Opublikowany 30 sierpnia komunikat Kongregacji ds. Świętych był o tyle nietypowy, że zawierał tylko trzy nazwiska. Dwa z nich dotyczyły procesów kanonizacyjnych świeckich kobiet. Licząca zaledwie 26 lat w chwili przejścia do nieba Maria Cristina Cella Mocellin oraz 98-letnia Enrichetta Quattrocchi żyły w XX wieku we Włoszech, jednak prawdopodobnie nigdy się nie spotkały. Obie są teraz nazywane Czcigodnymi Sługami Bożymi i od ogłoszenia błogosławionymi dzieli je jedynie ogłoszenie cudu za ich wstawiennictwem. Łączy je jednak więcej niż tylko data publikacji dekretu o heroiczności cnót chrześcijańskich. Obie szły do świętości drogą zwyczajnego świeckiego życia, pełnego cierpień, choroby, radości życia z bliskimi i trudnego rozeznawania własnego powołania.
Droga Marii Cristiny
– Tym, co przykuło od razu moją uwagę były jej oczy – tak o pierwszym spotkaniu Marii Cristiny, mówi dziś jej mąż, Carlo Mocellin. Było lato 1985 r. 16-letnia Maria Cristina spędzała wakacje w urokliwej, górskiej miejscowości Valstagna w Alpach Weneckich. Nie myślała wcale o chłopakach, ponieważ na wakacje pojechała z postanowieniem wstąpienia do zakonu Córek Maryi Wspomożycielki ks. Bosko, które znała z rodzinnej parafii i gimnazjum, gdzie się uczyła. Wszystko się jednak zmieniło, gdy podczas jednego ze spacerów po miasteczku kuzynka przedstawiła ją koledze, którego przypadkiem spotkały. Carlo był tylko rok starszy i nieco nieśmiała Maria Cristina od razu mu się spodobała. Zaczęli się częściej widywać, dużo rozmawiać, także na temat wiary. Z wakacji dziewczyna wróciła z przekonaniem, że jej powołaniem może być jednak małżeństwo. – Ona już wtedy mocno żyła miłością do Jezusa. Zaczęliśmy wspólnie uczyć się Jego drogi. Przede wszystkim odkrywaliśmy, że miłość to bycie szczęśliwym szczęściem drugiej osoby – opowiada Carlo.
Zaręczają się zaraz po 18. urodzinach Marii Cristiny. Wtedy też stają w obliczu pierwszego wielkiego wyzwania: pod koniec 1987 r. lekarze wykrywają u niej raka, mięsaka w udzie lewej nogi. Szybka operacja i trzy ciężkie cykle chemioterapii przynoszą efekty, a cierpienie towarzyszące temu doświadczeniu cementuje miłość Carla i Marii Cristiny, przenosząc ją na wyższy poziom. I to pomimo dzielącej ich odległości. Piszą do siebie listy, a Carlo gdy tylko może, jedzie do Mediolanu zobaczyć ukochaną. W jednym z listów Maria Cristina pisze do niego: „To naprawdę miłość sprawia, że świat się kręci! Moją miłością do Ciebie i tym wielkim darem, jakim jest życie, na swój mały sposób przyczyniam się do tego, aby świat stał się lepszy… Nie sądzisz, że to niezwykłe?”.
Mimo trudnego leczenia Cristina daje radę jeszcze przygotować się do matury, zdać ją celująco i dostać się na wymarzony Wydział Językowy Katolickiego Uniwersytetu Najświętszego Serca w Mediolanie. Rak zaś cofa się całkowicie.
Carlo i Maria Cristina pobierają się 2 lutego 1991 r. Zaraz potem młoda para zamieszkuje w rodzinnej miejscowości Carla, Carpanè, Cristina zaś kontynuuje studia na odległość.
