W poniedziałek 17 czerwca kilka tysięcy izraelskich demonstrantów manifestowało przed Knesetem przeciw wojennej polityce premiera Binjamina Netanjahu. Ludzie przedarli się przez zasieki chroniące rezydencję premiera, policja użyła armatek wodnych, są ranni. Protestujący domagają się „odważnych” politycznych decyzji, które – według nich – pozwolą na natychmiastowe uwolnienie reszty zakładników, przetrzymywanych przez Hamas od 7 października ubiegłego roku. Do domów nie wróciło nadal około 120 osób. Nie wiadomo, ile z nich żyje.
Powrót zakładników warunkowałoby wcześniejsze porozumienie z Hamasem, do czego – jak wskazują przesłanki – organizacja ta jest gotowa. Premier jednak twardo zapowiada, że z terrorystami negocjować nie będzie, a wszystkich zakładników, po biskim już zwycięstwie, tak czy owak przywróci rodzinom – „żywych albo martwych”. Nic dziwnego, że beztroska w tonie premiera może przyprawiać o ciarki krewnych osób porwanych, z napięciem oczekujących wszelkich nowin o losie swoich bliskich. Niektórzy z tych krewnych brali udział w ostatnich protestach.
Dymisja „gabinetu wojennego”
Kryzys nie dotknął jedynie izraelskiej „ulicy”. 16 czerwca premier rozwiązał „gabinet wojenny” – strukturę powołaną w kilka dni po ataku Hamasu, w której skład wchodzą ważne osoby z sektora bezpieczeństwa. „Gabinet” był instytucją pozarządową, powołaną w sytuacji nadzwyczajnej. To on w dużej mierze (obok rządu oraz dowództwa armii) nadzorował przebieg izraelskiej kampanii wokół Gazy. Jego polityczna linia oscylowała między wymogami twardego militarnego interesu a kwestiami szeroko pojętej polityki cywilnej: problemem kryzysu humanitarnego, kontekstem międzynarodowym itp. Ta linia, jako „zbyt miękka”, była kwestionowana przez dwóch czołowych „jastrzębi” w rządzie Netanjahu – ministra bezpieczeństwa Itamara Ben Gewira oraz ministra finansów Becalela Smotricza. Pod ich naciskiem do „gabinetu” dokooptowano dwóch „obserwatorów”, a jednym z nich był minister spraw strategicznych. By nie mnożyć nazwisk, dodam tylko, że w składzie sześcioosobowego „gabinetu wojennego” znajdował się minister obrony Joaw Galant, za którym niedawno za zbrodnie przeciw palestyńskim cywilom list gończy wydał Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. Już ten skromny zestaw danych może dać pojęcie o napięciach panujących wewnątrz gremium.
Osią rozłamu stał się plan rozejmu, który dwa miesiące temu poparł prezydent USA Joe Biden. W zamian za zawieszenie broni Hamas, którego militarne struktury wciąż stawiają opór w ruinach Strefy Gazy, miał stopniowo uwalniać żydowskich zakładników, począwszy od dzieci, kobiet i starców. W pakiecie Hamasu znalazł się też punkt mówiący o uwolnieniu bojowniczek tej organizacji, trzymanych w izraelskich więzieniach. Porozumienie, które wygrywałoby nie tylko życie porwanych Izraelczyków, ale też los dwóch milionów Palestyńczyków, wygnanych z domów i przeważnie głodujących – wydawało się już o włos. Rząd Izraela stanął przed poważną presją ze strony społeczeństwa. Także przewodniczący „gabinetu wojennego” Beni Ganc 18 maja wezwał do tego „odważnego kroku” izraelski rząd. Netanjahu jednak nadal prowadzi wojnę z Hamasem, wobec czego Ganc podał się do dymisji, wzywając jednocześnie premiera do usunięcia Galanta z fotela ministra obrony i rozpisania przedterminowych wyborów. Netanjahu nie miał innego wyjścia, jak „gabinet wojenny” rozwiązać.
Blaski i cienie pokojowej operacji
Tymczasem na terenie samej Gazy dzieją się rzeczy ważne, które wszelako umykają wiedzy światowej opinii, umiejącej dostrzegać krwawe „newsy”, ale już niewidzącej społecznych procesów. Od początku maja, pod naciskiem ONZ, udało się rozlokować w bezpiecznych miejscach dużą część uchodźców, dotąd stłoczonych w przylegającym do egipskiej granicy mieście Rafah, a raczej tym, co z owego miasta pozostało. W ciągu miesiąca przeniesiono blisko milion osób. Osiedlono je wokół miast Chan Junis i Deir al-Balah, położonych w połowie drogi między Gazą a Rafah i zdobytych już wcześniej przez izraelską armię. Sama Gaza, wyludniona, pozostaje pod kontrolą wojsk Izraela. Walki z Hamasem toczą się tam jedynie w Gazie Północnej, która stanowi osobne miasto. W tej chwili jest to jedyny, poza Rafah, bastion obrony Hamasu.
8 czerwca, w brawurowej akcji, uwolniono czwórkę zakładników, przetrzymywanych od 7 października. Jest wśród nich Noa Argamani, porwana tego dnia z festiwalu „Supernova”: dramatyczny film z płaczącą dziewczyną, trzymaną za ręce przez porywaczy, obiegł wtedy cały świat. Jest w tej czwórce także Almog Meir Jan, obywatel Izraela i Polski. Zakładników wyzwolono w dzielnicy al-Nusajrat, leżącej na obrzeżach wspomnianego wyżej miasta Deir al-Balah. Tym samym unicestwiono ostatni punkt oporu Hamasu w owym rejonie, co pozwoliło 11 czerwca na osiedlenie tam ostatniej większej grupy palestyńskich przesiedleńców – według planu, któremu patronują USA, Egipt i Katar.
Według źródeł palestyńskich podczas akcji odbijania zakładników zginęło co najmniej 274 palestyńskich cywilów. W lutym tego roku, w czasie podobnej akcji zabito ich „tylko” 67 – za cenę uwolnienia dwóch zakładników przetrzymywanych na piętrze budynku w Rafah. To są realne ceny militarnych sukcesów Izraela.
Protesty jeszcze zbyt słabe
Atak Hamasu 7 października był – z przeproszeniem za mocne słowa – wymarzonym prezentem dla Netanjahu. Zagrożony procesami, od kilku miesięcy borykał się z największymi w historii Izraela antyrządowymi protestami. W tej sytuacji terrorystyczny atak spadł mu jak z nieba: protesty się skończyły, a premier znowu mógł prowadzić politykę zwierania wokół siebie wszystkich „obrońców zagrożonej państwowości”. Za zasłoną tych frazesów prowadził zaś akcję bezwzględnego niszczenia gniazd przeciwnika, razem z osadzoną tam, nolens volens, ludnością cywilną. A także, w sposób niemniej bezwzględny, choć znacznie mniej widoczny dla światowej opinii publicznej, akcję rugowania Palestyńczyków z ich wiosek położonych na Zachodnim Brzegu Jordanu. Ludzi – przypomnijmy – niemających nic wspólnego z działaniami Hamasu w Gazie. Naszej reporterce Marii Wiernikowskiej udało się dotrzeć w jedno z takich miejsc: ludzi z al-Mudżajjir żydowscy osadnicy wypędzają z domów począwszy od 11 kwietnia. Reportaż można obejrzeć na kanale YouTube.
Co zwycięży w Izraelu – polityka brutalnych faktów dokonanych czy też imperatyw porozumienia z Palestyną oraz całym światem arabskim? W tej chwili wydaje się że „jastrzębia” polityka Netanjahu nadal ma atuty. Nadal może sobie pozwolić na ignorowanie światowej opinii. Co więcej, jego linia zaostrzania sporu widocznie spodobała się Izraelczykom, gdyż po 7 października popularność premiera, „jedynego obrońcy narodu”, gwałtownie wzrosła. Obecne protesty, choć gorące, nie są jeszcze, nawet w jednej dziesiątej, tak silne jak te, które przetaczały się przez Izrael jeszcze przed rokiem. Ale ich skala rośnie. I to daje nadzieję.