W kolejnym artykule dotyczącym Credo rozważamy wyznanie wiary w Ducha Świętego. Związany z misją zbawczą Ojca i Syna, nie pojawił się dopiero, gdy został posłany przez Chrystusa, lecz jest tym samym Duchem, którego działanie opisywał już Stary Testament, jeszcze bez pełnej świadomości tajemnicy Trójcy.
W czasie Ostatniej Wieczerzy, w tzw. mowie pożegnalnej Jezusa zapisanej w Ewangelii wg św. Jana pojawiają się zaskakujące słowa: „pożyteczne jest dla Was moje odejście” (J 16, 7). Padły one w kontekście zapowiedzi daru Ducha Świętego – dobrze, żeby Jezus „odszedł”, bo wówczas go pośle uczniom od Ojca. Wkrótce miało się okazać, że odejściem, o które Jezusowi chodziło było w istocie wstąpienie do nieba. A zapowiedziany Duch miał wkrótce stać się ich udziałem i z grupy zalęknionych i nieco zdezorientowanych uczniów uczynić prawdziwie apostołów – wysłanników Chrystusa głoszących dobrą nowinę o przebaczeniu grzechów przez wiarę w Jego zmartwychwstanie. Ale po kolei.
Starotestamentalne Boże tchnienie
Uważny czytelnik Starego Testamentu bez trudu zauważy, że właściwie od pierwszych jego wersetów jest już mowa o jakimś Bożym duchu. Spotykamy go już w scenie stworzenia, kiedy to „unosi się” nad wodami, które dopiero co zostały stworzone. A potem wielokrotnie jest o nim mowa zwłaszcza w dwóch kontekstach. Po pierwsze, kiedy chodzi o życie: prócz materii konieczne jest jeszcze Boże tchnienie. Bodaj najdobitniej widać to w scenie stworzenia pierwszego człowieka, kiedy to Bóg „tchnął w jego nozdrza tchnienie życia”, albo w spektakularnej wizji Ezechiela, w której powstaje do życia cała dolina wyschłych na wiór kości. „Prorokuj do ducha” – rozkazuje Pan prorokowi, gdy szkielety są już przyodziane w ciało – „przybądź, duchu, i powiej po tych pobitych, aby ożyli” (por. Ez 37, 1–14). Także obietnica „nowego życia”, jakie Izrael ma otrzymać w czasach ostatecznych, kojarzy się z wylaniem ducha „na wszelkie ciało” (Jl 3, 1). Drugi wątek natomiast wiąże się z natchnieniem – kiedy Bóg chce coś oznajmić swojemu ludowi, czyni to poprzez swego ducha. Natchnienie prorockie, dzięki któremu mężowie Boży mogą swoje słowa zaczynać charakterystycznym „to mówi Pan”, świadomi, że nie przemawiają we własnym tylko imieniu, dokonuje się przez ducha, którego Bóg udziela tym, którym chce, nie zważając na pozycję społeczną czy zasługi. Przez ducha zatem Bóg stara się ujawniać swojemu ludowi swój plan, prowadzi go przez dzieje.
W obu wątkach pojawia się motyw „tchnienia” – w języku hebrajskim bowiem pierwotne znaczenie słowa „duch” to właśnie oddech, tchnienie, powiew (podobnie będzie zresztą z greckim pneuma i łacińskim spiritus). Obraz jest zatem dość jednoznaczny – chodzi o Boże tchnienie, Bożą moc, która udzielana jest stworzeniom, aby jak najpełniej uczestniczyły w Bożym życiu. Refleksja Starego Testamentu nie doszła jednak do odkrycia, iż nie chodzi tylko o jedną z Bożych mocy działających w świecie, a wymienianych w biblijnym tekście po to, by nie mówić wprost o Bogu (czego Izrael unikał jak mógł ze względu na zakaz używania imienia Bożego), lecz o trzecią Osobę boskiej Trójcy. Do tego konieczne było doświadczenie wylania Jego mocy na apostołów po odejściu Jezusa oraz kilkaset lat refleksji nad tym doświadczeniem.
Działanie Ducha Świętego w Nowym Testamencie
Jeśli ktoś czyta Nowy Testament pod kątem tego, co można się z niego dowiedzieć o Duchu Świętym, zauważy zapewne intrygującą prawidłowość. Z jednej strony ciągle jest mowa o działaniu Ducha i Jego skutkach – Dzieje Apostolskie wskazują, że zarządza On misją apostołów, a św. Paweł opisuje wewnętrzne skutki Jego aktywności w chrześcijanach oraz opisuje, jak przyjmować i posługiwać się darami Ducha. Nawet Ewangelie, choć naturalnie skupiają się na misji Jezusa, wyraźnie wskazują, że zarówno Jego poczęcie, jak i publiczna działalność z Ducha pochodzą. A On sam swoją tożsamość tłumaczy w synagodze w Nazarecie tekstem Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę…” (Łk 4, 18). Jezus jest „Chrystusem”, czyli Mesjaszem właśnie dlatego, że jest „namaszczony” Duchem Świętym! Z drugiej strony jednak pewne rozczarowanie czeka każdego, kto poszukiwałby w tekstach Nowego Testamentu szerszej, usystematyzowanej refleksji na tym, kim właściwie jest ten Duch, bez którego działania nie da się wręcz wyobrazić początków Kościoła. Wygląda na to, że autorzy nowotestamentalni przeżywali na tyle intensywnie obecność i działanie Ducha, że na drugi plan schodziło pytanie o tożsamość. Ewidentne było, że Boże zbawienie, przyniesione przez Chrystusa, teraz staje się faktem we wspólnocie Kościoła, dzięki działaniu Ducha. Czyż zresztą może być coś ważniejszego od tej świadomości, takiego doświadczenia?
Nim zatem dojdziemy do kwestii tożsamości Ducha Świętego, warto – idąc tropem Nowego Testamentu – przyjrzeć się najpierw Jego działaniu. Wspomnieliśmy już o tym, że Janowa Ewangelia wskazuje na zależność pomiędzy „odejściem” Jezusa, a darem Ducha Świętego. Zależność ta nie oznacza tylko czasowego następstwa. Oto ten sam Duch, który prowadził Jezusa w Jego ziemskiej misji, przechodzi teraz na wspólnotę, by kontynuować to samo dzieło zamierzone przez Ojca. Fizyczne ciało Jezusa poczęło się z Ducha Świętego. Tak też i Jego „mistyczne” ciało – Kościół, poczyna się z tchnienia tegoż Ducha w dniu Pięćdziesiątnicy (to perspektywa św. Łukasza), albo wręcz w sam dzień zmartwychwstania (to perspektywa św. Jana), kiedy to Jezus, ukazawszy się uczniom, tchnie na nich i mówi: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22–23). Ze słów tych wprost wynika coś, co zwykle nam dziś chyba umyka, kiedy o Duchu Świętym myślimy: pierwszym skutkiem Jego działania jest odpuszczenie grzechów. Przyzwyczailiśmy się do myślenia, że odpuszcza Bóg Ojciec, poprzez posłuszeństwo Chrystusa na krzyżu. To prawda, jednak domagająca się dopowiedzenia: skutki przebaczenia w nas, od wewnątrz niejako, sprawia Duch Święty. I nie jest to tylko perspektywa Czwartej Ewangelii. Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich wskazuje na to samo – wystarczy zerknąć na zakończenie mowy Piotra po zesłaniu Ducha Świętego. Oto nawróceni Żydzi pytają apostołów: „Co mamy czynić?”. Piotr odpowiada: „Nawróćcie się (…) i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego” (Dz 2, 38). Znowu związek Ducha Świętego z odpuszczeniem grzechów jest ścisły, przy czym akcent pada na inny aspekt: Duch jest też owocem odpuszczenia.
Pocieszyciel i Ożywiciel
Duch zatem sprawia odpuszczenie i sam jest jego owocem? Na to wygląda. Nieco łatwiej będzie rzecz zrozumieć, jeśli posłużymy się – również nowotestamentalnym – obrazem zamieszkania Ducha w człowieku jak w świątyni (por. 1 Kor 3, 16–17). Moment Jego przyjścia do nas wiąże się ze sprawieniem pierwszego skutku: odpuszczenia grzechów. On jednak nie „przechodzi”, ale „przychodzi” – zatrzymuje się i pozostaje. I właśnie owo zamieszkanie w nas Ducha Świętego jest bodaj najważniejszym owocem zbawienia. Odtąd Bóg nie jest jedynie kimś zewnętrznym, dalekim, lecz staje się „duszą naszej duszy”. Ten związek znacząco przewyższa to, co jest owocem stworzenia. Dlatego św. Paweł często posługuje się określeniami „nowe stworzenie”, „nowe życie”, by wyrazić ten nowy stan chrześcijan. Dar Ducha to istota życia w związku z Chrystusem Zmartwychwstałym, a zatem także swoista gwarancja życia przyszłego: „jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11).
Nietrudno zauważyć, że sprawiającym skutki w powyższym wersecie jest Bóg Ojciec. Duch bowiem wiążąc z Chrystusem-pośrednikiem, czyni możliwym nasze dziecięctwo Boże: „Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!»„ (Rz 8, 15). Przy czym Duch Święty nie tylko umożliwia taką modlitwę, ale też ją w nas pobudza i – kiedy trzeba – wspiera czy wręcz zastępuje! Bodaj w tym najpełniej ujawnia się jego rola „Parakleta” (por. J 14, 16) – pocieszyciela-orędownika: „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8, 26).
Jakkolwiek podstawową rolą Ducha wydaje się być związanie z Ojcem przez Chrystusa konkretnej, pojedynczej osoby, to jednak natychmiastowym skutkiem ustanowienia tego związku jest też ustanowienie wspólnoty dzieci Bożych. Dlatego to właśnie w kontekście działania Ducha Świętego św. Paweł rozwija bodaj najważniejszy obraz Kościoła, określając go jako Ciało Chrystusa: „Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało (…). Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem” (1 Kor 12, 12–13). W konsekwencji jest też Duch mocą i inspiratorem życia chrześcijańskich wspólnot: pobudza do głoszenia Dobrej Nowiny, kieruje wspólnotą poprzez pasterzy, wyposaża członków Kościoła w potrzebne wspólnocie zdolności, wylewając swoje dary – charyzmaty, spośród których „największa jest miłość” (por. 1 Kor 12–13).
Bóg na równi z Ojcem i Synem
Pierwotny Kościół, żyjąc intensywnie doświadczeniem mocy Ducha – włącznie z „nadzwyczajnymi” charyzmatami, takimi jak proroctwo czy dar uzdrawiania, mógł rzeczywiście nie czuć potrzeby systematycznej refleksji nad tożsamością Ducha Świętego. Tym bardziej że większość teologicznych sporów pierwszych trzech wieków związana była z pytaniem, kim jest Jezus – czy jest Bogiem i, jeśli tak, jak to pogodzić z wiarą w jedynego Boga. W efekcie kwestia tego, kim jest Duch Święty pozostawała w cieniu właściwie aż do połowy IV wieku. Jeszcze wyznanie wiary Soboru Nicejskiego z 325 r. mówiło o nim jedynie: „i [wierzymy] w Ducha Świętego” – bez jakiegokolwiek rozwinięcia. Jednak z chwilą gdy właśnie na tym soborze Kościół rozstrzygnął ostatecznie spory dotyczące boskości Jezusa, natychmiast pojawiły się pytania dotyczące boskości Ducha. Tych, którzy ją wówczas odrzucali nazywamy macedonianami (od Macedoniusza, patriarchy Konstantynopola, którego chyba nie do końca słusznie uznano za twórcę tej herezji) lub duchobórcami (pnaumatomachami = walczącymi z Duchem).