Logo Przewdonik Katolicki

Polak katolik mimo woli.

Paweł Stachowiak
FOT. MAREK CHEŁMINIAK. Pektorał z około 1850 r. ofiarowany przez Piusa IX w 1866 r. kard. Mieczysławowi Ledóchowskiemu.

Około godziny czwartej nad ranem w okienku celi nr 25 więzienia w Ostrowie Wielkopolskim zamigotało światło. Wkrótce wyprowadzono z niej więźnia, który odzyskiwał wolność po dwóch latach odosobnienia.

Przez ciemne i zaśnieżone ulice miasta zawieziono go na dworzec, przed którym stał zwarty tłum. Płacz kobiet, okrzyki, śpiew kościelnych pieśni powitały przybyłych. Niedawny więzień podniósł rękę w geście błogosławieństwa. Był 3 lutego roku 1876. Prymas Polski, arcybiskup Gniezna i Poznania Mieczysław Halka Ledóchowski opuszczał swoje diecezje. Nigdy już do nich nie powrócił, choć miał przed sobą jeszcze ponad ćwierć wieku aktywnego życia. Padł ofiarą „kulturkampfu”, wymierzonej w Kościół katolicki polityki Ottona von Bismarcka, kanclerza zjednoczonej niedawno Rzeszy niemieckiej, który uznawał katolicyzm i zespoloną z nim polskość za zagrożenie dla młodej niemieckiej jedności. Abp Ledóchowski był w tamtej chwili dla swych rodaków wielkim autorytetem, opromienionym aurą męczennika, powszechnie widziano w nim przywódcę nie tylko religijnego, ale przede wszystkim narodowego.
Kilka lat wcześniej, w roku 1866, gdy obejmował z woli papieża Piusa IX stolice arcybiskupie w Gnieźnie i Poznaniu, towarzyszyły mu zupełnie inne nastroje. „Był między Polakami strach i smutek – wspominał później Stanisław Tarnowski – z powodu że, jak dość powszechnie mniemano, w tym rzymskim dygnitarzu i dyplomacie nie pozostało nic polskiego”. Pierwsze lata rządów Ledóchowskiego zdawały się te obawy w pełni potwierdzać. Rodem Polak, ale w duszy kościelny kosmopolita, lojalny wobec zaborczej władzy, obojętny na sprawę narodową. Cóż zatem zmieniło się w ciągu dziesięciu lat? Co przemieniło niechęć i rozczarowanie, które żywili wobec niego Polacy, w późniejszy entuzjazm? Co wyniosło go na piedestał narodowego mitu i na ile była to jego zasługa?
 
Bez Mickiewicza i języka
Mieczysław Halka Ledóchowski był sługą Kościoła rzymskiego, arystokratą, poddanym cara Rosji, a później króla Prus, był też Polakiem. Jego tożsamość składała się z takich właśnie elementów i dokładnie w takiej kolejności. Pochodził z zamożnego rodu szlacheckiego osiadłego w okolicach Sandomierza. Szybko poczuł powołanie do stanu duchownego. Jako 20-letni młodzieniec dzięki rodzinnym koneksjom trafił do Rzymu, gdzie podjął studia w Accademia dei Nobili Ecclesiastici, elitarnej kościelnej szkole nauk politycznych, kuźni kadr dyplomacji papieskiej. Po przyjęciu święceń kapłańskich szybko piął się po szczeblach kariery. Radca nuncjatury w Lizbonie, delegat apostolski w Kolumbii, wreszcie nuncjusz w Brukseli. Był ówcześnie jedynym Polakiem, który zaszedł tak wysoko w strukturach Stolicy Apostolskiej. Czy jednak rzeczywiście był Polakiem? Nic go nie łączyło z licznymi w Rzymie przedstawicielami polskiej emigracji. Mickiewicz nie zrobił na nim wrażenia. Po polsku mówił z coraz większą trudnością. Jego ojczyzną był Kościół powszechny. Rodem Polak, ale bez poczucia większych z tego tytułu zobowiązań. Był patriotą Kościoła rzymskiego, któremu oddał swe uczucia i inteligencję. Na uparte dążenie Polaków, aby wybić się na niepodległość, patrzył z perspektywy Watykanu. Tę perspektywę widać choćby w słowach, które Juliusz Słowacki włożył w usta papieża w II akcie Kordiana: „Niech się Polaki modlą, czczą cara i wierzą. […] Niechaj wasz naród, wygubi w sobie ogniów jakobińskich zaród, niech się weźmie psałterza i radeł i sochy”. Te zaprawione goryczą słowa wyrażają opinię wielu Polaków wobec tego, jak ówcześni papieże odnosili się do naszych dążeń, powstań i spisków. Jakże boleć ich musiało to, iż Grzegorz XVI potępił powstanie listopadowe w swej encyklice Cum primum! Papieże w XIX stuleciu widzieli w polskiej walce o odzyskanie niepodległości przejaw groźnych skłonności rewolucyjnych, które mogłyby strącić Europę w otchłań wojny i powszechnego buntu. Ówczesna doktryna Kościoła oparta była na zasadzie legitymizmu, czyli uznania, że władza pochodzi od Boga, poddani zaś nie mają prawa sprzeciwu wobec swych monarchów. Dlatego papieże wzywali katolickich Polaków do wierności ich rosyjskim, pruskim i austriackim panom, dlatego papież mówił do Kordiana: „Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę”.
 
Wymarzony przez Bismarcka
Dla Mieczysława Ledóchowskiego Polacy buntujący się przeciw niewoli byli burzycielami Bożego ładu, przedkładającymi własne, partykularne interesy ponad wspólne dobro Kościoła i świata. Jego rady dla rodaków tak opisała Celina Działyńska: „Biedny nasz kraj nie ma żadnej możliwości odzyskania swej egzystencji narodowej, powinniśmy przestać o tym myśleć. […] Normandczycy, Bretonowie, Burgundczycy stając się Francuzami, nic na tym nie stracili, owszem – zyskali”. Takie właśnie poglądy utorowały Ledóchowskiemu drogę do stolicy prymasowskiej. Władze pruskie z Bismarckiem na czele pragnęły obsadzić to stanowisko Niemcem. Sprzeciwiały się temu uprawnione do wyboru ordynariusza kapituły gnieźnieńska i poznańska, buntowała się katolicka społeczność diecezji. Ledóchowski wydał się w tej sytuacji idealnym rozwiązaniem, Polak z pochodzenia, ale obojętny na narodowe aspiracje rodaków, lojalny wobec władzy, postrzegający polskość jako coś podrzędnego w stosunku do bycia poddanym króla Prus. To wszystko dokładnie odpowiadało dążeniom „żelaznego kanclerza”, który zakładał, że polski lud pozbawiony wpływu duchowieństwa i szlachty łatwo da się przeobrazić w mówiących po polsku, katolickich Prusaków.
 
Wszyscy przeciw
Mimo powszechnie żywionych obaw Poznań powitał nowego arcybiskupa entuzjastycznie. Triumfalna procesja z fary do katedry, ingres przy wtórze śpiewu Te Deum laudamus, wjazd miał iście „palmowy”, jak z pewną dozą ironii zapisał biograf metropolity. Po triumfie palmowej niedzieli przyszły niełatwe wyzwania wielkiego tygodnia. Ledóchowski naraził się prawie wszystkim. Najpierw własnemu duchowieństwu, które z żelazną konsekwencją dyscyplinował. Nakazywał noszenie sutanny, zakazywał pobierania zwyczajowych opłat za niektóre posługi, pilnował godnego sprawowania liturgii, nie wahał się stosować kar kanonicznych. Niestrudzenie wizytował parafie obu diecezji, reformował instytucje, uzdrawiał dyscyplinę i finanse Kościoła. Później obrócił przeciw sobie niemal całą patriotycznie usposobioną opinię publiczną Wielkopolski. Używał raczej łaciny niż polskiego, jeździł do Berlina i demonstrował lojalność wobec króla pruskiego, wreszcie, o zgrozo, zakazał śpiewania w kościołach pieśni Boże, coś Polskę. Zabraniał księżom prowadzenia wszelakiej działalności politycznej, np. agitacji wyborczej i aktywności na polu ekonomicznym. W czasie wojny protestanckich Prus z katolicką Francją w 1870 r. zarządził modły o powodzenie pruskiego oręża. Władze pruskie zacierały ręce, wizja Bismarcka była bliska spełnienia. Wielkopolski lud pozbawiony patriotycznego przewodnictwa Kościoła zdawał się bliski przeobrażenia w lojalnych pruskich poddanych.
 
Sami prostaczkowie!
„Nazwisko Ledóchowskiego omotała zjadliwa przędza niechęci i odrazy. Miano biskupa poznańskiego stało się synonimem szkodnika sprawy narodowej” – pisał jego biograf. Po Poznaniu zaczęły krążyć pogłoski o spisku, zawiązanym na życie arcybiskupa. Ledóchowski przestał opuszczać rezydencję, nie pokazywał się publicznie. Nie czuł się dobrze w swojej stolicy. Po doświadczeniach Rzymu, Berlina, Lizbony i Brukseli liczący podówczas około 40 tys. mieszkańców Poznań zdawał mu się prowincjonalną mieściną. Chciał prowadzić życie godne księcia Kościoła. Zamówił w Brukseli wspaniałą karetę, sprowadził z Wiednia królewski porcelanowy serwis. Wszystko na nic. Kareta grzęzła w błocie niebrukowanych ulic, za prymasowskim stołem przy „arcydziele ceramiki” nie było kogo posadzić: „sami prostaczkowie i poczciwcy nie przywykli do tego rodzaju ozdób” – pisał z goryczą do rodziny. Klimat daleki od śródziemnomorskiego słońca, pałac zagrzybiony i kiepsko ogrzany. Prymas spał pod kilkoma kołdrami i chodził wiecznie przeziębiony. Zaiste trudno było mu odczuwać entuzjazm. Odżywał tylko w Berlinie, na królewskim dworze w otoczeniu króla, królowej i dam z wysokiego towarzystwa, które: „żywiły dlań prawdziwy kult, ubóstwiając słowem i oznakami czci, bowiem nikt tak jak on nie potrafił nosić szkarłatnej szaty, która w sutych fałdach jedwabiu spływała z ramion jego wysmukłej postaci”.
 
Walka o kulturę
I tak zapewne by pozostało, gdyby nie działania, które po 1872 r. podjął upojony swymi wcześniejszymi przewagami kanclerz Niemiec, Otto von Bismarck. Jego ówczesna polityka przeszła do historii pod nazwą kulturkampfu – walki o kulturę. W jej ramach Bismarck postanowił zniszczyć wszelkie siły, które w jego przekonaniu zagrażały młodemu, dopiero co „krwią i żelazem” zjednoczonemu Cesarstwu Niemieckiemu. „Żelazny kanclerz” uważał, że najgorsze spośród nich są katolicyzm i podsycany przezeń polski separatyzm. Zaczął zatem bój z Kościołem katolickim w całej Rzeszy niemieckiej, bój szczególnie intensywny w prowincjach zamieszkanych przez Polaków. Szereg tzw. ustaw majowych z 1873 r. miał przeobrazić Kościół w instytucję całkowicie podporządkowaną państwu, duchownych zaś poddać pełnej państwowej kontroli. Władze uzyskiwały prawo do decydowania o obsadzaniu stanowisk kościelnych i nadzór nad procesem kształcenia księży. Niemal całkowicie uniemożliwiono papieżowi kontrolę na Kościołem w Niemczech, nawet w zakresie kar dyscyplinarnych dla duchownych. Karać ich mogły tylko władze świeckie i czyniły to z wielkim zaangażowaniem: represje były najsilniejsze od czasu rewolucji francuskiej. Spośród dwunastu niemieckich diecezji jedynie trzy pozostały obsadzone. Kulturkampf najbardziej bezwzględnie prowadzony był na ziemiach zaboru pruskiego, tutaj bowiem walka z Kościołem sprzęgła się z walką toczoną przeciw polskim aspiracjom narodowym. W styczniu 1873 r. władze nakazały wykładać religię w języku niemieckim we wszystkich klasach gimnazjalnych i zwolnić z pracy wszystkich nauczycieli, którzy się temu nie podporządkują. Skutkiem tych decyzji od Wielkanocy 1873 r. w gimnazjach praktycznie zaprzestano nauki religii.
 
Niemile zaskoczony
Arcybiskup nie mógł tego tolerować. Dla niego to nie była już kwestia prześladowanej polskości. To była kwestia zbawienia dusz! Wielkopolskie duchowieństwo odpowiedziało organizacją swego rodzaju Kościoła podziemnego. Ledóchowski, niemile zaskoczony działaniami osób, którym ufał i wobec których był dotąd lojalny, czyli cesarza Wilhelma II i kanclerza Bismarcka, zareagował słowami potępienia i solidarnością z prześladowanymi diecezjanami. Rząd pruski nie cofnął się przed jego aresztowaniem. 3 lutego 1874 r. wywieziono go do Ostrowa Wielkopolskiego i na dwa lata osadzono w tamtejszym więzieniu. Po odbyciu kary, skazany na banicję, musiał opuścić swoje diecezje i udać się do Rzymu, w którym przyszło mu pozostać aż do końca życia. Formalnie był arcybiskupem Gniezna i Poznania do roku 1886, gdy na życzenie papieża Leona XIII dążącego do normalizacji stosunków z Niemcami zrzekł się tego stanowiska. Wkrótce uhonorowano go jedną z najwyższych funkcji w Kurii Rzymskiej – został prefektem Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Pozostał nim aż do swej śmierci w roku 1902. Zgodne relacje mówią, że po wyjściu z więzienia zmienił nieco swój pogląd na sprawy polskie. Z upodobaniem używał tytułu prymasa Polski, przyjmował swych rodaków, wyrażał sentyment do kraju. Otoczony został nimbem więźnia cierpiącego za wiarę i ojczyznę, zapomniano mu jego wcześniejszą postawę.
 
Katolicyzm powszechny
Czy jednak naprawdę prymas Mieczysław Ledóchowski przedzierzgnął się z rzymskiego kosmopolity w polskiego patriotę? Czy ze zwolennika katolickiego uniwersalizmu stał się uosobieniem formuły Polak katolik? Niewiele zdaje się na to wskazywać. Pojęcie katolicyzmu specyficznie polskiego było mu zawsze obce. Uważał je za coś głęboko sprzecznego z istotą katolicyzmu. Ks. Witold Klimkiewicz, autor monumentalnej biografii arcybiskupa, tak to ujął: „Ledóchowski widział w sobie li tylko katolickiego biskupa, a w swoich wiernych nie upatrywał nikogo więcej niż katolików”. Do końca swych dni trwał w przekonaniu, że katolicyzm traci na ścisłym skojarzeniu z jakąkolwiek narodowością, bo jest zjawiskiem z natury swej powszechnym. Podjął walkę z zaborcą nie w imię obrony polskości samej w sobie, ale w imię obrony Kościoła i wolności sprawowania jego misji, misji która była w tamtym momencie dziejowym ściśle z polską sprawą sprzężona. Jakże szczególna pośród naszych późniejszych prymasów postać.     
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki