety. Robimy to już nie po to, żeby jak dawniej dowiedzieć się czegoś o świecie, ale raczej po to, żeby utwierdzić się we własnych przekonaniach.
Niebezpieczeństwo funkcjonowania w takich bańkach polega na tym, że zaczynamy się różnić nie tylko co do opinii – co oczywiście jest naturalne – ale i co do faktów. We własnej bańce nie mamy dostępu do tej części rzeczywistości, która jest dla nadawcy niewygodna, więc o niej nie informuje. W ten sposób mamy dostęp tylko do małej części wiedzy o świecie, a to znów uniemożliwia nam rzetelne, samodzielne wyrobienie sobie własnej opinii. Kiedy różnimy się co do samych faktów, niemożliwa staje się między nami debata.
Przekazuję, więc interpretuję, czyli złudzenie obiektywizmu
Odbiorcy często deklarują, że oczekują obiektywnej informacji. Tu pojawia się pytanie: kto miałby ten obiektywizm potwierdzać, skoro wszyscy mamy jakieś przekonania? Pytanie o obiektywizm jest więc trudne. Łatwo odpowiedzieć, że nie ma dziś obiektywnych mediów, bo każde ma swoją linię – i tą odpowiedzią rozgrzeszyć funkcjonowanie takich mediów, których przekaz jest jednoznacznie propagandowy. To nie jest to sytuacja zero-jedynkowa: albo medium jest obiektywne, albo nie. Ważne jest, czy dane medium nie ukrywa swojego zaangażowania politycznego czy ideologicznego profilu, sugerując odbiorcom swój pozorny obiektywizm. Jeśli czegoś powinniśmy oczekiwać, to nie tyle absolutnego obiektywizmu, ile raczej uczciwego dopuszczania do głosu różnych stron albo choćby zauważania, że te inne strony istnieją i ich racje również są ważne. W szczególny sposób dotyczy to mediów wspólnych, czyli publicznych. Pełnią one szczególną funkcję i nigdy nie powinny stać się pasem transmisyjnym łopatologicznej propagandy.
Pytanie o wolność słowa
Rewolucja cyfrowa sprawiła, że obieg medialny zmienił się na każdym poziomie. Każdy człowiek stał się potencjalnym nadawcą treści. Jesteśmy w momencie, w którym nie wiemy jeszcze, jak nad tymi przekazami medialnymi zapanować, aby nie kolportowały one kłamstw i manipulacji. Niektórzy używają metafory ruchu drogowego: kiedy pojawiły się pierwsze samochody, żaden kodeks nie istniał. Kierowca wiedział, że ma jechać ostrożnie i unikać zderzenia z innym samochodem, który spotykał relatywnie rzadko. Dopiero kiedy samochodów pojawiło się dużo, oczywistym się stało, że aby nie dochodziło do tragedii, trzeba wprowadzić obowiązujące wszystkich przepisy. Jeśli chodzi o media, zwłaszcza internetowe, jesteśmy na tym etapie, że rozumiemy już, że – przy ich wielu niezaprzeczalnych dobrodziejstwach – dzieją się w nich także rzeczy niepokojące. Widzimy, jak łatwo jest kolportować wiadomości zmanipulowane albo po prostu kłamstwa – ale jednocześnie fundamentalna jest dla nas kategoria wolności słowa. Mamy tu wyraźne napięcie, wymagające szukania mądrych remediów. Taką próbą jest choćby wprowadzana gdzieniegdzie możliwość komentowania tekstu dopiero po tym, jak udzieli się trzech prawidłowych odpowiedzi na pytania dotyczące jego treści – choć oczywiście regulowanie komentarzy to ledwie drobny fragment złożonego problemu.
Rafał Cekiera
Doktor nauk społecznych, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskiego. Prowadzi badania głównie w obszarze socjologii religii i socjologii migracji. Autor publikacji naukowych dotyczących recepcji nauczania papieża Franciszka w Polsce
Co robić?
Idealnego sposobu na to, żeby nie dać się oszukać w mediach, jeszcze nie wynaleziono. Pojawiają się za to interesujące podpowiedzi, które można wcielać w życie i sprawić, że korzystanie z mediów będzie dla nas bezpieczniejsze, a sam internet stanie się odrobinę lepszy. Pomysły takie zaproponował między innymi dr hab. Marcin Napiórkowski na swoim blogu mitologiawspolczesna.pl. Tu je parafrazujemy, ale warto je znaleźć i przeczytać w oryginale (zgodnie z podanymi niżej zasadami!).
1. Zasada kontry wywoławczej. Warto wątpić w to, co w mediach widzimy i słyszymy: w słowa, w zdjęcia, które równie łatwo dziś zmanipulować. Tam, gdzie nie ma danych, faktów i źródeł, trudno jest też mówić o wiarygodności.
2. Zasada Wikipedii. Oczekiwanie „obiektywizmu” jest idealizmem, ale mamy prawo domagać się, by przekazujący nam informację powiedział również, skąd to wie. Korzystał z badań czy opiera się tylko na swoich przekonaniach? Mówi nam o faktach czy przedstawia swoją opinię? I pamiętajmy: prawda nie leży pośrodku. Leży tam, gdzie leży.
3. Trzymanie gorącego kartofla. Przed rozpowszechnieniem jakiejkolwiek informacji – czy to w mediach społecznościowych, czy nawet w rodzinie – najpierw ją zweryfikuj. Sprawdź, czy w newsie podano jego źródło, czy źródło jest wiarygodne, czy inne media tę informację potwierdzają?
4. Jaka płaca, taka praca. Jeśli nie płacisz za informację, dostajesz informację, która warta jest tyle, ile za nią zapłaciłeś, czyli nic. Za informacje warto płacić, kupując media drukowane, subskrybując podcasty, wspierając konkretnych dziennikarzy czy blogerów.
5. Zasada niedmuchania balona. Mamy tendencję do zamykania się w bańkach informacyjnych: nie dokładaj do tego swojej cegiełki. Nie rozpowszechniaj tego, co ciebie i twoich znajomych będzie tylko utwierdzało w swoich przekonaniach, co będzie przekonywaniem przekonanych. To w rzeczywistości jest budowanie jeszcze głębszego podziału.
6. Zasada przebijania balona. Staraj się zrozumieć tych, z którymi się nie zgadzasz. Dlaczego wierzą w to, co mówią? Jak to argumentują? Skąd czerpią informacje? Czy w tym, co mówią, są elementy, z którymi jednak możesz się zgodzić? Szukaj tych elementów.
7. Zasada sięgania poza balon. W mediach nie szukaj odpowiedzi, tylko nowych pytań. Każdego dnia dowiedz się czegoś, czego jeszcze nie wiesz. Nie pozwól, żeby to, co już wiesz, odebrało ci ciekawość rzeczy nowych.
8. Daj się prowadzić ciekawości. Postaw w tym na jakość. Jeśli coś cię zainteresuje, najpierw to zweryfikuj, a potem szukaj o tym więcej. To może być fascynująca podróż. To właśnie ciekawość jest najważniejszą bronią przeciwko propagandzie, dezinformacji i innym nadużyciom w mediach.