Logo Przewdonik Katolicki

Koronawirus – co już wiemy, a czego jeszcze nie

Piotr Wójcik
fot . MATT MILLER WASHINGTON UNIVERSITY SCHOOL OF MEDICINE

Ma pochodzenie odzwierzęce, więc nie jest bronią biologiczną. Jednocześnie choroba COVID-19 jest wielokrotnie groźniejsza od grypy, więc jej bagatelizowanie byłoby wyrazem skrajnej lekkomyślności.

Globalna pandemia wirusa SARS-CoV-2 i choroby COVID-19 zamknęła nas wszystkich w domach i ograniczyła kontakty społeczne, a więc sprawiła, że każdy przeżywa naturalny w takich sytuacjach stres albo nawet lęk w samotności lub w towarzystwie najbliższej rodziny. W takich sytuacjach ludzie intensywnie poszukują informacji na własną rękę, żeby rozwiać swoje wątpliwości lub utwierdzić się we własnych przekonaniach. I bardzo dobrze, dążenie do wiedzy jest czymś bez wątpienia pozytywnym. Jednak czasem staje się to pożywką dla dezinformacji, a także bywa inkubatorem dla przeróżnych niesprawdzonych teorii, zwykle opartych na przykładach anegdotycznych. To zresztą też nic dziwnego – nawet w spokojniejszych czasach, krążyło w społeczeństwach mnóstwo teorii spiskowych lub legend.
Nawet gdyby ich nie było, na tak wczesnym etapie poznawania nowego wirusa przez naukę musi pojawiać się wiele teorii, czasem nawet sprzecznych. Warto więc uporządkować to, co o nim już wiemy, a czego jeszcze nie. Niestety ten drugi, zaciemniony obszar, jest zdecydowanie większy.
 
Kiedy otrzymamy szczepionkę?
Według brytyjskiego „Guardiana” nad szczepionką pracuje obecnie niezależnie 35 zespołów, tworzonych zarówno przez korporacje farmaceutyczne, jak i kadry akademickie. Szczepionka polega na tym, że wszczepia się jakąś część danego patogenu lub nawet jego całość, ale znacznie osłabioną, żeby organizm ludzki sam wyprodukował niezbędne przeciwciała, dzięki czemu nabierze na niego odporności.
Wszczepianie patogenu samo w sobie obarczone jest ryzykiem, dlatego najpierw trzeba przeprowadzić szereg badań, na początku na zwierzętach, a następnie na ludziach, by mieć pewność, że szczepionka jest bezpieczna i skuteczna. To właśnie te badania zajmują większość czasu potrzebnego do opracowania szczepionki. Jeden z zespołów badawczych w Seattle w USA rozpoczął już fazę testów na ludziach. Szczepionka, nad którą pracuje, polega na wszczepieniu jedynie części kodu genetycznego, a nie całości wirusa. Potencjalnie będzie ona więc bezpieczniejsza, jednak mimo to prace nad tą szczepionką mogą potrwać jeszcze nawet półtora roku.
Koncern Johnson&Johnson planuje rozpoczęcie fazy testów na ludziach we wrześniu tego roku. Przedstawiciele firmy zapowiadają, że szczepionka trafi do sprzedaży może już na początku 2021 r., a do końca przyszłego roku chcą wyprodukować ich miliard. Wyprodukowanie skutecznej i sprawdzonej szczepionki jeszcze w tym roku będzie więc niesłychanie trudne – 2021 rok to prawdopodobny termin.
 
Czy można zachorować dwukrotnie?
Wciąż jeszcze za wcześnie, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Większość dotychczasowych dowodów świadczy za tym, że jednokrotne przejście zakażenia koronawirusem lub choroby COVID-19 uodparnia na ten patogen. Naukowcy w Chinach przeprowadzili eksperyment na zwierzętach. Małpki zostały zakażone w laboratorium, a następnie oczekiwano, aż wyzdrowieją, a w ich organizmach nie będzie już wirusa. Następnie podjęto próbę ich kolejnego zakażenia, jednak w ciągu kolejnych pięciu dni nie wystąpiły żadne objawy choroby, a w pobranych od nich wymazach nie występowały komórki wirusa SARS-CoV-2.
Z drugiej strony pojawiły przypadki ponownego zakażenia wśród ludzi. W Japonii odnotowano dwie takie sytuacje – u starszego mężczyzny oraz kobiety w średnim wieku. Oboje zostali uznani za zdrowych i wypisani ze szpitala. Po niedługim czasie znów jednak pojawiły się u nich objawy, a testy dały wynik pozytywny. To jednak nie jest dowód na to, że można zachorować dwukrotnie. Takich przypadków jest bardzo niewiele, więc prawdopodobnie negatywne wyniki testów były w ich przypadkach fałszywe, a decyzje o wypisaniu ze szpitala przedwczesne. Nawet najskuteczniejsze testy nie dają stuprocentowej pewności.
 
