Logo Przewdonik Katolicki

Przemiana Boba Dylana

Natalia Budzyńska
fot. Materiały prasowe

Kompletnie nieznany to biografia dotycząca początków kariery Boba Dylana. Solidna, a co najważniejsze – bez hagiograficznego zadęcia. Wyszłam z kina w wyśmienitym nastroju, śpiewając Like a Rolling Stone.

Podczas seansu niektórzy nucili na głos razem z Bobem Dylanem (Timothée Chalamet) i Joan Baez (Monica Barbaro). Film biograficzny w reżyserii Jamesa Mangolda to hołd złożony Bobowi Dylanowi i amerykańskiej muzyce. Prawdziwa uczta muzyczna i popis aktorski, bo kiedy pojawia się gęsia skórka przy piosenkach wykonywanych przez aktorów, to trzeba przyznać, że zrobili to wspaniale. Zwłaszcza gdy czuje się natychmiastową potrzebę sprawdzenia w internecie, czy nie był to prawdziwy głos Dylana, a przede wszystkim Baez.

Aktorów dobrał więc reżyser rewelacyjnie, ale czy udało mu się odkryć tajemnicę Boba Dylana? Próbował tego Todd Haynes w 2007 r. w eksperymentalnym filmie I’m Not There. Gdzie indziej jestem, w którym w role Dylana wcielali się m.in. Cate Blanchet, Heath Ledger i Richard Gere. Próbował Martin Scorsese w 2019 r. w mieszance dokumentu i fikcji Rolling

Thunder Revue: Opowieść o Bobie Dylanie, która opowiada o trasie koncertowej z 1975 r.

James Mangold postanowił przyjrzeć się początkowi kariery najsłynniejszego amerykańskiego barda, który nagrał ponad 50 albumów, koncertuje na całym świecie od ponad sześciu dekad i jest laureatem literackiej Nagrody Nobla jako jedyny pieśniarz w historii. Mangold, który w 2005 r. wyreżyserował świetny film o Johnnym Cashu Spacer po linie (z oscarową rolą Reese Witherspoon i Joaquinem Phoenixem w roli Casha), dawał nadzieję na solidną biograficzną opowieść. I rzeczywiście: Kompletnie nieznany może wydawać się biografią zbyt konwencjonalną, niepozbawioną klisz, ale – mimo że dotyczy tylko paru wczesnych lat – solidną. A co najważniejsze, bez hagiograficznego zadęcia. Z kina wychodzi się z poczuciem zadowolenia, w dobrym nastroju, z gotowością do odsłuchania kilku płyt Dylana.

Bob elektryczny

Bob Dylan, który raczej zniechęcał różnych badaczy do rozwiązywania zagadek z jego życiorysu, a na pewno nie pomagał im w biograficznych poszukiwaniach, tym razem na swoim koncie społecznościowym zaprosił na film. A po powrocie z kina koniecznie sięgnijcie po książkę Elijaha Walda Dylan Goes Electric! – dodał na koniec. Niestety nie została wydana po polsku, więc sięgnęłam po Kroniki samego Dylana, w których w pierwszych rozdziałach opisuje on swoje muzyczne początki na scenie folkowej Nowego Jorku. „Grałem gdzie popadło – pisał. – Nie miałem wyjścia. Wąskie uliczki były pełne knajpek. Ciasnych, różnokształtnych, hałaśliwych…”.

Gdzie toczy się akcja filmu Kompletnie Nieznany?

Greenwich Village lat 60. to miejsce z folkowymi pubami, do których schodziło się po schodach, ciasne, zadymione sale z kawiarnianymi stolikami, wąskie bary z niewielką sceną albo w ogóle bez. Wystarczyło przyjść z gitarą. Muzykę słyszało się na ulicach, dźwięki przeplatały się ze sobą, jedne dochodziły z otwartych okien, inne od ulicznych wykonawców. To od zawsze była enklawa artystyczna zamieszkana przez bohemę Nowego Jorku, centrum kultury alternatywnej, miejsce rodzących się nowych ruchów społecznych i kontrkulturowych. Więc do takiego Nowego Jorku przyjeżdża Bob Dylan, mając lat dziewiętnaście. Jest rok 1961 i zaraz zmieni się jego życie: na razie śpiewa po prostu piosenki z gitarą, grając równocześnie na harmonijce ustnej, i zanurza się w folkową scenę Greenwich Village. Zaprzyjaźnia się z uznanymi dla tej sceny pieśniarzami, Woodym Guthriem i Petem Seegerem, którzy stali się jego mentorami. Jest tak oryginalny, że wzbudza ogólne zainteresowanie. Nie sposób przejść obojętnie, gdy gra i śpiewa. Film pokazuje jego drogę do sławy, szczyt i spadek z niego, gdy folkowa publiczność odrzuca Dylana po nagraniu płyty z zespołem i gitarą elektryczną. Zdrada z rock’n’rollem jest niewybaczalna.

Kobiety obok Boba Dylana

Obok Dylana są oczywiście również kobiety, po pierwsze dlatego, że istniały i miały wpływ na jego twórczość, a po drugie – bo nic tak nie wzmacnia przekazu o wyjątkowości bohatera, jak wpatrzona w niego kobieta. Na Dylana patrzy przede wszystkim Joan Baez, wtedy znacznie bardziej sławna od niego, oraz Sylvie Russo (to fikcyjne nazwisko, jej rzeczywistym odpowiednikiem była ówczesna dziewczyna Dylana Suze Rotolo, a o zmianę nazwiska w scenariuszu prosił sam artysta), która zwraca jego uwagę na nierówności społeczne i ruchy aktywistyczne.

Wchodzimy więc w świat młodego człowieka, który pojawia się nie wiadomo skąd (w pierwszym wywiadzie mówił, że pochodzi z Nowego Meksyku i dorastał, jeżdżąc po kraju z cyrkiem, co stało się początkiem mitu, który sam tworzył na swój temat) i staje się coraz bardziej znany. Spędzamy z nim czas w klubach folkowych, podpatrujemy go, jak tworzy niezależnie od pory dnia i nocy: nie rozstając się z gitarą i papierosem, zapisując tekst na tym, co ma akurat pod ręką. I wtedy, gdy już staje się własnością wszystkich, postanawia szukać siebie w muzyce poza dotychczasowymi horyzontami, nie zważając na oczekiwania publiczności. Odwagi ma dodawać mu Johnny Cash, mówiąc: nanieś na dywan trochę błota.

Skąd taka nazwa filmu o Bobie Dylanie?

Początkowo tytuł filmu miał brzmieć tak jak książka – Dylan Goes Electric! – i tak powinno zostać. Tytuł Kompletnie nieznany jest trochę na wyrost. Wprawdzie w paru momentach dostajemy wskazówkę, np. kiedy jego dziewczyna dziwi się, że list zaadresowany jest do „jakiegoś Roberta Zimmermana” (to prawdziwe nazwisko Dylana) i konstatuje, że zupełnie go nie zna, a Baez wykpiwa jego cyrkowe podróże, lecz to zagadnienie nie wydaje się zbyt wyrazistym tematem filmu. Tu chodzi o Dylana, który był chłopakiem z gitarą, a stał się chłopakiem z zespołem.

Duch Dylana

Boba grającego w kawiarniach, Boba gwiazdę wytwórni płytowej, Boba zarozumialca w czarnych okularach, Boba dekadenta, Boba romansującego, Boba buntownika, okrzykniętego judaszem sceny folkowej, rewelacyjnie gra aktor uwielbiany przez młode pokolenie: Timothée Chalamet. Bob Dylan jest tak charakterystyczny ze swoim luzackim i niechlujnym sposobem poruszania się, mówienia i śpiewania nosowym głosem, że niebezpieczeństwo sparodiowania go jest bardzo bliskie. Chalametowi udało się tego uniknąć – nie jest śmieszny, jest autentyczny. Do roli musiał nie tylko przytyć (tak, jest szczuplejszy niż Bob Dylan), ale przede wszystkim poruszać się jak Bob, mówić jak on oraz grać na gitarze, na harmonijce ustnej i oczywiście śpiewać. Wykonał aż 40 piosenek, nie wszystkie zmieściły się w filmie. Na opanowanie tych umiejętności miał na szczęście dużo czasu, bo pięć lat (zamiast początkowych kilku miesięcy, które wydłużyła pandemia).

Podobnie Monica Barbaro, uderzająco podobna do Joan Baez, bez żadnego doświadczenia w śpiewaniu, potrzebowała roku codziennej pracy z nauczycielem gry na gitarze i śpiewu, by wydobyć z siebie wysokie rejestry anielskiego głosu Joan. Świetnie udało im się pokazać relacje i chemię, jakie łączyły tę parę. Na pochwałę zasługują też wszyscy aktorzy drugoplanowi: Edward Norton w roli Seegera i Elle Fanning jako Russo/Rotolo, znana jako dziewczyna z okładki pierwszej autorskiej płyty Boba – The Freewheelin’ Bob Dylan z 1963 r.

Zaraz po amerykańskiej premierze filmu (na której Dylana nie było), pojawiły się głosy, że w wielu miejscach historia podana przez Mangolda mija się z prawdą. Magazyn muzyczny „The Rolling Stone” jak zwykle zrobił fact-check i podał listę rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły i tych, które wydarzyć się nie mogły. Chodzi w nich głównie o chronologię powstawania konkretnych piosenek, albo o to, gdzie i w jakich okolicznościach Dylan poznał konkretne osoby. Są to naprawdę drobiazgi, na które autor Dylan Goes Electric! machnął ręką. To w końcu nie jest dokument, ale film, który oddaje ducha czasów i ducha Boba Dylana, który zresztą kilka razy spotkał się z reżyserem, przeczytał scenariusz, naniósł kilka poprawek i powiedział na koniec do Mangolda: „Idź z Bogiem”.

Chciałabym też wspomnieć krótko o tym duchu czasów, w którym nie chodzi tylko i wyłącznie o sentymentalne wspominanie okresu, gdy mieszkania na Greenwich Village nie kosztowały milionów, a w Hotelu Chelsea lokatorami była bohema artystyczna. To także czasy, gdy muzyka miała moc zmieniać rzeczywistość, wpływać na ruchy społeczne, stawać w obronie najsłabszych i mówić rzeczy ważne. A sam Bob Dylan, niejako w odpowiedzi na tytuł filmu Kompletnie nieznany, napisał o sobie w Kronikach tak:

„Nigdy nie byłem nikim więcej niż byłem – muzykiem folkowym, który wpatrywał się przez łzy w szarą mgłę i wymyślał piosenki dryfujące w świetlistej poświacie”.

---

Kompletnie nieznany
reż. James Mangold
USA 2024

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki