Logo Przewdonik Katolicki

Bliski Wschód: ból głowy dla Watykanu

Marek Magierowski
Fot.

Wybrać się dzisiaj z oficjalną wizytą do Libanu to tak, jakby wskoczyć prosto w oko cyklonu.Ale i Jan Paweł II, i Benedykt XVI nie bali się tego wyzwania.

Wybrać się dzisiaj z oficjalną wizytą do Libanu to tak, jakby wskoczyć prosto w oko cyklonu. Ale i Jan Paweł II, i Benedykt XVI nie bali się tego wyzwania.

 

Obaj ostatni papieże odwiedzali kraje i regiony targane sporami politycznymi, naznaczone krwawymi konfliktami etnicznymi czy religijnymi. Jednak obecna podróż Ojca Świętego na Bliski Wschód przypadła w szczególnie gorącym okresie. Tym bardziej warto jej się bliżej przyjrzeć.

Sam Liban jest od kilkudziesięciu lat areną wojny domowej, która czasami przybiera na sile, czasami nieco łagodnieje, lecz zawsze związana jest z napięciami na tle wyznaniowym. W sąsiedniej Syrii od półtora roku trwa rebelia przeciwko reżimowi Baszara al-Asada, która pochłonęła już prawdopodobnie ok. 30 tys. ofiar. Na południe od Libanu leży Izrael – państwo kluczowe dla stosunków Zachodu ze światem islamu, będące w stanie zimnej wojny z Iranem i nieustannie narażone na ataki terrorystyczne ze strony fundamentalistów. Na dodatek zaś, gdy Benedykt XVI lądował w Bejrucie, w kilku stolicach regionu trwały zamieszki przed placówkami dyplomatycznymi USA, wywołane upublicznieniem w internecie wideo z obraźliwym dla społeczności muzułmańskiej przekazem. W Kairze, Tunisie i Chartumie tłum demolował budynki ambasad, zaś w Bengazi z zimną krwią zamordowano ambasadora Stanów Zjednoczonych i jego trzech współpracowników.

 

Trudna rola papieża

Szyderstwa z Mahometa – czy to w mediach, czy sztuce – mają zawsze podobne konsekwencje: wywołują jednoczesne oburzenie muzułmanów w kilkunastu krajach, które następnie przeradza się w rękoczyny. Oburzenie jest autentyczne, choć często pośrednio sterowane przez władze – np. po to, by odwrócić uwagę społeczeństwa od biedy, bezrobocia czy korupcji i skierować jego wściekłość przeciwko ,,złemu” Zachodowi. Element religijny pozostaje na drugim planie – Zachód jest postrzegany przede wszystkim jako siła polityczna, o tendencjach neokolonialnych, która chce na nowo zdominować świat islamu, militarnie, kulturowo i finansowo. Niedgyś słowo ,,niewierny” określało najeźdźcę wierzącego w innego boga – boga chrześcijan. Dzisiaj to raczej konflikt między islamem a ateistycznym, liberalnym i rozpasanym Zachodem, który zapomniał o jakichkolwiek wartościach.

Dlatego rola papieża jest tutaj niezwykle trudna, a wszelkie deklaracje i oficjalne oświadczenia wymagają dyplomatycznej ekwilibrystyki.

Otwarte potępienie przemocy manifestantów mogłoby przynieść odwrotny efekt do zamierzonego: utwierdziłoby ich w przekonaniu, że Watykan oraz wszyscy chrześcijanie są w sojuszu z Ameryką i Izraelem oraz dążą do unicestwienia islamu. Stąd bardzo koncyliacyjny sygnał, wysłany przez papieskiego rzecznika, o. Federica Lombardiego: ,,Podstawowym warunkiem pokojowego współżycia między narodami jest głęboki szacunek dla wierzeń, świętych tekstów oraz najważniejszych postaci różnych religii”. Lombardi mówił o ,,poważnych konsekwencjach niczym nieusprawiedliwionej prowokacji wobec muzułmanów”.

Podobnie jest w przypadku Syrii – z jednej strony Benedykt XVI doskonale wie, kto jest w tym kraju tyranem, a kto jest ciemiężony; kto zasługuje na wolność, a kto na trybunał w Hadze. Niemniej także tutaj jednoznaczne stanowisko Stolicy Apostolskiej może być ryzykowne.

 

Straszenie wahhabitami

Już w czasie lotu do Bejrutu Benedykt XVI sprawnie wybrnął z tego dylematu, tłumacząc dziennikarzom, że należy przede wszystkim zadbać o to, by ustał jakikolwiek eksport uzbrojenia do Syrii. Albowiem zaopatrywanie Syryjczyków w broń jest ,,ciężkim grzechem”. Papież nie zaznaczył przy tym, którą ze stron konfiktu należałoby odciąć od dostaw amunicji, starając się dać do zrozumienia, iż najlepszym rozwiązaniem dla Syrii byłoby po prostu zakończenie wojny. Tak, aby nie przelewano już krwi w Damaszku czy Aleppo.

Dla Watykanu każda wojna jest zła, każdy konflikt zbrojny to porażka ludzkości (jak stwierdził niegdyś papież Paweł VI) i oznaka jej słabości. Dlatego Jan Paweł II, ku zaskoczeniu wielu obserwatorów, tak bardzo sprzeciwiał się amerykańskim operacjom w Iraku – mimo że nie miał żadnych wątpliwości co do zbrodniczego charakteru rządów Saddama Husajna – oraz krytykował bombardowania Belgradu podczas wojny o Kosowo. Polski papież uczynił jednak wyjątek, gdy poparł humanitarną interwencję NATO w Bośni, w celu ochrony ludności cywilnej.

W ten sposób Jan Paweł II ustanowił pewien precedens, na który może się dziś powoływać Stolica Apostolska. Z drugiej jednak strony, jak zauważa John L. Allen Jr., znany amerykański watykanista oraz autor biografii Benedykta XVI, ,,watykańscy dyplomaci są dzisiaj bardzo wyczuleni na używanie siły militarnej przez Zachód, zwłaszcza gdy jest ona wymierzona w kraj muzułmański. Obawiają się bowiem, iż taka interwencja może zaszkodzić chrześcijanom żyjącym na Bliskim Wschodzie”.

Dlatego Watykan zachowywał wstrzemięźliwe stanowisko, gdy Libijczycy obalali Muammara Kaddafiego, a także dziś, gdy Baszar al-Asad brutalnie tłumi rewoltę w Syrii. Jest za to krytykowany, ale stara się bronić. ,,Pozycja Kościoła nie jest wcale neutralna, jest bardzo jasna” – mówił w wywiadzie dla francuskiego dziennika ,,Le Figaro” Tarcisio Bertone, watykański sekretarz stanu. ,,Papież uznał aspiracje narodu syryjskiego i wielokrotnie apelował do przywódców wszystkich stron konfliktu, by położyli kres przemocy i wspólnie zasiedli do stołu rozmów”.

Dodatkowym problemem dla Watykanu jest fakt, że w wielu krajach muzułmańskich, gdzie społeczeństwa powstały przeciwko swoim władcom, chrześcijanie korzystali często z pewnego rodzaju ochrony ze strony dyktatorów i niejednokrotnie odwdzięczali się im swoim poparciem. Koptowie w Egipcie byli w większości sojusznikami Hosniego Mubaraka, gdyż trzymał on w ryzach (a także, niestety, w kazamatach) islamskich fanatyków. Chrześcijanie w Syrii niechętnie myślą o odsunięciu od władzy Baszara al-Asada, albowiem boją się, że pod rządami radykalnych muzułmanów mogliby się znaleźć w poważnym niebezpieczeństwie. Syryjska telewizja państwowa niemal codziennie przekonuje w swoich serwisach informacyjnych, że obecna rebelia ma doprowadzić do osadzenia w Damaszku ultrakonserwatywnych wahhabitów (skrajny odłam islamu, obowiązujący m.in. w Arabii Saudyjskiej), którzy nie pozwolą chrześcijanom na praktykowanie ich religii.

 

Nie wyjeżdżajcie 

Jak przypomniał kilka dni temu ,,The Wall Street Journal”, ,,niewiele jest miejsc na świecie tak istotnych dla dziejów chrześcijaństwa jak Syria. Szaweł z Tarsu nawrócił się w drodze do Damaszku. Także tutaj, już jako Paweł, odbywał swoje pierwsze misje apostolskie, starając się przyciągnąć do nowej wiary ludność pochodzenia nieżydowskiego”.

100 lat temu w całym regionie wyznawcy Chrystusa stanowili ok. 20 proc. całej ludności. Dzisiaj ten odsetek wynosi zaledwie ok. 5 proc. i wciąż się zmniejsza. O ile syryjska, reżimowa telewizja uprawia stricte polityczną propagandę, to obawy chrześcijan o ich własny los pod rządami islamistów nie są bezpodstawne.

Przypomnijmy, że dwa lata temu dziesiątki tysięcy chrześcijan uciekły z Iraku po serii aktów przemocy ze strony muzułmańskich współobywateli. Z kolei prezydentem Egiptu został Mohamed Mursi, przedstawiciel Bractwa Muzułmańskiego, które swego czasu postulowało, by najważniejsze stanowiska w państwie, a szczególnie w siłach zbrojnych, były zarezerwowane dla muzułmanów. ,,Kiedy jakiś chrześcijański kraj zaatakuje Egipt, obecność chrześcijan w armii może przyczynić się do zwycięstwa naszych wrogów” – mówił duchowy przywódca Bractwa Mustafa Maszhur. Tuż po wyborach prezydenckich dwóch Koptów zostało zamordowanych, prawdopodobnie dlatego, iż nie głosowali na Mursiego.

Benedykt XVI dostrzega to zagrożenie, ale wie też, że emigracja z krajów Bliskiego Wschodu nie jest dla chrześcijan dobrym rozwiązaniem. ,,Emigracja ma gorzki smak” – mówił w trakcie pielgrzymki do Libanu. ,,Oznacza oderwanie od własnych korzeni, od rodziny, a przyszłość i tak jest niepewna”. Papież nawoływał młodych chrześcijan, by pozostali na miejscu i spróbowali współżyć pokojowo z młodymi muzułmanami.

Proste, piękne słowa. Czy jednak marzenia Benedykta XVI o przedstawicielach dwóch wielkich religii, którzy wspólnie popijają kawę i grają w karty na ulicach Damaszku, Kairu i Trypolisu, kiedykolwiek się spełnią?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki