Rok 1895. Chyba nikt nie powiedziałby o nim: „O roku ów…”. Ta mickiewiczowska fraza pozostaje zarezerwowana dla chwil o wielkim znaczeniu, dni, do których wracają pamięcią kolejne pokolenia. Jednak to właśnie wtedy ukazał się pierwszy numer „Przewodnika Katolickiego” – pierwszego katolickiego pisma w naszym kraju. Nawet jeśli nie był to czas dziejowego przełomu, to warto podjąć próbę ukazania historycznego kontekstu chwili, gdy pierwsi czytelnicy brali do rąk nowe czasopismo, które miało towarzyszyć im i ich potomkom przez następne 130 lat. Jakim wyzwaniom – dla Kościoła, Polski i świata – musiało ono sprostać? Jakim ograniczeniom podlegało? Wreszcie – dlaczego właśnie w tamtym momencie zaczęła się jego historia?
Świat się zmienia
Papież Pius IX w nauczaniu religii w XIX wiecznych szkołach
Zacznijmy od Kościoła powszechnego i od wyzwań, które przed nim stały. Do niedawna sprzeciwiał się on niemal wszystkim przejawom nowoczesności, pozostawał w radykalnej opozycji wobec idei, innowacji i wynalazków, które oferował XIX-wieczny postęp. Pius IX w słynnym Syllabusie errorum – wykazie twierdzeń zasługujących na potępienie – wymieniał następujące:
„Każdy człowiek ma swobodę wyboru i wyznawania religii, którą uzna za prawdziwą”, „Ludzie mogą znaleźć drogę do wiecznego zbawienia przez praktykowanie jakiejkolwiek religii”, „W naszej epoce nie jest już użyteczne, by religia katolicka miała status jedynej religii państwowej, z wykluczeniem wszystkich innych wyznań”, „Papież rzymski może i powinien pogodzić się i pojednać z postępem, liberalizmem i cywilizacją współczesną”.
To jedynie kilka z poglądów potępianych przez ówczesny Kościół, a skądinąd aprobowanych przez dzisiejszy. Napięcie pomiędzy jego anachronicznym nauczaniem a gwałtownie zmieniającym się światem zniechęcało i zobojętniało coraz liczniejsze rzesze ludzi młodych.
Zdanie niewierzących polaków w XIX wieku o Kościele
Warto w tym miejscu zacytować Stanisława Grabskiego, później wybitnego polityka Narodowej Demokracji, który tak opisywał w swych wspomnieniach nastroje dominujące wśród przedstawicieli tzw. pokolenia niepokornych, do którego należeli późniejsi twórcy Polski niepodległej.
„Sprawa religii? Ta dla nas nie istniała, bośmy już wszyscy od siedemnastego roku życia przestawali wierzyć. Nie miałem w ósmej klasie bodaj jednego kolegi, który by chodził do Kościoła i przystępował do sakramentów świętych. […] Nie odczuwałem dla samego siebie żadnej potrzeby wiary. I taki też był nastrój ogromnej większości ówczesnej młodzieży. Toteż dyskutując w kółkach na bardzo rozmaite tematy, zagadnień religii nigdy nie poruszaliśmy. Byliśmy powszechnie niewierzący, ale nie byliśmy wrogami religii i Kościoła”.
Czas przebudzenia
Kościół dopuszczający słuszność władzy ludu
Chwila, gdy ukazał się pierwszy numer „Przewodnika”, była zdominowana właśnie przez takie nastroje – oczywiście nie wśród wiernego ludu, ale z pewnością ówczesnej wersji „młodych, wykształconych z wielkich miast”. Trzeba było albo dokonać aggiornamento, albo zewrzeć szeregi, opierając się na mocnym fundamencie ortodoksji. Kościół, także w Polsce, wybierał raczej tę drugą opcję. Ów anachronizm, brak siły przekonywania i odpowiedniego języka spowodowały, po raz pierwszy chyba, gwałtowną laicyzację polskiej kultury elitarnej. Przywołując słowa Bohdana Cywińskiego: „Kościół tak przecie głęboko zakorzeniony w narodzie – stracił wspólny język z inteligencją, do której w następnym pięćdziesięcioleciu należeć będzie ideowe przywództwo w społeczeństwie”.
Oczywiście Kościół 1895 r. nie był już Kościołem Syllabusa, nie władał nim już Pius IX, ale bardziej pragmatyczny Leon XIII. Rozumiał, że nie można całkowicie separować się od nowoczesnego świata, odrzucając a priori wszelkie jego przejawy. Symbolem tej ewolucji była encyklika Rerum novarum, ogłoszona w 1891 r. Papież po raz pierwszy dostrzegł w niej wagę socjalnych aspiracji robotników i zaproponował rozwiązanie tej kwestii oparte na nauczaniu Kościoła, unikając w ten sposób rewolucyjnych rozwiązań propagowanych przez ruch socjalistyczny. Lata 90. XIX w. są zatem w Kościele czasem przebudzenia, dostrzeżenia, że nie wszystko, co przynosi nowoczesność, jest „błędem”, ale bywa wyrazem słusznych i sprawiedliwych aspiracji ludu.
W obronie polskości
Kościół w Polsce nie był odseparowany od tych tendencji, jednak dominującym wymiarem jego funkcjonowania była rola instytucji narodowej, podtrzymującej poczucie tożsamości wobec obcych, także wyznaniowo, państw zaborczych. Jedynie monarchia Habsburgów była państwem katolickim, pozostali zaborcy uznawali Kościół rzymski za wroga, opierając się na prawosławiu i protestantyzmie. W takich okolicznościach pogłębiła się – szczególnie w zaborze rosyjskim i niemieckim – identyfikacja polskości z katolicyzmem oraz przejmowanie przez Kościół i księży wielu ról zastępczych. Szczególnym przykładem tego zjawiska był zabór pruski i rozbudowana aktywność organicznikowska duchowieństwa na polu gospodarczym, finansowym i edukacyjnym. Księża Augustyn Szamarzewski, Piotr Wawrzyniak i wielu innych do dziś pozostają symbolami tej społeczno-narodowej roli, którą odegrało duchowieństwo w warunkach coraz groźniejszego dla polskości wyzwania niemieckiej polityki germanizacyjnej.
Podejście Prus do Polaków i ich wiary
A był to czas narastania w Niemczech nastrojów nacjonalistycznych, powiązanych z bezprecedensowym wzrostem ich potęgi po zjednoczeniu i proklamowaniu w 1871 r. Cesarstwa Niemieckiego. Poczucie siły, wielkie aspiracje wilhelmińskie Rzeszy, rzucającej wyzwanie największym potęgom ówczesnego świata, zaowocowały narastającym przekonaniem o germańskiej wyższości kulturalnej, cywilizacyjnej, a także rasowej. Nie wystarczało już, aby Polacy byli lojalnymi obywatelami Rzeszy – należało ich zniemczyć, pozbawić języka, kultury i wiary, uczynić Niemcami także w wymiarze etnicznym. Kościół katolicki był dla twórcy zjednoczonych Niemiec Ottona von Bismarcka wrogiem w dwojakim znaczeniu: nie podlegał pełnej kontroli państwa i był główną siłą oporu wobec germanizacji. Żelazny Kanclerz, owładnięty lękiem przed ponowną dezintegracją swego dzieła, uczynił więc katolicyzm przeciwnikiem, którego należy zwalczyć poprzez politykę tzw. kulturkampfu.
W chwili, gdy ukazywał się pierwszy numer „Przewodnika”, paroksyzmy owej, jak to w Wielkopolsce mówiono, „walki kulturnej”, należały już do przeszłości, co jednak nie oznaczało rezygnacji przez zaborcę z walki z Kościołem jako instytucją narodową.
Konflikt interesów
Kościół poznański miał w tamtym czasie szczególne znaczenie, wynikające choćby z faktu, iż od 1821 r. Poznań i Gniezno były połączone unią, a arcybiskupi poznańscy byli jednocześnie arcybiskupami gnieźnieńskimi, a zatem prymasami Polski. Zgodnie z ówczesną doktryną Kościoła, zakładającą sojusz tronu i ołtarza i lojalność duchowieństwa wobec władzy monarchów, nawet tych, którzy nie wyznawali katolicyzmu, hierarchowie raczej nie wchodzili w polityczno-narodowe spory z państwem.
Charakterystycznym przykładem był tu Mieczysław Ledóchowski, arcybiskup metropolita gnieźnieński i poznański w latach 1866–1886. Używał raczej łaciny niż polskiego, jeździł do Berlina i demonstrował lojalność (niektórzy powiadali, że serwilizm) wobec króla pruskiego, wreszcie zakazał śpiewania w kościołach pieśni Boże, coś Polskę. Zabraniał księżom prowadzenia wszelakiej działalności politycznej, np. agitacji wyborczej i aktywności na polu ekonomicznym. W czasie wojny protestanckich Prus z katolicką Francją w 1870 r. zarządził modły o powodzenie pruskiego oręża. Dopiero gdy rozpoczął się kulturkampf, sprzeciwił się władzom, za co zapłacił więzieniem i pozbawieniem swych stolic. Późniejsi metropolici byli w relacjach z państwem niemieckim ostrożni i również demonstrowali swoją lojalność.
Przyszłość w ciemnych barwach
Abp Stablewski w opozyji do Hakaty i doktryny Kościoła
W chwili, gdy ukazał się pierwszy numer „Przewodnika”, metropolitą Gniezna i Poznania był abp Florian Stablewski – człowiek rozważny, próbujący pogodzić potrzeby Kościoła z narodową wrażliwością rodaków. Było to zadanie niełatwe, gdyż przyszło mu zarządzać oboma archidiecezjami w okresie nasilającego się nacjonalizmu niemieckiego i dążenia do germanizacji Polaków. Symbolem tych zjawisk było utworzenie Związku Popierania Niemczyzny w Marchiach Wschodnich (tzw. Hakaty) i bunt dzieci wrzesińskich przeciw wprowadzeniu obowiązku nauczania religii w języku niemieckim. Abp Stablewski stanął między Scyllą lojalności wobec państwa i Charybdą coraz bardziej radykalizującego się społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim.
Był osobą znaną na długo przed nominacją na arcybiskupa gnieźnieńsko-poznańskiego. W czasie kulturkampfu wielokrotnie występował na forum parlamentu pruskiego w obronie Kościoła katolickiego i języka polskiego, zyskując rozgłos i uznanie w społeczeństwie polskim, a niechęć i wrogość w pruskich kołach rządowych. Moment, gdy obejmował w 1891 r. obie archidiecezje, zdawał się wyznaczać początek nowej, bardziej liberalnej wobec Polaków polityki władz berlińskich. Odszedł ze stanowiska kanclerza Otto von Bismarck, przyszedł Leo von Caprivi, który zdawał się nie wykazywać równie polakożerczych skłonności jak jego poprzednik. Niestety został zdymisjonowany już w 1894 r. Koniec jego polityki „pojednania” nadszedł szybko i był spektakularny, czego symbolem było prawie równoczesne utworzenie wspominanej już Hakaty.
Apogeum oporu społecznego przeciw germanizacji był strajk dzieci polskich we Wrześni, zakończony surowym wyrokiem sądu i drastycznymi represjami władz administracyjnych, wobec których abp Stablewski nie zajął publicznie stanowiska, pozostając pod ogromną presją władz pruskich i nie znajdując najmniejszego wsparcia w Stolicy Apostolskiej. Był to jednak hierarcha rozumiejący potrzeby chwili, która zdawała się zwiastować dla Polaków z dzielnicy pruskiej egzystencjalne wręcz zagrożenia.
„Stoimy naprzeciw najgroźniejszego, najbardziej fanatycznego wroga dla niemieckiej egzystencji, niemieckiego honoru oraz niemieckiej reputacji na całym świecie: wobec Polaków” – tak brzmiało hasło Hakaty, do której należało niemal 30 proc. niemieckich urzędników. Przyszłość jawiła się w ciemnych barwach.
Odpowiedź na problemy
W takim właśnie momencie pojawia się pierwszy numer „Przewodnika Katolickiego. Pisma dla Rodzin, Bractw i Stowarzyszeń katolickich”. Błogosławieństwo abp. Stablewskiego zamieszczone na pierwszej stronie, jest ostrożne, ale dość jasno mówi, jakie intencje towarzyszyły inicjatorom powstania pisma.
„Wielką też dla Mnie będzie pociechą, gdy pisemko to służbę swoją w dyecezyach Moich sprawować będzie w myśl Bożą coraz doskonalej, a przez to gdy zasłuży sobie na taką miłość, iż trafi do najbiedniejszej chatki zarówno jak do pałacu, gdzie się też przyczyni do tego, abyśmy we wierze i w miłości wzajemnej wszyscy coraz bardziej zjednoczeni i wzmocnieni, dla błogosławieństwa Bożego sobie torowali też tem silniej drogę na ziemi naszej”.
Tego solidarystycznego, ponadklasowego ducha wyrażał również manifest redakcji, nieprzypadkowo zatytułowany „Abyśmy byli jedno”, którego przesłanie opierało się na ideach Rerum novarum i zakładało potrzebę wzmocnienia poczucia związku z wiarą i Kościołem we wszystkich warstwach społecznych.
Miał zatem „Przewodnik” być odpowiedzią na rozmaite problemy współczesności; odpowiedzią zawartą w ramach kościelnej ortodoksji, uwrażliwioną jednak na potrzeby ludu.