Na stronie Muzeum Auschwitz-Birkenau jest piękne zdanie: „Pamięć nie jest dana raz na zawsze”. 27 stycznia obchodzimy 80. rocznicę wyzwolenia obozu z rąk nazistów, na uroczystość przyjedzie wielu Ocalałych, których jest coraz mniej… Bardzo trudno dbać o pamięć, kiedy nie ma świadków tamtych potwornych wydarzeń, wspomnienia blakną, nie ma kto ich pielęgnować. Pamięć zmienia charakter. Co zrobić, aby wciąż była w nas żywa, przestrzegała kolejne pokolenia przed rasistowską przemocą ideologiczną?
– To jest jedno z zasadniczych zagadnień, przed jakimi stoimy. W szkołach co prawda uczymy dzieci historii, ale wiedza historyczna nie jest tym samym co pamięć. Wiedza jest zbiorem wydarzeń, faktów i dat. W najlepszym wypadku stanowi opowieść wynikającą z powiązania ich w ciąg przyczynowo-skutkowy. Niekoniecznie natomiast pociąga za sobą moralny przekaz, zobowiązanie. Pamięć wyróżnia to, że nie jest wyłącznie patrzeniem wstecz, obserwacją przeszłości – analogicznie do tego, jak astronomowie obserwują na niebie konstelacje gwiazd. Jest żywa, obecna w teraźniejszości. To klucz do zrozumienia „tu i teraz”, naszego miejsca w świecie, naszych zadań i naszej aktualnej odpowiedzialności. Wiedza historyczna jest jedynie wspomnieniem, odnosi się do czasu przeszłego. Dlatego system edukacyjny – i to w żadnym ze znanych mi krajów – z pamięcią sobie nie radzi, mimo że uczy historii. Historia jest najbardziej ścisłą dyscypliną ze wszystkich nauk humanistycznych. Bazuje na faktach – albo coś się wydarzyło, albo nie…
Pomijając rozmaite narracje, bo można o nich opowiadać bardzo tendencyjnie.
– Jest to jednak zawsze zbiór faktów. Pamięć musi przemawiać do ludzi dziś, siłą rzeczy jest zatem bardzo polifoniczna. Wbrew ludziom, którzy chcieliby czasem narzucić swój jedyny słuszny model pamięci, on w ogóle nie istnieje. Poza tym każde pokolenie też ma swoją własną pamięć. I to jest normalne! Ona mówi poprzez różne symbole, kody kulturowe; różnie się objawia. Odnosi się do doświadczeń, problemów, wyzwań i zagrożeń, którymi żyje dane pokolenie w danej epoce. Ważny jest kontekst życia.
W latach 60. XX w. (do 1973 r.) Amerykanie walczyli z komunistami w Wietnamie. Wtedy byli żołnierze, którzy jako młodzi chłopcy 20 lat wcześniej lądowali w Normandii, odpierając ataki Niemców, manifestowali na ulicach amerykańskich miast, domagając się od władz pokoju, organizowali w Waszyngtonie marsze antywojenne. Oni mieli już szlak bojowy za sobą, wiedzieli, czym to jest. Z kolei ich dzieci autostopem jechały na Woodstock, pokazując pokojowe wartości długimi włosami i wpiętymi w nie kwiatami. Mieli zupełnie inne sposoby wyrażania sprzeciwu, walki o to samo.
Dzieci kwiaty robiły nową rewolucję, bez rozlewu krwi, tzw. nowe ruchy społeczne odcięły się od przemocy fizycznej, nie znoszą jej do dziś. Ich zdecydowany sprzeciw wobec przemocy i narzucania czegoś prymitywną siłą, zmienił naszą cywilizację. Nie byłoby tego bez okrucieństwa II wojny światowej…
– Oba pokolenia demonstrowały przeciwko wojnie, jednak w kompletnie inny sposób, nie rozumiejąc się nawzajem. Więc pamięć naprawdę jest polifoniczna. Dzieci znały opowieści ojców, przełożyły to jednak na swoje doświadczenia i epokę. To samo dotyczy polifonii pamięci mniejszości społecznych, etnicznych, narodowych, grup lokalnych lub dowolnej zbiorowości.
Obóz Auschwitz-Birkenau był wielonarodowy, ludzie trafiali tam z wielu powodów. Około 68 proc. więźniów stanowili Żydzi, którzy byli eksterminowani jako naród, mieli na zawsze zniknąć z powierzchni ziemi. Wystarczy popatrzeć na pamięć Żydów, Polaków i Niemców, żeby mieć świadomość gigantycznych różnic między nimi.
– Pamięci polskiej też nie ma jednej. Ona inaczej wygląda we wspomnieniach uwięzionych członków PPS, inaczej działaczy Armii Krajowej, chłopów w Zamojszczyzny i dzieci z powstania warszawskiego; świeckich i księży. To jest cały szereg pamięci. I to normalne, co trzeba mocno podkreślić! Nie ma czegoś takiego jak jedna pamięć. Ważne jest tylko to, aby żadna z partykularnych pamięci nie była sprzeczna z faktami historycznymi. Tu byśmy wchodzili na autostradę, która może nas zawieźć do relatywizmu lub częściowego negacjonizmu istnienia obozu.
Termin „pamięć” jest bardzo bliski pojęciu „doświadczenie”. Jeśli adoptujemy pamięć, która nie jest naszym osobistym przeżyciem, to tak, jakby adoptować cudze doświadczenie. Ono ma dziś pomagać w podejmowaniu własnych decyzji, w wyborze swojej drogi życia.
Czyli tym bardziej trzeba o nią dbać.
– Po zastrzeżeniach wstępnych wracam do pierwszego pytania. Trzeba o nią dbać tak jak o własny zasób doświadczeń i kodów kulturowych – niezbędnych każdemu do budowania indywidualnej tożsamości, a zarazem tożsamości grupy. Jeśli pamięć jest zadbana, dojrzała i sięga się po nią jak po narzędzie, wsparcie w rozeznaniu sytuacji, to jest ona dla nas dużą pomocą. Może być naszym sprzymierzeńcem. Zwłaszcza o taką pamięć warto dbać.
Czyli mamy szansę uczyć się na doświadczeniach i błędach innych, aby ich nie powielać. Grunt, żeby z tego korzystać. Cudze tragedie mniej nas bolą.
– Niestety takiego traktowania pamięci nie potrafimy uczyć. Podejścia do pamięci zbiorowej w sposób użytkowy, który pomaga żyć dzisiaj.
Poza instytucjonalną edukacją i wychowaniem istnieje szeroki nurt socjalizacji, który obejmuje wszystkie możliwe działania, w tym te spontaniczne i niezorganizowane. Dziecko nasiąka wiedzą, wartościami i pamięcią jak gąbka. Tutaj jest miejsce dla Muzeum, spotkań, filmów o obozie itp. Zaintrygowało mnie to, co mówi Pan o doświadczeniu, bo to argument za słynną książką Jana Pawła II Pamięć i tożsamość. Mam wrażenie, że odebraliśmy ją w kluczu zbyt łatwo patriotycznym. Doświadczenia obozów zagłady i krematoriów powinny mieć gigantyczny wpływ na nasz stosunek do przemocy, do Żydów, do inności. Wpływ na to, kim jesteśmy. To się nie może po prostu powtórzyć.
– Zdecydowanie tak. Doświadczenie, które mnie formuje i przemienia, wcale nie musi być moje własne. Mogę się skoncentrować choćby na doświadczeniach mojego dziadka, albo nawet sąsiada. Jestem w stanie je zaadoptować, uznać za swoje. Pamięć rozumiana w ten sposób jest naprawdę bardzo istotną, głęboką, choć trudną do precyzyjnego określenia, składową tożsamości. Człowiek bez pamięci nie wie, kim jest! Nie wie tego ani jednostka, ani wspólnota. Podkreślam też, że nie ma jednej tożsamości narodowej czy pokoleniowej. One są niezwykle złożone, skomplikowane.
À propos komplikacji: spore zamieszanie w związku z obchodami rocznicy wyzwolenia obozu zrobiły pytania o przyjazd premiera Izraela, Benjamina Netanjahu. Rozmawiał Pan o tym niedawno na łamach Onetu z Magdaleną Rigamonti. Dziennikarka spytała: Mamy do czynienia z kryzysem pamięci Holokaustu? Pan potwierdził: „Tak, można mówić o pewnym kryzysie pamięci Holokaustu”. Co to znaczy? I czy kryzys pamięci jest też kryzysem czyjejś tożsamości?
– To zdanie trafiło do tytułu wywiadu, a kontekst był szerszy. Jednak rozebrałbym je na kilka czynników, bo może stać się straszakiem, a nie o to mi chodziło. I nie jestem przekonany, że kryzys dotyczy tylko Holokaustu. Nasza obecna pamięć kształtowała się na kryzysach. Popatrzmy na to, jak wyglądała w Polsce we wczesnych latach 90., nawet trochę później. Na szczęście doszło do wyciszenia bardzo niezdrowego współzawodnictwa w martyrologii, które wtedy miało miejsce.
Ma Pan na myśli konflikt o krzyże na terenie obozu? Ich postawienie oprotestowali Żydzi, gdyż odebrali je jako zawłaszczanie pamięci o Shoah. Trudno im się dziwić…
– Ten konflikt był tylko jednym z przykładów wykorzystania starych sporów, „rywalizacji” o to, kto bardziej cierpiał. W tamtym okresie było to w Polsce wyraźnie odczuwalne. Dziś – i to dotyczy obu stron – nauczyliśmy się rozumieć wzajemnie złożoność historii obozu i to, jak postrzegają ją inne grupy. Przede wszystkim jednak dużą rolę odegrał system edukacji, gdyż na przełomie XX i XXI w. do programów nauczania, dużo pełniej niż wcześniej, wszedł temat Zagłady. Kiedyś pojawiał się śladowo, głównie przy omawianiu literatury na lekcjach języka polskiego. To była namiastka wiedzy, zarys. Zmieniło się to mniej więcej jedno pokolenie temu. Młodzież, która obecnie przyjeżdża zwiedzać Muzeum, jest dużo lepiej do tego przygotowana niż 18 lat temu, kiedy zaczynałem tu pracować.
Podważano wtedy prawdy absolutnie podstawowe, na przykład tę, że obozowe piekło, jakie nazistowskie Niemcy urządziły Polakom, jest jednak czymś radykalnie innym niż to, co przygotowały dla Żydów, a potem dla Romów i Sinti. To było ludobójstwo w skali totalnej, dążące do całkowitego unicestwienia istnienia grupy narodowej i etnicznej. Tak oczywistą rzecz trzeba było tłumaczyć, wyjaśniać pojęcia takie jak Zagłada. Teraz nauczyciele są bez porównania lepiej przygotowani do nauczania na temat Holokaustu, m.in. dlatego, że są już pokoleniem edukowanym na nowych podręcznikach.
Jak rozumiem, kryzysów pamięci było już sporo.
– Mam czasami wrażenie, że pod pojęciem „kryzys” chowamy zdziwienie danego pokolenia, że nowe pokolenie inaczej tę pamięć przeżywa. Nie rozpoznajemy się w jego wrażliwości. To miałem na uwadze, podając przykład weteranów II wojny światowej, którzy byli bardzo przeciwni wojnie w Wietnamie. Ich dzieci, urodzone pod koniec wojny, albo już po niej, nie pamiętały jej okrucieństwa. Jeździły na koncerty w przekonaniu, że nowa muzyka rockowa i festiwal Woodstock doprowadzą do pokoju na świecie. Dorośli rodzice szli manifestować przed Kapitol, bo tam zapadają decyzje polityczne!
Ta analogia nie do końca do mnie przemawia. Sama byłam wychowana w przekonaniu, że fakt istnienia w centrum kultury Zachodu, dumnie nazywanej „chrześcijańską”, czegoś tak skrajnie potwornego jak Holokaust da nam wszystkim wielką lekcję ostrożności w kwestii antysemityzmu. Ten ma bardzo długą tradycję. Naziści nie wzięli się tu z powietrza, oni po prostu doprowadzili do radykalizmu rzecz, która narastała przez wieki. Przemoc zawsze jest procesem, rozwija się w czasie. Małymi kroczkami przekraczano kolejne granice, aż ktoś wpadł na pomysł „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Dziś antysemityzm się odradza, więc coś z pamięcią jest nie tak. Z drugiej strony nie słyszę jakichś głośnych protestów dzieci i wnuków ofiar Holokaustu przeciwko temu, co dzieje się w Strefie Gazy. Każda wojna jest zła, giną niewinni cywile, w tym dzieci.
– Te protesty są, pojawiają się regularnie, choć tutaj rzecz nie jest taka prosta. Każdy kraj utrzymuje swoją armię. Na wojsko państwa przeznaczają potężne budżety, wahające się od 2,5 do 4 proc. wszystkich wydatków. Wojsko nie powstaje po to, żeby organizować piękne parady, uświęcać swoją obecnością jakieś święta państwowe.
Gdyby zsumować liczbę porwanych 7 października 2023 r. przez Hamas obywateli Izraela, liczbę zamordowanych na terenach przyległych do strefy Gazy i liczbę rannych, wyszłoby 3–3,5 tysiąca osób. Jak by się zachowała Polska, gdyby sąsiad na nas napadł i uprowadził, poważnie ranił lub zabił tylu ludzi? Każda armia w takiej sytuacji broni swoich obywateli i terytorium. Przecież podobna liczba ofiar była po ataku Japonii na Pearl Harbor w 1941 r., po której Stany Zjednoczone, z całą swoją potęgą, weszły do II wojny światowej.
Podobnie było z atakiem terrorystycznym na wieże World Trade Center w 2001 r. Amerykanie zostali zaatakowani przez wroga na swoim terytorium, zginęło około 3 tys. osób. Skutkiem było zaatakowanie Iraku pod pretekstem konieczności zlikwidowania broni masowego rażenia, której, jak się okazało, wcale tam nie było.
– Gdyby władze cywilne w Gazie chociaż próbowały dać sobie radę z Hamasem na swoim terenie, ograniczyć go, sytuacja byłaby inna. Nie kojarzę ani jednej ważnej manifestacji antyhamasowej w Gazie w ciągu ostatnich dekad. Nie mówiąc już o działaniach policji. Trudno więc rozdzielić terrorystów od terytorium, gdzie spokojnie przygotowują ataki… I mamy wojnę – jest ktoś, kto napadł, jest ktoś, kto na to zareagował. Konflikt trwa już jednak tyle dekad, że nie znam dobrego wyjścia z tej sytuacji.
To ma dziś wpływ na postrzeganie Izraela. Trudno być uważanym tylko za niewinną ofiarę Holokaustu w czasie, kiedy Palestyńczycy opłakują zabitych bliskich, w tym kobiety i dzieci. Sympatia sporej liczby ludzi na świecie jest po stronie słabszych militarnie.
– Ja bym nie łączył kryzysu pamięci o Holokauście z tą wojną. I nie oceniałby pochopnie reakcji Izraela, dopóki nie jesteśmy w stanie zadeklarować, że nie zrobimy tego samego w reakcji na napad na nas. 3 tys. ofiar to całkowite zlikwidowanie małego miasteczka. Nie wyobrażam sobie tego, że Polska nie zareagowałaby – i to bardzo ostro.
Póki są gorące spory o pamięć, pokazujące, że nie jest nam obojętna, trudno mówić o jej kryzysie. Zgoda. Do współczesnych wątków trzeba natomiast dodać, że wstrząs spowodowany Zagładą doprowadził do powstania państwa Izrael. Żydzi mają swój kraj, mogą mieszkać u siebie zamiast wyłącznie w diasporze. Dziś bronią prawa do jego posiadania, krytykę uznając często za przejaw antysemityzmu. Ta wrażliwość ma elementy, które dla nas powinny być zrozumiałe, bo sami nie mieliśmy państwa przez 123 lata. Co nie zmienia faktu, że premier Netanjahu został w listopadzie uznany przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze za winnego zbrodni popełnionych w Strefie Gazy. Nakaz jego aresztowania obowiązuje też Polskę i wywołał zamieszanie. Premier będzie na uroczystości czy nie?
– Każdy kraj decyduje o składzie swojej delegacji. Rozważa zwykle różne opcje: czasami jest to prezydent, czasem monarcha, przedstawiciel rządu. Nie chcę się wypowiadać w imieniu ambasadora Izraela. Cała ta awantura wokół wizyty premiera Netanjahu jest w moim przekonaniu wrzutką medialną. Każde państwo, które zostało poinformowane o obchodach, decyduje za siebie. Rozwiązań i możliwości jest tu bardzo dużo. Nie pamiętam natomiast, żeby Izrael kiedykolwiek zgłaszał do delegacji Benjamina Netanjahu! Kiedy pod koniec grudnia wybuchła medialna awantura wokół przyjazdu premiera Izraela, wtedy na sto procent nie było jeszcze zgłoszenia składu tej delegacji. Temat został wywołany sztucznie, bez powodu. Według mnie komuś na tym zależało.
Komu?
– Na pewno tym, którzy w obchodach nie będą uczestniczyć. Nie są nimi zainteresowani.
Dyplomatyczna odpowiedź (śmiech). 80. rocznica wyzwolenia obozu oznacza też w maju 80. rocznicę końca II wojny światowej. Bardzo długo, pomijając specyfikę zimnej wojny, żyliśmy we względnym pokoju oraz przekonaniu, że tamte doświadczenia będą skutecznie odstraszały ewentualnych chętnych do rozpętania nowej wojny. Jak Pan widzi rolę Muzeum w dzisiejszych czasach, pełnych poczucia zagrożenia, choćby rozlaniem się wojny za naszą wschodnią granicą?
– Dziś nie ma wojen małych, lokalnych. Na lokalność konfliktów zbrojnych możemy spoglądać wyłącznie z nostalgią. Dojrzałe spojrzenie na współczesny świat obejmuje proces globalizacji. Poza tym świat robi się coraz szybszy i trudniejszy. Jest też coraz mniej przewidywalny. Dlatego tym bardziej potrzebujemy pryzmatów, szkieł, punktów odniesienia, które w tym zmieniającym się szybko świecie pozwolą nam podejmować właściwe decyzje. Potrzebujemy stałych punktów oparcia, na których możemy oprzeć swoje postawy i ocenę sytuacji. Nie będą one wtedy rozchwiane. I tu wracamy do roli pamięci.
Rola takich instytucji jak nasze Muzeum polega na tym, że mamy ludziom przypominać, przywracać pamięć. Nie jesteśmy jak łódka na wzburzonym morzu, targana falami na prawo i lewo. Nawet jeśli punkty oparcia są dramatyczne, to są one stałe, niepodważalne, mocne. Dzięki nim mamy bezcenne doświadczenia i zdolność rozeznania dobra i zła tu i teraz. Trzeba wydobyć się z naiwności. Nie żyjemy już w XX wieku. Nie ma lokalnych problemów, takich jak wojna dwóch krajów. Wszystko jedno, czy ktoś za taką opcją się opowie, czy nie. To jest niemożliwe na poziomie faktów, niezależnie od poglądów.
Lokalność jest tylko drugą stroną medalu, jaką jest globalizm.
– Bóg powiedział do Abrahama „Wyjdź z ziemi twojej i ojca twego”. To są słowa, które obrazują, że nie tkwimy w miejscu. Lokalnością jest to, co mamy w sercu, to jest ta nasza nostalgia. Historia oparta na faktach z perspektywy dorosłego człowieka to jednak właśnie wychodzenie poza swój bezpieczny teren. Nie stoimy w miejscu, cały świat jest ze sobą powiązany. My już dawno wyszliśmy ze swojej ziemi.
---
Piotr Cywiński
Historyk mediewista, działacz społeczny; od 2006 r. dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, współtwórca i prezes Fundacji Auschwitz--Birkenau; w latach 2000–2010 prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie; wyróżniony odznaczeniem Stolicy Apostolskiej Pro Ecclesia et Pontifice