Po 10 miesiącach przychodzi na świat ich pierwsze dziecko – Francesco, do którego po półtora roku dołącza kolejne – Cristina. Jak notują biografowie, są to lata spokoju i radości, w których młoda rodzina przeżywa pełną i niezwykle bogatą miłość. Wiemy o tym z niezwykłego w treści dziennika duchowego Mari Cristiny, dziś wydanego we Włoszech w postaci książki Życie ofiarowane. Carlo jednak podkreśla w wywiadach, że na zewnątrz żyli zwyczajnym życiem rodzinnym. – Łatwiej jest powiedzieć, że moja żona była święta niż to oddać w konkrecie. Gotowała, nastawiała kolejne pralki, dbała o mieszkanie. I podcierała pupy naszych dzieci, które jedno za drugim przychodziły na świat. Była uparta, więc często się kłóciliśmy, ale równie szybko godziliśmy – mówi.
Ofiara
Świat im się wali w 1993 r. tuż po szczęśliwej wiadomości, że są w trzeciej ciąży. U Marii Cristiny następuje nawrót zaleczonego wcześniej raka w lewej nodze. Lekarze chcą od razu robić i operację, i wdrażać chemioterapię, jednak para zgadza się jedynie na takie leczenie, które nie zagrozi życiu dziecka. Cristina jest operowana i to wszystko. W liście, napisanym wówczas do noszonego pod sercem synka pisze: „Nigdy nie myśl, że jesteś na świecie przypadkiem. Ze wszystkich sił opierałam się namowom lekarzy, aż w końcu zrozumieli, że nie zmienię decyzji. Riccardo, jesteś dla nas darem. Kiedy wieczorem wracaliśmy ze szpitala po podjęciu ostatecznej decyzji, po raz pierwszy poruszyłeś się pod moim sercem. Wydawało się, że mówisz: «Dziękuję mamo, że mnie kochasz!»”.
Riccardo rodzi się w lipcu 1994 r., a Maria Cristina od razu poddaje się ostrej chemioterapii. Jest już jednak za późno: pojawiają się przerzuty do płuc i choroba, którą pięć lat wcześniej udało się opanować, postępuje błyskawicznie. W tym wszystkim małżonkowie są jednak razem, wspólnie modląc się o uzdrowienie, ale i wyznając zaufanie w wolę Boga Ojca. Siłę znajdują w Eucharystii. „Wierzę, że Bóg nie dopuściłby do bólu, gdyby nie chciał uzyskać tajemnego i niepojętego, ale rzeczywistego dobra. Wierzę, że nic większego nie mogłam uczynić, jak powiedzieć Panu: «Bądź wola Twoja»” – notuje Maria Cristina w dzienniku. Do nieba odchodzi 22 października 1995 r.
Jej historia rozchodzi się w mediach szeroko. Pisze o niej włoska prasa, informacje przedostają się także do mediów zagranicznych. Wszyscy komentują niezwykłą postawę matki, która rezygnuje z leczenia, aby ocalić życie dziecka. Nie tylko to jednak powoduje, że w 2008 r. biskup Padwy otwiera jej proces beatyfikacyjny. Wszystkich porusza głębia duchowości, o której świadczy wydany drukiem w 2005 r. jej dziennik.
„Ona nie była heroską, która w granicznej sytuacji podjęła dla jednych bohaterską, a dla innych niezrozumiałą decyzję. Ona całe życie pozwalała, by to Bóg był na pierwszym miejscu – mówi bp Antonio Mattiazzo, który otwierał jej proces beatyfikacyjny.
Droga Enrichetty
Świętość małżeńska, trudna ciąża i rozeznawanie woli Bożej to rzeczy, które łączą życie Marii Cristiny Mocellin z drogą Enrichetty Quattrocchi. Nie była ona jednak ani w ciąży, ani w związku małżeńskim, bo jej drogą do świętości było życie singla oddanego w całości służbie innym ludziom.
Zanim ktokolwiek usłyszał o Enrichettcie, najpierw wszyscy słyszeli o jej rodzicach. Maria i Luigi Quattrocchi byli bowiem pierwszą w historii Kościoła parą małżeńską wyniesioną do chwały ołtarzy. Błogosławionymi ogłosił ich Jan Paweł II w 2001 r. w rocznicę encykliki Familiaris consortio, aby przypomnieć światu o powołaniu wszystkich chrześcijańskich rodzin.
Urodzona w 1915 r. w Rzymie Enrichetta była ich najmłodszym dzieckiem, do tego chorowitym i zagrożonym śmiercią już od samego początku. W czwartym miesiącu ciąży u Marii, mamy Enrichetty zdiagnozowano łożysko przodujące i mocno naciskano na konieczność aborcji, dla ratowania jej życia. Święci małżonkowie nie zgodzili się na to, lecz modlili o szczęśliwe rozwiązanie. Enrichetta urodziła się zdrowa w ósmym miesiącu ciąży i od początku cud jej życia kształtuje dalszą duchowość jej świętych rodziców. Staje się ulubioną młodszą siostrzyczką trójki starszego rodzeństwa.
Enrichetta mocno wrasta w duchowość swojej rodziny. Naturalną rzeczą jest dla niej modlitwa kilka razy dziennie, w tym przed posiłkami, wspólne odmawianie różańca, spowiedź raz w tygodniu, częsta adoracja Najświętszego Sakramentu. Niemniej mocno przeżywa, gdy po kolei zaczynają wstępować do zakonów jej bracia i siostra. Ona też spodziewa się, że jej powołaniem będzie zakon, jednak Pan Bóg nie daje jej tego odczuć.
Swoją religijność od początku Enrichetta kieruje w stronę służby innym ludziom. Najpierw rodzicom, bo staje się ich podporą po opuszczeniu domu przez rodzeństwo, potem także chorym, gdy podczas pielgrzymki do Lourdes zaczyna się opiekować wiezionymi tam chorymi i niepełnosprawnymi.
Porzucić siebie, by służyć innym
W młodości kilkakrotnie przeżywa zakochanie, raz jest nawet zaręczona, jednak za każdym razem rozeznaje na modlitwie, że „to nie to”. Równocześnie związuje się ze zgromadzeniem Córek Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, przystępując do grupy świeckich kobiet, wolontariuszek. Razem z nimi pomaga w czasie wojny różnym grupom potrzebujących ludzi: prześladowanym politycznie, byłym więźniom, żydom, rodzinom wysiedlonym. Także wtedy kończy studia pielęgniarskie i zaczyna pracować w tym zawodzie. Po wojnie zapisuje się na kolejne i wkrótce ma już dyplom historyka sztuki. Zaczyna uczyć historii sztuki w jednym z liceów na terenie Rzymu, co wykorzystuje jako możliwość ewangelizowania wśród uczniów, nauczycieli, różnych spotkanych osób.
To ona zajmuje się samotną mamą po śmierci ojca, Luigiego. To ona kolejno opiekuje się rodzeństwem, gdy chorują i umierają. Jest zaangażowaną w apostolstwo i służbę innym świecką kobietą w Kościele i społeczeństwie, w pewnym momencie pracuje nawet dla włoskiego ministerstwa edukacji. Ze znajomymi zakonnikami jeździ na misje (np. do Chin). Przez całe życie nękają ją przeróżne choroby, cierpi m.in. na przewlekłą chorobę serca oraz kilkakrotnie ma raka, co zaprawia ją w chrześcijańskim przeżywaniu cierpienia.
Gdy w 1995 r. rozpoczyna się proces beatyfikacyjny jej rodziców, całkowicie poświęca się zbieraniu świadectw do niego oraz opowiadaniu o ich świętości. Po beatyfikacji zaczyna być coraz większym autorytetem duchowym w Kościele we Włoszech. Po porady i na indywidualne rozmowy przychodzą do niej pary narzeczonych, single, biskupi, księża, siostry zakonne. W 2005 r. oficjalnie przeżywa indywidualną konsekrację, choć przyznaje, że już wiele lat temu w głębi duszy ślubowała czystość Panu Bogu. Gdy w 2010 r. dziecko jej kuzynów traci rodziców, adoptuje je, nadając mu swoje nazwisko. Zaangażowanie na tak wielu polach utrudniają jej coraz liczniejsze choroby, w tym kolejny nowotwór, a potem także konieczność poruszania się na wózku inwalidzkim. Pod koniec 2011 r. już niemal wycofuje się z życia publicznego. Przyjmuje jednak niemal do końca osoby, które chcą się wspólnie z nią modlić czy uzyskać poradę. Umiera 16 czerwca 2012 r. w swoim domu w Rzymie w wieku 98 lat.
Jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się zaledwie w 2018 r. „Miłość Boga i służba ludziom była sensem całego jej życia” – czytamy w oficjalnych dokumentach Kongregacji.