Jakie jest pochodzenie wirusa?
Pojawiły się teorie, że wirus SARS-CoV-2 został sztucznie stworzony przez Chiny jako broń biologiczna, ale w jakiś sposób się „wydostał” z laboratorium – tzn. został przypadkowo „wyniesiony” i zaczął zakażać Chińczyków. Grupa naukowców z USA, Europy i Australii opublikowała swoje badanie na ten temat w magazynie „Nature”. Po przebadaniu komórek wirusa doszli do wniosku, że nie ma w nim śladów genetycznych manipulacji i jest on efektem naturalnych procesów ewolucyjnych, które zachodzą w wirusach. Ma on pochodzenie zwierzęce, jednak ewoluował w taki sposób, że nabył możliwość rozwijania się w organizmach ludzkich.
Według nich najprawdopodobniej pierwotnym rezerwuarem wirusa SARS-CoV-2 są nietoperze, gdyż jest on niezwykle podobny do koronawirusów zakażających te latające ssaki. Natomiast bezpośrednim zakażającym człowieka gatunkiem był prawdopodobnie pangolin chiński, czyli ssak z rodziny łuskowcowatych. Jest on nielegalnie sprzedawany jako żywy na chińskich targach, gdyż bywa wykorzystywany m.in. do tradycyjnej medycyny chińskiej. Koronawirus atakujący ten gatunek jest w 99 procentach identyczny jak ten atakujący człowieka.
 
Czy liczba zakażonych jest w Polsce zaniżana?
Słychać głosy, że dane dotyczące epidemii są fałszowane przez Ministerstwo Zdrowia. Pojawiają się przykłady zakażonych ludzi, którzy zmarli, ale nie zaklasyfikowano ich jako ofiary COVID-19. Trzeba jednak wiedzieć, że przyczynę zgonu ustala lekarz, a ministerstwo podaje jedynie zbiorcze dane. Nie każda też śmierć nosiciela SARS-CoV-2 jest spowodowana wirusem. Oczywiście mogą być przypadki złego zaklasyfikowania śmierci, jednak są one pojedyncze, więc ich doliczenie nie zwiększyłoby bardzo wyraźnie liczby zgonów w wyniku epidemii.
Inną kwestią jest liczba zakażonych. Ona bez wątpienia jest dużo wyższa niż ta oficjalna. Wynika to z faktu, że wciąż nie wykonuje się u nas testów na taką skalę jak w Niemczech. W momencie pisania tekstu potencjał testowy Polski wynosił 5 tys. dziennie. Liczba testów nie jest jednak tak mała, jak się często mówi. Według dr. Marcina Kędzierskiego z Klubu Jagiellońskiego na tym samym etapie epidemii stawiana za wzór Korea Południowa przeprowadziła 1670 testów na milion mieszkańców, a Polska 1234, więc różnica nie była wielka. Poza tym pozytywne wyniki testów odpowiadają jedynie za 4,5 proc. wszystkich przeprowadzanych – na tym samym etapie odsetek wyników pozytywnych bardzo podobny był w Korei, za to w Hiszpanii wynosił aż 50 proc.
Biorąc pod uwagę niski odsetek testów pozytywnych oraz niski stosunek zgonów do zdiagnozowanych, Kędzierski roboczo oszacował, że możemy wyłapywać około 30 proc. zakażonych. Oznaczałoby to, że 31 marca realna liczba zakażonych wynosiłaby blisko 7 tys., przy 2251 oficjalnie stwierdzonych. To wciąż bardzo mało w stosunku do niektórych krajów Europy, w których liczba zakażonych zbliża się do 100 tys. lub już tę granicę przekroczyła.
 
Czy COVID-19 to tylko grypa?
Pojawiły się także głosy, według których choroba wywoływana przez koronawirus to jest coś na kształt grypy, więc nie ma się czym przejmować, a obowiązujące obostrzenia to tylko hucpa zaplanowana przez polityków. Jest to oczywista nieprawda – koronawirus jest zdecydowanie bardziej niebezpieczny niż wirusy grypy. Choć w 80 proc. przypadków choroba COVID-19 przebiega łagodnie lub wręcz bezobjawowo, to aż w 15 proc. ma ona przebieg ciężki, a w 5 proc. bardzo ciężki.
W Niemczech, w których dokonuje się relatywnie najwięcej testów, a służba zdrowia jest na bardzo wysokim poziomie, śmiertelność na COVID-19 w dniu 31 marca wynosiła 0,74 proc. (389 zgonów na 53 tys. zdiagnozowanych). W obecnym sezonie grypowym nad Wisłą zachorowało 3,5 mln osób. Gdyby grypa miała taką samą śmiertelność jak koronawirus w Niemczech, zabiłaby w Polsce 259 tys. osób. Faktycznie zmarło na nią 50 mieszkańców naszego kraju.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki