Dzień przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa na 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych doszło do niezwykle symbolicznego wydarzenia. W niedzielę wieczorem do Izraela powróciły trzy kobiety więzione przez ponad 15 miesięcy przez Hamas, po ataku na państwo żydowskie 7 października 2023 roku. Wypuszczenie kolejnej grupy zakładników było warunkiem zawieszenia broni między Izraelem a Hamasem, które może stać się początkiem pokoju, po ciężkiej i krwawej wojnie, wywołanej krwawym atakiem na Izrael. Ostatecznie w kolejnych fazach układu wolność odzyskać mają wszyscy porwani Izraelczycy – około stu osób (nie wiadomo, ilu z nich przeżyło) oraz kilka tysięcy palestyńskich więźniów, przebywających w izraelskich więzieniach.
Prawdopodobny koniec wojny to dobra wiadomość. Na pewno z powodów etycznych, bo jak podkreśla nauka Kościoła, pokój jest wielką wartością, a każda wojna wiąże się ze strasznym cierpieniem, jest złem, które tworzy mnóstwo zła. Nawet uzasadniona moralnie wojna obronna, tzw. wojna sprawiedliwa, pociąga za sobą mnóstwo zła, tyle że wówczas wina spada na tego, kto tę wojnę wywołał. Ale prócz względów etycznych czy teologicznych problem z wojnami polega na tym, że – jak uczy historia – znacznie łatwiej je rozpocząć niż zakończyć. Wojna niestety rządzi się swoją dynamiką, która może prowadzić do zupełnie niezamierzonych konsekwencji, rozlewając się niekiedy na cały region, kontynent i świat.
Zakończenie wojny w Gazie zmniejsza więc poziom niestabilności na całym świecie. I zmniejsza ryzyko takiej eskalacji globalnych konfliktów, która może doprowadzić do globalnej katastrofy. Zmniejsza, ale go nie niweluje. Wszak większość wojen czy konfliktów, tych krwawych i gorących, jak i tych spodziewanych, wiszących w powietrzu, jest związana z raptem czterema krajami, które Amerykanie nazwali osią zła – od Korei Północnej, przez Chiny, Rosję po Iran. W większości zapalnych miejsc na ziemi dziś – czy to napięciu na Półwyspie Koreańskim, czy wokół Tajwanu, napięciu na Bliskim Wschodzie, wojnie domowej w Jemenie, wojnie w Ukrainie, napięciu na Kaukazie – wynika to z bezpośredniej lub pośredniej ingerencji Pjongjangu, Pekinu, Teheranu czy Kremla. Upadek reżimu Baszara al-Asada, o którym pisałem niedawno na tych łamach, podobnie jak upadek Hezbollahu, świadczą o poważnym osłabieniu zarówno wpływów Iranu, jak i Rosji na Bliskim Wschodzie.
Z kolei wejście do gry Donalda Trumpa, zupełnie nieprzewidywalnego geopolitycznie gracza, sprawia, że państwa „osi zła” mogą być bardziej skłonne – choć tego terminu używała administracja Bidena, Trump raczej nie będzie budował z nimi sojuszy – do nieryzykowania konfliktu z nieobliczalnym Waszyngtonem. Dlatego też możemy mieć nadzieję, że pokoju będzie w tym roku więcej niż wojny. W dodatku widać, że Trump zmienił zdanie ws. Ukrainy i nie zamierza jej porzucać, odcinając nagle od dostaw broni, którą odpiera rosyjskie ataki. Ale jego zabiegi w ciągu paru miesięcy mogą doprowadzić do przerwania walk na wschód od naszej granicy.
Sporo ostatnio jest różnych kasandrycznych wizji przyszłości. Może więc w tych trudnych czasach warto też spróbować dostrzec jakieś pozytywne sygnały.