Wcześniej widziałem tylko jakieś migawki telewizyjne, wiedziałem, że domagają się bardziej humanitarnego traktowania uchodźców, którzy szturmują polskie granice. I gdy patrzyłem na hasła typu: „Obojętność wobec zła to współudział” czy wezwania do przestrzegania praw człowieka, nie miałem do tej inicjatywy negatywnego stosunku.
Pisałem już na tych łamach, że los migrantów, którzy znaleźli się na granicy polsko-białoruskiej w Usnarzu, jest tragiczny, i że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Państwo często zachowuje się bezdusznie i jeśli ktoś chce zwrócić uwagę na ludzką krzywdę, dlaczego go krytykować. Ale gdy zobaczyłem biały namiot osób, które podjęły strajk głodowy w teoretycznie szczytnym celu zwrócenia uwagi na tragiczny los migrantów, przeżyłem mały wstrząs. Na namiocie napisano bowiem: „No borders, no nations, only horizons” (Żadnych granic, żadnych narodów, tylko horyzont!).
To jeden z wariantów lewicowego hasła. W sieci można choćby kupić koszulki z napisem „No borders, no nations, just people”, oznaczającym, że ważny jest człowiek, nie granice ani narody. Lewicowy zespół Anti Flag nagrał nawet piosenkę, w której śpiewa: „No borders, no nations”, przekonując, że rządy są skorumpowane i służą tylko interesom wielkiego biznesu, a zapominają o zwykłych ludziach.
Ale równocześnie, jeśli poważnie potraktować to hasło, oznaczałoby ono de facto likwidację państwa. Widzimy więc, że nie chodzi tu wyłącznie o szczytne hasło humanizmu, o ludzkie podejście do migrantów, ale o szerszy program likwidacji granic, narodów, państw. Było coś niezwykle symbolicznego, że taki postulat głoszono, a nawet więcej niż głoszono, bo jednak strajk głodowy to zupełnie wyjątkowa forma walki o jakieś postulaty, właśnie przed Sejmem, który jest symbolem polskiego państwa. Czy można sobie wyobrazić miejsce bardziej symboliczne niż parlament, w którym zasiadają przedstawiciele bezpośrednio wybrani przez naród w celu sprawowania władzy? I właśnie w takim wyjątkowym symbolicznym miejscu postulaty wypisane na namiocie protestujących brzmią wyjątkowo złowieszczo. Z doświadczenia wiemy, że w czasach, gdy nie istniało polskie państwo, los Polaków był najtrudniejszy. Słabsze lub mocniejsze państwo gwarantowało obywatelom jakieś minimum bezpieczeństwa. Ale gdy państwo upadało, obywatele wydawani byli na łaskę lub niełaskę obcych mocarstw, zaborców czy okupantów. Można być trochę naiwnym i twierdzić, że świat bez granic byłby lepszy. Ale to, że istnieją narody, państwa i granice jest faktem. I likwidacja polskich granic nie sprawi, że świat stanie się lepszy. Podobnie jak likwidacja polskiego państwa.
Myślę, że Aleksadr Łukaszenka i jego przyjaciel Władimir Putin byliby bardzo szczęśliwi, gdyby Polacy wcielili w życie to hasło i zlikwidowali posterunki graniczne, odwołali żołnierzy Straży Granicznej do domu, rozwiązali armię i liczyli, że świat stanie się rajem na ziemi. No właśnie. Nie stanie się.