Logo Przewdonik Katolicki

Kazanie u św. Patryka

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Miałem pisać o czymś innym, ale… Potęga przypadku. W niedzielę, dzień beatyfikacji prymasa Stefana Wyszyńskiego i matki Róży Czackiej, spacerowałem po warszawskiej Pradze. I przechodziłem koło kościoła św. Patryka, który zawsze oglądam tylko z zewnątrz. Sam byłem już po Mszy. Ale tego pięknego wieczoru wystarczył kawałek kazania nieznanego mi księdza, słyszany na przykościelnym dziedzińcu, a nawet na ulicy, żebym się zatrzymał.

Kapłan zderzał dwie postaci z XIII w.: papieża Innocentego III, który był symbolem „Kościoła triumfalistycznego”, narzucającego swoją wolę władcom, i świętego Franciszka z Asyżu, będącego uosobieniem braku politycznych ambicji i bezwzględnej pokory. Innocenty został zapomniany, do Asyżu wciąż zjeżdżają tłumy. Potem ksiądz przeszedł do współczesności. Był pod wrażeniem felietonu na jednym z portali. Jego autor cieszył się z kryzysu polskiego Kościoła, z jego „sypania się”, z odchodzenia młodzieży od katechezy, z powodzi apostazji. Za 10–20 lat nic z tej instytucji nie będzie, orzekał. I autor kazania gotów był nawet się z tym zgodzić. Ale twierdził, że to będzie co najwyżej kryzys instytucji. Padnie, może, „Kościół triumfalistyczny”, ale nie „Kościół krzyża”.
Muszę przyznać, że przejąłem się tą wizją. Było zresztą jeszcze wiele innych jej elementów. Ksiądz opowiadał o św. Marii Goretti, 12-letniej Włoszce, która zginęła w 1902 r., bo odmówiła sąsiadowi współżycia seksualnego. A także o jej matce, Assuncie, która spotkawszy po 30 latach zabójcę córki, uwolnionego z więzienia, wybaczyła mu. Co wywołało w nim taki wstrząs, że wstąpił do zakonu. To tacy ludzie jak Assunta mają być nadzieją przyszłego „Kościoła krzyża”. Zdaniem duchownego taki jest też obecny papież Franciszek.
Znalazło się w tej opowieści i miejsce dla prymasa Wyszyńskiego, i matki Czackiej. Wyszyński tylko pozornie był, zdaniem księdza, symbolem „Kościoła triumfalistycznego”. W rzeczywistości całe życie dźwigał rozmaite krzyże. I znów: wszystko się zgadza. Triumf Kościoła z czasów PRL miał naturę duchową. Jego materialna siła była bardzo ograniczana przez komunistyczną władzę. Po roku 1989 Kościół odzyskał majątek i polityczne wpływy, a jednak zaczął przeżywać kryzys.
Chciałbym, aby to kazanie było zapowiedzią czegoś realnego. Choć warto tu poczynić kilka zastrzeżeń. Można się śmiać z wywodów Moryca Welta z Ziemi obiecanej, który opowiada, jak bardzo imponuje mu bogactwo Kościoła i jego rytuały. Nie o uznanie takich kibiców powinno katolikom chodzić. Warto jednak mieć świadomość, że są takie rodzaje kryzysu instytucji, które utrudnią jej jakąkolwiek skuteczność, także tę podstawową, duszpasterską. I tego, delektując się nadziejami na „Kościół ubogi”, bym się trochę obawiał.
No i rzecz druga. Coraz bardziej rozjeżdżają się drogi tych, którzy o kościelną zapaść obwiniają klerykalną naturę instytucji i grzechy duchownych, i tych, którzy wskazują przede wszystkim na trudność postmodernistycznego człowieka do przyjmowania jakichkolwiek moralnych rygorów. Ja próbuję łączyć obie obserwacje. I jedno ma znaczenie, i drugie. Ale zwracam uwagę, że coraz częściej za przejaw kościelnego „triumfalizmu” uznaje się sam upór tych duchownych, którzy chcą trwać przy dawnych zasadach i normach. Można sobie Kościół wyobrazić bez nich, ale to będzie już całkiem inny twór. I nie sądzę, aby to był ten wyczekiwany „Kościół krzyża”. A że księża powinni wybaczać grzesznikom nawet chętniej niż matka Marii Goretti i że religijność Franciszka z Asyżu bardziej do mnie przemawia niż władczość książąt Kościoła, to oczywistość. Ale boję się wylania dziecka z kąpielą.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki