Logo Przewdonik Katolicki

Pół roku Franciszka

Krzysztof Bronk
Fot.

Niemal każdego dnia docierają do nas, do Radia Watykańskiego, wstrząsające opisy męczeństwa chrześcijan, nie sprzed wieków, ale dosłownie sprzed kilku godzin czy dni. Irak, Egipt, Nigeria, a ostatnio Syria. Pierwsze pół roku pontyfikatu Ojca Świętego Franciszka upłynęło w ich cieniu.

 

Kiedy byłem dzieckiem, z wielkim przejęciem słuchałem w kościele historii męczenników pierwszych wieków, ilekroć w liturgii przypadało ich wspomnienie, a ksiądz odprawiający Mszę św. zechciał nawiązać w homilii do ich dziejów. Przypominają mi się one nieustannie, gdy słyszę lub czytam opisy tego, co dziś dzieje się z chrześcijanami różnych wyznań w krajach chociażby Bliskiego Wschodu.

 

Współczesne prześladowania

Przykład? Choćby opis z ubiegłego tygodnia, z chrześcijańskiego miasteczka Maalula w Syrii, 50 km na północny wschód od Damaszku, gdzie chrześcijan pod groźbą śmierci zmuszano do wyrzeczenia się wiary w Chrystusa. W jednym domu zginęło w ten sposób trzech mężczyzn. Dżihadista zapytał: islam czy śmierć? Najmłodszy z całej trójki, Sarkis, odpowiedział: „Jestem chrześcijaninem, jeśli chcecie mnie zabić, to zabijcie”. Zginęli wszyscy trzej. Tak ponoć rodzi się Kościół. Z krwi męczenników. W istocie Kościół nieraz przeszedł już przez takie prześladowania. Tu, w Rzymie, na przykład za czasów Dioklecjana. Chrześcijanie byli dziesiątkowani. Wydawało się, że to już koniec. Niespełna siedem lat później stał się cud. Konstanty zwyciężył pod znakiem krzyża. Odrodziło się chrześcijaństwo. Uczniowie Chrystusa uzyskali wolność. Zaczęto budować wielkie bazyliki; niektóre stoją do dzisiaj. Kamienie milowe nowej cywilizacji. Prześladowania naszej doby, świadectwa wierności Chrystusowi aż po krew, składane właśnie teraz, w tej godzinie, nie mijają bez echa. Czujemy ich ciężar. Bo skoro tam, w Syrii ktoś oddaje teraz życie, by nie wyprzeć się wiary, to i ja nie mam prawa godzić się na kompromisy czy nawet drobne ustępstwa. W ten sposób radykalizuje się Kościół. Uosobieniem tego radykalizującego się Kościoła jest jak sądzę obecny papież. To on z całą mocą, niekiedy wręcz niezrozumiale czy raniąco, przypomina nam o potrzebie radykalnej odpowiedzi na wymogi Ewangelii.

Oddajcie, co nie wasze

Przykładem może być papieska wizyta w rzymskim ośrodku dla uchodźców. Do historii przejdą wypowiedziane tam w gniewie, przez zaciśnięte zęby, słowa: „puste klasztory nie są wasze. Należą do ciała Chrystusa, czyli uchodźców”. Te ostre słowa kończyły apel skierowany do zakonników i zakonnic. Apel płynący z serca, jak zaznaczył papież, sam zakonnik. Franciszek podkreślił, że opustoszałe w wyniku kryzysu powołań klasztory nie służą Kościołowi, by przekształcać je w hotele i zarabiać w ten sposób pieniądze. Mają służyć ubogim, którymi są uchodźcy. Słowa te zostały przyjęte gromkimi oklaskami przez samych migrantów, w większości muzułmanów. Przyklasnęły im również środowiska wrogie Kościołowi, które od lat czyhają na kościelne dobra, w tym nieruchomości, nierzadko w centrum miasta. Oczywiście pieniądze, majątek zawsze jest okazją do nadużyć. Ale jest też prawdą, że opustoszałe seminaria czy klasztory przerobione na hotele lub domy pielgrzyma pozwalają na utrzymanie wielu dzieł społecznych, edukacyjnych czy misyjnych prowadzonych przez Kościół. Sam z tego korzystam, posyłając dzieci do katolickiej szkoły. Gdyby w imię miłości do ubogich migrantów zakonnicy uczący moje dzieci mieli zrezygnować ze swej pracy czy podnieść i tak już wysokie czesne, to czułbym się przez Kościół zdradzony i opuszczony, zepchnięty na peryferię jego misji. W tym kontekście odbieram słowa papieża jako raniące i niesprawiedliwe. Podobnie jak niesprawiedliwe i raniące mogły się wydawać słowa Jezusa skierowane do Jego współczesnych, gdy kazał dawać i pożyczać wszystkim, którzy proszą, do stołu zapraszać nie znajomych i przyjaciół, ale tych, którzy nie mogą się nam odwdzięczyć; gdy kazał brać przykład z miłosiernego ojca, który nie rozlicza marnotrawnego syna, kiedy ten wraca do domu, roztrwoniwszy połowę majątku. Na tym nauczaniu nie da się zbudować normalnego życia. Ale również i ono należy do Ewangelii i staje się konkretnym wymogiem, kiedy sumienie domaga się od nas takich radykalnych gestów. Niewykluczone, że żyjemy w chwili, gdy trzeba dać takie radykalne świadectwo otwartych drzwi, nawet gdyby miało to być niesprawiedliwe i nieroztropne. Skoro w Syrii czy Iraku chrześcijanie nie wahają się oddać życia, dlaczego my mielibyśmy się wahać oddać pusty klasztor czy seminarium? Pożyczyć, nie oddać. Bo całkowita rezygnacja z tych wznoszonych przez stulecia budynków byłaby wyrzeczeniem się nadziei. Musimy mieć przecież nadzieję, że te klasztory i seminaria znów się zapełnią, że Kościół znów się odrodzi, jak po prześladowaniach Dioklecjana.

List papieża do gazety

Choć niektóre deklaracje przysparzają mu popularności w środowisku nieprzychylnym Kościołowi, Franciszkowi nie zależy na tanim sukcesie. Świadectwem tego jest osobisty list, jaki skierował do Eugenia Scalfariego, założyciela i wieloletniego redaktora naczelnego lewicowego dziennika „La Repubblica”. Jest on odpowiedzią na serię artykułów, którymi Scalfari komentował encyklikę dwóch papieży Lumen fidei. Komentarze Scalfariego relatywizowały w istocie twierdzenia dokumentu, pokazując, że są one niewiążące dla niewierzących i poszukujących. Franciszek postanowił podjąć wyzwanie, by nie skończyło się na łatwych wymówkach. Odpowiedział na zastrzeżenia włoskiego publicysty i zachęcił do poważnego dialogu. Dla chrześcijanina bowiem dialog jest czymś naturalnym. Umożliwia dzielenie się spotkaną prawdą. Dialog jest też niezbędny, aby przezwyciężyć uprzedzenia, które narosły względem chrześcijaństwa, postrzeganego od doby Oświecenia jako produkt zabobonu. Odwołując się do osobistego doświadczenia, Franciszek prowadzi Scalfariego ku prawdzie, którą sam spotkał w konkrecie Jezusa z Nazaretu. Największą sensację w liście papieża do dziennika „La Repubblica” wywołały słowa, które nie pojawiają się w liście, ale znalazły się w jednym z nagłówków, dodanych nieuczciwie przez redakcję: Prawda nigdy nie jest absolutna. Słowa te sugerują zgodę Franciszka na relatywizm. W istocie jednak są świadomym przeinaczeniem papieskiego tekstu. Papież wyraźnie bowiem precyzuje, że nie można mówić o absolutnym charakterze prawdy, jakby istniała ona w oderwaniu od wszystkiego. W rzeczywistości bowiem prawdę zawsze poznaje się w spotkaniu z nią. Niezależnie od swej treści list Franciszka do włoskiego odpowiednika Adama Michnika stał się bardzo wyraźnym gestem, który pokazał, że nowy papież nie zamierza wychodzić jedynie ku peryferiom nędzy materialnej czy egzystencjalnej. Ewangelizować zamierza również na peryferiach intelektualnych i tak jak jego poprzednik stara się nawiązać dialog z niewierzącymi i poszukującymi. Za Benedykta XVI dialog ten przybrał postać Dziedzińca Pogan, watykańskiej inicjatywy spotkania z niewierzącymi, które odbyło się już w kilkunastu miastach świata. Franciszek będzie tę drogę dialogu kontynuować, nadając jej swój własny styl. Wyróżnia się on niewyszukaną prostotą, osobistym świadectwem, a przede wszystkim, jak to pokazał w liście do Eugenia Scalfariego, wyraźnym charakterem misyjnym, nieskrywaną wolą doprowadzenia rozmówcy do spotkania z Jezusem Chrystusem.

Obiecujące półrocze 

Wspomniane powyżej wydarzenia ubiegłego tygodnia doprowadziły nas do końca pierwszego półrocza pontyfikatu Franciszka. Czynione przy tej okazji komentarze wskazywały przede wszystkim na niesłabnącą popularność nowego papieża. Widać, że obrany przez niego radykalizm spełnia swoje zadanie: bulwersuje, porusza, wywołuje zamęt, intryguje. Świat zauważył Franciszka, a przez niego zaczyna też dostrzegać Chrystusa. Pierwszy krok został wykonany. Udało się przyciągnąć uwagę. Teraz czas na zasiew i budowanie. Jest to trudniejsze niż jeden czy drugi radykalny gest. Franciszek jednak na nich nie poprzestaje. Świadczy o tym właśnie list do redaktora naczelnego włoskiego dziennika, w którym papież podejmuje się mozolonego trudu torowania drogi na spotkanie z Chrystusem. Wydarzenia ostatnich dni pokazały też, że Ojciec Święty zdobył zaufanie świata. Na jego apel o modlitwę w intencji pokoju odpowiedzieli w zasadzie wszyscy. Teraz niemal wszyscy przekonują się, że papież miał rację, że można uporać się z problemem Syrii bez zbrojnej interwencji. Zdobyty w ten sposób autorytet pozwoli mu zapewne jeszcze nie raz zabrać głos w najważniejszych sprawach świata.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki